JÓZEF BANASIEWICZ

[1. Dane osobiste:]

Plutonowy Józef Banasiewicz, lat 44, ostatnio pełniłem obowiązki leśniczego w Lasach Państwowych nadleśnictwa Lubieszów, w leśnictwie Żeleźnica.

[2. Data i okoliczności zaaresztowania:]

W dniu 10 lutego 1940 roku zostałem aresztowany wraz z żoną i czworgiem dzieci w miejscowości Lubieszów, pow. Kamień Koszyrski. Dwanaście kilometrów do stacji kolejowej Derewek pędzono mnie i żonę pieszo pod eskortą.

Po przybyciu na miejsce zamknięto nas w budynku szkolnym, gdzie przesiedzieliśmy dwie doby w strasznym uścisku i zaduchu, gdyż dwie niewielkie sale mieściły przeszło trzysta osób różnej płci i wieku.

Trzeciego dnia zapakowano nas do wagonów i tak 27 dni wieziono nas w zamkniętych wagonach do Archangielska. W czasie podróży otrzymaliśmy trzy razy ciepłą strawę i dwa razy chleb, po jednym kilogramie.

Po przybyciu na stację do Archangielska wybrali nas, sto kilka rodzin (ok. 580 osób) i odesłano na kirpiczny zawod „Ujma” (cegielnie). Warunki mieszkaniowe były bardzo ciężkie, trzy do pięciu rodzin pomieszczono w jednym mieszkaniu – od 15 do 30 osób. Brakujące szyby zastępowały szmaty, drzwi dziurawe, niedające się naprawić. W mieszkaniach chłód i wilgoć, przy większych mrozach śnieg na ścianach. Wydali nam łóżka żelazne, z których z braku miejsca potworzono prycze, lecz bez słomy. Przez całe dwa lata spaliśmy na deskach. Warunki pracy były ciężkie, wymagano stale wyrobienia normy, której nikt nie był wstanie wyrobić, a gdy wyrobiono określoną normę, to natychmiast ją podwyższano. Na nasz protest, dlaczego tak postępują, tłumaczyli się tym, że majster się pomylił. Z wypłatami zwlekali po trzy miesiące. Dniami i nocami wystawaliśmy pod kantorem, prosząc o wypłatę lub zaliczkę. I tak przez cały pobyt. Niekiedy jak z łaski dano nam po trzy lub pięć rubli zaliczki i tak bywało miesiącami. Rodziny, które miały mało osób do pracy, cierpiały straszną nędzę. Ostatnie odzienie z siebie sprzedawano, ratując się przed śmiercią głodową. Traktowano nas jak wielkich przestępców, obchodzono się z nami w sposób brutalny. Za wydalenie się poza teren fabryki karano nas aresztem do trzech dni. Wypadki te miały miejsce i po amnestii.

Za chlebem trzeba było godzinami łamać kości, zaczym się dostało jeden kilogram i tak cała rodzina, nie wyłączając nawet dzieci przy piersi, gdyż matce nie sprzedano bez obecności dziecka. Po wybuchu wojny z Niemcami wydano nam kartki na chleb: pracującym po 600 gramów, a niepracującym po 400. Pracujący w stołowej mógł kupić dziennie dwa talerze zupy, zaś dzieci jeden talerz na dwoje, a żona nic, za co zabierano nam kartki na tłuszcz.

Za kilkuminutowe spóźnienie się do pracy karano nas sądownie potrącaniem w ciągu kilku miesięcy 15 – 40 proc. z zarobku, a i więzieniem. Bronisława Kołtuniecka odsiedziała cztery miesiące w więzieniu za to, że kilka razy spóźniła się do pracy.

W końcu 1941 roku, to jest począwszy od października, nastał straszliwy głód. Ludzie zaczęli puchnąć z głodu i padać z wycieńczenia. Rodziny mniej obarczone małoletnim potomstwem w końcu grudnia 1941 roku opuściły posiołek i na własny koszt wyjechały, reszta zaś – 51 rodzin, około 260 osób – zmuszona była pozostać z braku [środków] materialnych. W końcu stycznia 1942 roku przyszła nam z pomocą Delegatura w Archangielsku, która dołożyła starań, jak też i częściowo zaopatrzono nas w odzież i zapomogi pieniężne i 4 lutego 1942 roku opuściliśmy głodowe pole śmierci, pozostawiając 84 osoby zmarłe, przeważnie dzieci.

W drugiej połowie lutego przy pomocy naszych placówek i opieki społecznej w Kujbyszewie, przybyliśmy szczęśliwie do Aryzy, gdzie po kilkudniowym postoju przyczepiono nas do odchodzącego transportu do Persji i tak szczęśliwie w Wielką Sobotę przybył nasz cały transport 248 osób do Pahlevi.

Sprawozdanie z pobytu na wymienionym posiołku, jak również ewidencję żywych, zmarłych i pozostałych w więzieniu przedłożyłem w Polskiej Delegaturze w Archangielsku.