STANISŁAW LORENTZ

Drugi dzień rozprawy
18 grudnia 1946 roku
(Początek posiedzenia o godz. 9.20.)

Przewodniczący: Wznawiam rozprawę Najwyższego Trybunału Narodowego dla rozpatrzenia sprawy przeciwko Ludwikowi Fischerowi i innym oskarżonym z dekretu z 31 sierpnia 1944 roku.

Biegły profesor Lorentz.

Przewodniczący: W związku z wczorajszymi oświadczeniami oskarżonego Fischera, czy może pan biegły złożyć jakieś wyjaśnienia?

Biegły Lorentz: Tak jest.

Przewodniczący: Proszę.

Biegły Lorentz: Oskarżony w swoich oświadczeniach wczorajszych powoływał się na to, że był wykonawcą zleceń i rozkazów, które otrzymywał od swoich władz wyższych. Muszę tu stwierdzić, że istotnie, w większości wypadków ważniejsze zarządzenia były wydawane przez władze wyższe, ale muszę równocześnie zaznaczyć, że władze dystryktu warszawskiego zarządzenia te wykonywały w całej pełni, skrupulatnie, dokładnie i często nie tylko wykonywały zarządzenia władz wyższych, ale wydawały też zarządzenia w dziedzinie kultury z własnej inicjatywy i we własnym zakresie. Nie można tego całkowicie rozdzielić – rozkazodawcy i wykonawcy. Niewątpliwie dystrykt był wykonawcą, ale i w wielu wypadkach niewątpliwie był inicjatorem. Wykażę to na przykładach, na które powoływał się wczoraj oskarżony. A więc w dziedzinie teatru: oskarżony powołał się na to, że z jego strony doznał opieki utworzony przez dystrykt Teatr miasta Warszawy. Mogę to nawet uzupełnić. Wcześniej jeszcze, bo 22 maja 1940 roku, otwarty został inny teatr, grający w języku polskim, w Warszawie, mianowicie Teatr Komedia przy ul. Kredytowej. Jaki był repertuar tego teatru? Wyłącznie farsy polskie i obce w polskim tłumaczeniu, o posmaku erotycznym. Raz jeden grana była w tym teatrze sztuka wybitniejszego pisarza polskiego Perzyńskiego, ale wtedy aktor, grający główną rolę, był powołany spośród aktorów kabaretowych, kabaretowo-cyrkowych i taki charakter kabaretowo-cyrkowy nadano tej wybitniejszej polskiej sztuce. A równocześnie w tym samym czasie, w lecie 1940 roku, tylko dla Niemców w teatrze łazienkowskim były grane sztuki Sofoklesa i Calderóna. Wstęp do tego teatru był dla Polaków wzbroniony. Tego samego lata 1940 roku dla Polaków sprowadzono do Warszawy cyrk Buscha. To zestawienie, cyrk Buscha i Sofokles czy Calderón wyłącznie dla Niemców, jest dość wymowny.

Teatr miasta Warszawy był to teatr zorganizowany dla Niemców i posiadał zasadniczy zespół aktorów niemieckich. Drugim zespołem był zespół polski. I znów porównanie repertuarowe: zespoły niemieckie, miejscowy i sprowadzane z Niemiec, grały tzw. wielki repertuar niemiecki i nie tylko niemiecki, nawet Szekspira. Te przedstawienia były dla Polaków zakazane, a teatr tzw. polski grał w tym czasie wyłącznie operetki i farsy. Wystarczy przytoczyć repertuar: „Czterdziestu mężów pani Ilony”, „Miłość cygańska”, „Nietoperz” itp. Trudno byłoby wobec tego przyjąć wyjaśnienie, że oskarżony i władze dystryktu popierały kulturę teatralną w Polsce. Odwrotnie, wydaje się to ilustracją okólnika z maja 1940 roku nakazującego dla teatrów grających w języku polskim Verflachung und Nekrotisierung. Oskarżony powołał się na opiekę, którą otaczał muzykę, jako przykład podając koncerty w cukierni Lardellego. Trzeba tu wobec tego uzupełnić, że dyrygentem był kapelmistrz Dołżycki, który od początku okupacji oddał się na służbę niemiecką, i że tylko staraniom Dołżyckiego, a istotnie protekcji gubernatora zawdzięczamy koncerty u Lardellego, koncerty, które zarządzeniem polskich władz podziemnych zostały zbojkotowane. Zostały zbojkotowane w chwili, gdy Dołżycki w czasie jednego z koncertów oświadczył, że jest to dzień jego jubileuszu, a najwyższym zaszczytem jest dla niego oświadczyć, że przed 40 laty grał w Berlinie. Od tego czasu okazało się, że na polecenie gubernatora Dołżycki zmusza terrorem polskich muzyków do występowania na prywatnych koncertach organizowanych przez gubernatora w pałacu Brühla i w jego willi w Konstancinie. To zmuszanie pod groźbą było stałą metodą. Przytoczę tu, że kapelmistrz Hesl, działający z ramienia dystryktu, który sprawował opiekę nad sprawami muzyki w Warszawie, zmuszał polskich muzyków do występowania na koncertach w Belwederze, w Łazienkach, w pałacu Brühla, organizowanych zwłaszcza w czasie przyjazdów do Warszawy Franka czy innych dygnitarzy. Tenże Hesl grupie polskich muzyków, która w listopadzie 1941 roku udała się do niego z zapytaniem, czy mogą nie grać na tych koncertach, czy grać muszą, odpowiedział, że odmowa grania na tych koncertach będzie traktowana jako sabotaż wojenny. Hesl był urzędnikiem – o ile wiem – bezpośrednio podlegającym dystryktowi.

W tym samym czasie urząd oświaty i propagandy dystryktu warszawskiego, rozsyłając pisemne zawiadomienia do muzyków z wezwaniem ich do grania na koncertach niemieckich w wymienionych pałacach, w zawiadomieniach tych zamieszczał klauzulę, że każdy, kto odmówi wezwaniu, będzie oddany do Arbeitsamtu i wywieziony do Rzeszy.

To nie są formy i metody, którymi popiera się działalność kulturalną.

Niestety, nie mogę przedstawić dziś Najwyższemu Trybunałowi dowodów pisemnych w formie tych wezwań pisemnych i protokołu sporządzonego po audiencji u Hesla w listopadzie 1941 roku, gdyż wszystkie akty Kierownictwa Walki Cywilnej w dziedzinie kultury w czasie okupacji, którego byłem szefem, prowadzone przez licznych uczonych i artystów polskich pod moim kierownictwem w dwóch egzemplarzach, z których jeden przechowywany był w Muzeum Narodowym, a drugi w archiwum na Podwalu, zostały spalone, względnie zniszczone, w czasie powstania. Ale mógłbym w razie potrzeby przytoczyć liczne nazwiska artystów, którzy takie wezwania otrzymali.

W sprawie muzeów oskarżony zaprotestował, jakoby wybierał w Muzeum Narodowym w Warszawie prezenty jedno- czy kilkukrotnie. Potwierdzam tu słowa oskarżonego, że był w Muzeum Narodowym w czasie okupacji tylko kilka razy. Jeden z tych pobytów z paroma paniami i panami wiązał się właśnie z wyborem prezentu. To nie był prezent dla niego, tylko prezent przez niego wybierany dla któregoś z dostojników opuszczających Warszawę w 1942 roku. Potwierdzam też, że niejednokrotnie urzędnicy dystryktu, powołując się na polecenie gubernatora, wybierali takie prezenty z Muzeum. Te prezenty były również kwitowane jako przekazane dystryktowi z polecenia gubernatora.

Potwierdzam też słowa oskarżonego, że na bardzo liczne dzieła sztuki zabierane do urzędów niemieckich wydawane były pokwitowania. Ale taka dyspozycja publicznymi zbiorami muzealnymi jest niedopuszczalna w myśl art. 46, 52 i 56 konwencji haskiej.

Więcej jeszcze, na te przedmioty, które wybierane były nie tylko dla Warszawy, ale też dla gestapo Lublina, dla Kreishauptmanna w Częstochowie i innych dygnitarzy, na te przedmioty były wydawane pokwitowania. Natomiast bez pokwitowania zabrano setki skrzyń ze zbiorami Muzeum Narodowego, Muzeum Wojska, bibliotek, a gdy kierownicy tych instytucji żądali kwitów, władze wywożące odpowiadały, że kwitów takich nie wydają, gdyż w myśl zarządzenia generalnego gubernatora z grudnia 1939 roku władze niemieckie przejęły Sicherstellung und Erfassung der Kunstgestände.

Stwierdzam, że gdy z Muzeum Narodowego w Warszawie w grudniu 1939 roku wywieziono 250 skrzyń najcenniejszych zbiorów, ci, którzy zabierali skrzynie, odmówili mi kategorycznie w obecności kustoszów muzeum wydania jakiegokolwiek pokwitowania. Tak samo postąpili wówczas z Muzeum Wojska.

Więcej jeszcze, gestapo sporządziło równocześnie ze mną, w obecności kustoszów, protokół, że nie wiem, co wywieziono z Muzeum Narodowego.

Te wybierane prezenty to małe w skutkach przekroczenie, ale wielkie w skutkach były inne dzieła i to inicjowane, a w każdym razie wykonywane przez urzędników dystryktu warszawskiego.

Wyrzucono Muzeum Belwederskie z pałacu w grudniu 1939 roku, wyrzucono państwowe Muzeum Archeologiczne z Łazienek w lecie 1940, zajęto ogromną część Muzeum Narodowego i Muzeum Wojska na cele wojsk SS i lotnictwa w roku 1940. Stwierdzam, że umowę dzierżawną między wojskiem a władzami niemieckimi zawarł dystrykt warszawski, nie władze centralne, i stwierdzam, że to postępowanie jest znowu jaskrawym naruszeniem postanowień cytowanych przeze mnie artykułów konwencji haskiej.

Stwierdzam dalej, że zbiory żydowskie od grudnia 1939 roku były likwidowane w Warszawie z całą bezwzględnością, że brali w tym udział urzędnicy dystryktu. Stwierdzam, że u znanego zbieracza pochodzenia żydowskiego, Binenthala, już w grudniu 1939 roku po raz pierwszy byli przedstawiciele administracji cywilnej niemieckiej, rabując część jego zbiorów. Stwierdzam dalej, że jeżeli chodzi o zbiory warszawskie, to cały zbiór odlewów gipsowych Uniwersytetu Warszawskiego stanowiący kolekcję po królu Stanisławie Auguście Poniatowskim został splugawiony, a potem rozstrzeliwany systematycznie przez oddziały Sicherheitspolizei, które stały w uniwersytecie.

W sprawie ochrony zabytków nie byłoby może celowym wymienianie tych zabytków, które nie w okresie walk, a w okresie spokoju były zniszczone w Warszawie. Wystarczy przytoczyć, że nowy plan regulacji miasta opracowany przez Grossa, architekta nie wojskowego, nie policyjnego, lecz podlegającego władzom cywilnym i z polecenia władz cywilnych, plan opracowany już na jesieni 1939 roku i wykończony na wiosnę 1940, przewidywał zupełne zrównanie z ziemią zamku warszawskiego. Wyburzeniu miała ulec większość zabytków warszawskich z wyjątkiem tylko Starego Miasta, które miało pozostać według Niemców jako dokument niemieckiej kultury. Plan ten nie był wynikiem zniszczeń wojennych – świadczy to, że planowa akcja władz cywilnych nie była opracowana w Krakowie, lecz w Warszawie przez urzędników cywilnej administracji warszawskiej.

Nie jestem powołany do stwierdzenia, kto jest odpowiedzialny za zniszczenie całego getta, ale muszę tylko stwierdzić, że w jego obrębie zniszczono ogromną część budynków zabytkowych pochodzących głównie z XVIII i początków XIX wieku.

I wreszcie muszę stwierdzić, że władze administracyjne warszawskie przebudowały pałac belwederski i pałac w Łazienkach. Według oświadczenia biura budowlanego, początkowo pałac główny w Łazienkach przebudowany miał być na rezydencję gubernatora Fischera, a później dopiero zaszła zmiana i przejął go Frank.

Chcę tu następnie stwierdzić, że nie w ogniu walk, lecz w maju 1940 roku został wysadzony w powietrze pomnik Chopina w Warszawie. Chcę jeszcze stwierdzić, że też nie w toku walk została zdjęta tablica polska z pomnika Kopernika i umieszczona tablica niemiecka.

Chcę tu stwierdzić, że rozporządzeniem gubernatora Fischera, a nie generalnego gubernatora był wzięty jako zakładnik za niemiecką tablicę pomnik Kilińskiego i został skazany na „więzienie” w gmachu Muzeum Narodowego.

Wreszcie sprawa zamku warszawskiego. Oskarżony twierdzi, że rozkaz przyszedł z góry, że oskarżony usilnie starał się o cofnięcie go i dzięki temu w styczniu 1940 roku zamek nie był wysadzony w powietrze. Chcę tu wyjaśnić słowa oskarżonego. Dla mnie nie ulega wątpliwości, że inicjatywa wysadzenia zamku przyszła z góry, ale chcę tu stwierdzić jako ilustrację do tezy, którą wysunąłem na początku, że to nie tylko inicjatywa rządu GG, ale i chętne współdziałanie władz warszawskich niszczyło kulturę polską. Bo stwierdzam jeszcze raz, że wykonywano ten rozkaz arch. Heidelberga, Bauratha nie rządu Generalnego Gubernatorstwa w Krakowie, lecz dystryktu warszawskiego, podległego bezpośrednio gubernatorowi Fischerowi. Wprawdzie to Frank 10 października 1939 roku zapoczątkował rozbiórkę zamku symbolicznym zerwaniem polskich orłów z tronu królewskiego w Sali Tronowej na zamku warszawskim, ale później całe wykonanie spoczywało w rękach administracji warszawskiej. Gdy wspólnie z gronem muzeologów i konserwatorów starałem się o zezwolenie na zabranie przynajmniej fragmentów z rozbiórki, część takich fragmentów pozwolono mi do muzeum zabrać. Równocześnie zaznaczam, że gdy starałem się o zabezpieczenie plafonów Bacciarellego i pracowałem przy nich wespół z konserwatorami, i gdy 8 grudnia 1939 roku, kiedy kończyliśmy zdejmowanie słynnego plafonu Bacciarellego przedstawiającego tryumf nauki i sztuki, to wtedy z rusztowania zostaliśmy spędzeni – i to natychmiast – nie przez kogo innego, jak właśnie przez urzędników dystryktu warszawskiego z Heidelbergiem na czele.

W styczniu 1940 roku nie doszło do zburzenia zamku, ale co wtedy pozostało? Tylko nagie mury zewnętrzne, całe wnętrze było zdemolowane. A jak zdemolowane! W ten sposób, że wspaniałe boazerie z XVIII wieku „zabezpieczano” przez wyrzucanie ich z okien pierwszego piętra na dziedziniec. Że potem miesiącami stosy boazerii, rzeźb i dzieł sztuki leżały na podwórcu zamkowym zanim je wywieziono w zimie otwartymi samochodami. Oczywiście materiał po zabytkach, a nie zabytki. I ten to materiał był używany przez dystrykt warszawski, a nie przez rząd Generalnego Gubernatorstwa, do przebudowy Prezydium Rady Ministrów na Deutsches Haus.

I ostatnia sprawa, sprawa, która ma historyczne znaczenie dla kultury nie tylko polskiej, ale kultury świata całego – zburzenie Warszawy po powstaniu. Nie jestem powołany do ustalania odpowiedzialności, stwierdzam więc tylko fakty. Burzył Warszawę niewątpliwie, jako szef główny, Geibel, ale współdziałał z nim dystrykt warszawski przez swoich urzędników. Räumungsstab znajdujący się przy wylocie ulicy Wolskiej obejmował równolegle biura, w których pracowali urzędnicy podlegli Geiblowi i urzędnicy dystryktu podlegający władzom cywilnym. Szefem Räumungsstabu cywilnego, działającego z ramienia gubernatora, był najpierw dr Rodig, a potem dr Pleitz. To były dwie równoległe władze i miały one podzielone funkcje. Obok nich rezydowało słynne, mordercze Sonderkommando, z Schultza na ulicy Wolskiej, a w sąsiednim pokoju w tym Räumungsstab urzędowali urzędnicy dystryktu warszawskiego. Akcja była synchronizowana. Dlatego o niej mówię, że w toku tej akcji zginęły wszystkie niemal zbiory Warszawy. Urzędnicy dystryktu warszawskiego kierowali grabieżą miasta. Pod ich kierunkiem wypróżniano mieszkania, ulicę po ulicy, oni sygnalizowali, że grabież w pewnej dzielnicy jest zakończona i wtedy Brennkommando w mundurach, nie wiadomo komu podlegające, podkładało ogień. Tak zginęły, jak powiedziałem, wszystkie zbiory warszawskie, które ratowane były z największym poświęceniem jeszcze w ciągu całego okresu powstania przez specjalną komórkę zabezpieczania zabytków przy polskich władzach cywilnych, zbiory, które liczyć musimy na dziesiątki tysięcy dzieł sztuki, a setki tysięcy lub miliony zbiorów bibliotecznych.

Oskarżony powołał się na to, że udzielił pomocy polskim uczonym, którzy pod moim kierunkiem usiłowali po powstaniu zabezpieczyć resztki zbiorów. Muszę to potwierdzić, ale muszę równocześnie wyjaśnić, w jakich stało się to okolicznościach. Jeden z punktów aktu kapitulacji zapewniał, że polskie zbiory kulturalne będą zabezpieczone. Jak to zostało wykonane? Po powstaniu pracownicy pod kierunkiem prof. Zachwatowicza zostali z miasta wypędzeni i wywiezieni do obozów w terminie do 6 października 1944 roku. Zabezpieczenia dokonywał głównie Untersturmführer SS Arhard, rzekomo z Monachium, w ten sposób, że według własnego uznania wybierał pewną niewielką liczbę przedmiotów z kilku zbiorów warszawskich i w niewiadomym, a ściśle tajonym przez władze niemieckie kierunku, je wywoził. Akcja zabezpieczania dzieł sztuki trwała niewiele ponad dwa tygodnie października i została zakończona. Grono uczonych polskich, którzy znaleźli się po powstaniu w okolicach Warszawy, w połowie października zaczęło otrzymywać informacje o systematycznym paleniu wszystkich ulic i zbiorów. Około 15 października podpalona została Biblioteka Krasińskich, w której Niemcy złożyli najcenniejsze zbiory – i to nie władze centralne, lecz władze dystryktu na czele z dr. Witte jako komisarzem bibliotek warszawskich przy dystrykcie. Gdy przyszła wieść, że zostały tam spalone dwa tysiące inkunabułów, 50 tysięcy najcenniejszych rękopisów, ponad 100 tysięcy starodruków, zwołałem 17 października specjalną konferencję konspiracyjną uczonych i artystów – kierowników – w liczbie około 20 osób do Pruszkowa. Zwołałem tę konferencję jako kierownik Walki Cywilnej w dziedzinie kultury i szef spraw kultury w polskich władzach podziemnych w czasie całego trwania okupacji, a równocześnie referent departamentu do spraw odszkodowań powojennych w polskich władzach podziemnych. Na tej konferencji ustaliliśmy, że należy żądać natychmiastowego wypełnienia warunków kapitulacji. Upoważniony przez kapitulujące władze polskie wiceburmistrz Warszawy Podwiński, upoważniony do spraw zabezpieczenia zabytków, bezskutecznie usiłował dostać się do władz niemieckich. Najpierw przez starostę w Pruszkowie dr. Albrechta usiłował dostać się do gubernatora Fischera w Sochaczewie, usiłował dostać się do Geibla – wszędzie odmówiono mu przyjęcia. Usiłował dostać się wobec tego do władz niemieckich za pośrednictwem prezydium Rady Głównej Opiekuńczej, panów Wachowiaka i Machnickiego. Oświadczyli oni, że władze niemieckie uważają, iż warunki kapitulacji zostały wypełnione, to co było wartościowe, zostało zabezpieczone. Na ponownej konferencji zwołanej przeze mnie 25 października w Pruszkowie postanowiliśmy poczynić wobec tego starania na innej drodze. Upoważniono mnie, abym przez prezydium Rady Głównej Opiekuńczej starał się o osobisty dostęp do Geibla. Zlecenie to przyjąłem. Panowie Wachowiak i Machnicki po kilku dniach istotnie uzyskali dla mnie taką audiencję. 1 listopada 1944 roku zostałem wezwany wraz z nimi do Räumungsstab na ul. Wolską. Tam obecni byli Geibel, jego sztab i gubernator Fischer oraz paru jego urzędników. O tej konferencji poświadczyć mogą obaj przeze mnie wymienieni Wachowiak i Machnicki. Zapowiedziano mi z góry, że nie wolno poruszać tematu warunków kapitulacji – ta sprawa jest załatwiona. Wolno mi natomiast przedstawić, o co chodzi w dziedzinie zabezpieczenia jeszcze jakichś zbiorów. Na tej konferencji przedstawiłem, że to nie jest sprawa polska – to jest sprawa kultury całego świata, jeśli zniszczone i spalone będą te bezcenne skarby kultury, które jeszcze znajdują się w Warszawie. Ani Geibel, ani oskarżony nie stwierdzili, że te zbiory nie mają być spalone. Było jasne, że wszystko będzie spalone i że budynki mieszczące zbiory będą wysadzone w powietrze. Po dłuższej konferencji uzyskałem termin dwutygodniowy i zgodę na wywiezienie kilku wagonów kolejowych. Warunki przeze mnie stawiane brzmiały: co najmniej kilkaset wagonów kolejowych, termin nieograniczony, przewiezienie wyłącznie na ziemie polskie.

To istotnie był ostatni moment, bo 25 października podpalone zostało archiwum miejskie i spłonęło. 4 listopada podpalone zostało świadomie przez Brennkommando Archiwum Akt Nowych i w ten sposób został starty ślad archiwalny dwudziestolecia niepodległości. Tylko część zbiorów została jednak zabezpieczona na terytoriach Polski, mianowicie w Częstochowie, znaczna część została wywieziona do Niemiec i tam w dużej części przepadła.

Polityka, którą prowadziliśmy, szła w tym kierunku: musimy za wszelką cenę być na miejscu w Warszawie, pilnować, odraczać terminy. I tak udało nam się przeciągać te terminy aż po okres ucieczki niemieckiej. Z tygodnia na tydzień, zawsze pod jakimś pozorem. Wtedy przekonaliśmy się, byliśmy świadkami, jak podpalano zabytkowe domy, muzea, jak minowano Muzeum Narodowe, jak rozstawiano skrzynie z dynamitem w jego podziemiach, bo Muzeum Narodowe miało być wysadzone w powietrze na początku listopada. Przy nas do Biblioteki Narodowej w połowie listopada 1944 roku przyszło Brennkomando i tylko dzięki oświadczeniu, że z polecenia władz niemieckich jeszcze się tu pracuje, odeszło od tego budynku.

Więc są znów dokumenty, że wszystko miało być spalone, wszystko miało być zniszczone.

Myśmy prowadzili dwie akcje: jedna, o której wie oskarżony Fischer, i druga, którą znów w moim niejawnym charakterze kierowałem. Przekupiona kolumna samochodów niemieckich wywoziła zbiory z tych gmachów, które się już paliły. Z wydziału architektury pod kierunkiem prof. Zachwatowicza przy ul. Podwale, przy ul. Koszykowej, z ognia wynosili nasi koledzy z tej nieoficjalnej grupy jedyne widoki i plany Warszawy, które już gorzały, zdjęcia pomiarowe budynków zabytkowych, które dziś są podstawą do odbudowy zabytków Warszawy. Z płonącego domu ta właśnie grupa tajna wynosiła najpiękniejszą warszawską bibliotekę, Varsavianum Korotyńskiego, i tak ratowała wiele innych zbiorów.

Najwyższy Trybunale, kwestia odpowiedzialności za to...

Stwierdzam raz jeszcze: to są fakty, w dziejach nowoczesnych jednorazowe. Nie było takiego wypadku, by świadomie w toku akcji wojennej, by programowo palono takie zbiory biblioteczne jak te, które były w Bibliotece Krasińskich, by minowano i wysadzano w powietrze budynki, które zawierały bezcenne skarby sztuki.

Przecież jeszcze 16 stycznia 1945 roku, w przeddzień ucieczki, podpalono gmach biblioteki publicznej, zawierający pół miliona tomów. Przecież pałace Saski i Brühla wysadzone były w powietrze w grudniu 1944 roku, nie w toku działań powstańczych. Przecież i Zamek Królewski nie był wysadzony w czasie powstania, a po nim. I Stare Miasto zostało spalone nie w toku akcji, lecz w połowie września, po poddaniu się tej dzielnicy.

To nie były konieczności wojenne i to nie były przeciętne gmachy.

Przecież katedra warszawska wysadzona była w powietrze w połowie grudnia, a z nią kościół Jezuitów, kościół Augustianów.

A pomniki warszawskie? Myśmy, jeżdżąc po Warszawie, obserwowali i notowali każdego dnia. Pomnik księcia Józefa Poniatowskiego, architekta Thorvaldsena, wysadzony był dopiero w okresie świąt Bożego Narodzenia. Inne, jak pomnik Mickiewicza, w tym samym okresie.

Ponieważ są to jednorazowe fakty w nowożytnych dziejach świata, więc tu wyjątkową wagę ma stwierdzenie nie tylko, kto wydał główny rozkaz, kto był inicjatorem, ale i kto współdziałał. Dlatego też na zakończenie muszę tu stwierdzić raz jeszcze: Rodig, Leist, Abb, dyrektor bibliotek, Schellenberg, kierownik muzeów i wielu innych – pierwszy nie był urzędnikiem dystryktu, drugi tylko częściowo, ale cały szereg innych urzędników dystryktu warszawskiego przeprowadzał kradzież zsynchronizowaną z Brennkommando i tymi oddziałami wojska, które zakładały miny, rozkładały dynamit.

Prokurator Siewierski: Czy Geibel był SS-und Polizeiführer na dystrykt warszawski?

Biegły Lorentz: Na to nie umiałbym odpowiedzieć. W początkowym okresie po powstaniu miał tytuł podpułkownika. W toku tej akcji został awansowany na generała brygady i tytuł jego brzmiał: SS-und Polizeiführer, zdaje mi się, że dla dystryktu warszawskiego.