TEOFILA KOCH

Warszawa, 2 marca 1946 r. Sędzia St. Rybiński, delegowany do Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchał niżej wymienioną w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o znaczeniu przysięgi sędzia odebrał przysięgę.

Świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Teofila Koch
Data urodzenia 20 grudnia 1888 r.
Imiona rodziców Paweł i Karolina z Barie
Zajęcie gospodarstwo domowe
Wykształcenie 4-klasowapensja
Miejsce zamieszkania Ursus, ul. Mickiewicza 2 m. 8
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarana

Od dziesięciu przeszło lat mieszkam w tym samym mieszkaniu. Do 20 listopada 1943 roku mieszkał tam też mój mąż Konstanty Koch (ur.7 marca 1891). Mąż mój był z zawodu tokarzem metalowym i pracował w fabryce „Ursus”.

Czy w czasie okupacji niemieckiej mąż wstąpił do jakiejś organizacji politycznej wrogiej okupantom, ja nie wiem. Mąż z tym mi się nie zwierzał. Sądzę jednak, że należał, gdyż wiele czasu przebywał poza domem.

W nocy na 21 listopada 1943 byłam sama w domu, bo mąż poszedł na nocną zmianę do swej fabryki. Nagle o godzinie 3.00 nad ranem obudziłam się z powodu silnego łomotania do drzwi naszego mieszkania. Otworzyłam i weszło trzech osobników ubranych po cywilnemu, w towarzystwie dwóch żandarmów w uniformach, uzbrojonych w karabiny. Ubrani po cywilnemu mieli w ręku rewolwery. Jeden z tych ostatnich zwrócił się do mnie po polsku z zapytaniem, gdzie jest mój mąż Konstanty Koch. Powiedziałam, że poszedł do pracy. Wówczas wszyscy opuścili moje mieszkanie i poszli na górę. Wkrótce tam rozległa się strzelanina. Jak się później okazało, uciekł przed tymi agentami policji jakiś osobnik, który był w mieszkaniu sąsiada Jana Szwagrzyka. Samego jednak Szwagrzyka, którego oni chcieli również zaaresztować, nie zastali w domu. Jednak następnie udało im się zatrzymać go w jego warsztacie mieszczącym się w innym domu. Szwagrzyk był czapnikiem.

Tak samo został zaaresztowany przez tychże policjantów niemieckich mój mąż jeszcze tej samej nocy, w fabryce. Z rana udało mi się jeszcze zobaczyć go na posterunku policji granatowej w Ursusie. Zaniosłam mu jedzenie. Mąż był wówczas wyjątkowo małomówny. Tylko gdy jego, Szwagrzyka i dwóch jeszcze pracowników fabryki (których nazwisk nie wiem) aresztowanych z nimi jednocześnie, wywozili o 10.00 rano do Pruszkowa, powiedział mi, żebym naradziła się w jego sprawie z sąsiadką naszą Holankową.

Z tego, że po męża, Szwagrzyka i dwóch ich towarzyszy przyszła policja niemiecka, wywnioskowałam, że on istotnie należał organizacji i został zaaresztowany z listy wraz ze swymi towarzyszami. Gdy następnego dnia pojechałam do Pruszkowa, żeby się dopytać o dalszym losie męża, dowiedziałam się, że w Pruszkowie był tylko parę godzin i został wywieziony na Pawiak do Warszawy. Razem z bratem męża, Antonim Kochem jeździłam do Warszawy, zawoziłam paczki. Ogółem przyjęli ode mnie dwie paczki [żywnościowe] oraz trzecią z ubraniem, którą mi zwrócono za jakiś czas, gdy już wiedziałam, że mąż nie żyje. W trzy tygodnie [potem], 10 grudnia 1943 dowiedziałam się, że dnia tego został rozstrzelany w Pruszkowie mój mąż razem ze Szwagrzykiem i tymi dwoma, którzy byli aresztowani w fabryce razem z nim.

Robiłam starania, by męża zwolniono, rozmawiałam z Holankową, ale ona nic mi nie obiecała. Powiedziała tylko, że mąż jest bardzo obciążony. Prawdopodobnie ona nic w sprawie męża nie wiedziała. Volksdeutsch Lufery, majster fabryki „Ursus”, do którego również się zwracałam, zapewniał mnie, że mężowi włos z głowy nie spadnie. Lufery rozmawiał przez telefon z gestapowcem Korschem, który był delegatem gestapo w fabryce „Ursus”. Lufery niby ze słów Korscha zapewniał mnie, że nic się mężowi nie stanie.

Dopiero na wiosnę w roku 1944 otrzymałam za pośrednictwem patronatu zaświadczenie z gestapo, że mój mąż zmarł 10 grudnia 1943.

Mąż był rozstrzelany w grupie 20 czy 22 osób.

Protokół odczytano.

Dodaję, że żona Szwagrzyka wyjechała do Łodzi. Adresu jej nie znam.