Sekcyjna Leokadia Budzyń, ur. 3 marca 1924 r. w os. Halterowo, pow. Równe, panna, uczennica.
W październiku 1939 wysiedlona wraz z rodzicami i rodzeństwem na pobliską wieś Szubków. 10 lutego 1940 wywieziona z miejsca wysiedlenia do Kotowalska.
Rejon Kotłas, [obłast] archangielska. Pierwsze trzy miesiące pracowaliśmy (wszyscy od 16 lat) na zrąbce lasu. Od pierwszych dni po przyjeździe pędzono nas do pracy.
Warunki mieszkaniowe były nie do zniesienia. W baraku w jednej sali mieszkało siedemnaście rodzin (70 – 80 osób). Na cały ten stan jedna płyta kuchenna. Spaliśmy na ziemi. Pluskwy i karakany przerywały nam spoczynek w nocy. Zaczęły się wypadki śmierci. Wkrótce nie było już dzieci do lat dwóch.
W maju 1940 roku wszystkich z naszego posiołka przewieźli na następny posiołek, skąd chodziliśmy do pracy już nie do lasu, tylko na birżę (dalsza obróbka drzewa). Na nowym posiołku było dziewięćdziesiąt rodzin, w tym część osadników wojskowych, a część kolonistów z okolic Brodów.
Mieszkaliśmy w dalszym ciągu w barakach po kilka rodzin. Spaliśmy już na tzw. pryczach. Pluskwy i karakany nadal nam towarzyszyły.
Pracowaliśmy od świtu do nocy z dwugodzinną przerwą obiadową. Do pracy chodzili wszyscy od szesnastu lat. Jednodniowe opuszczenie pracy groziło niesprzedaniem chleba dla rodziny danej osady na cały tydzień. Na drugi raz sprawa szła do sądu i zabierano do więzienia.
Do pracy nie wychodzili tylko zwolnieni przez lekarza. Wynagrodzenie za pracę było bardzo małe i w żadnym wypadku nie wystarczało na wykupienie należącego się chleba. O kupieniu drzewa na opał nie było mowy. W tym celu zbywaliśmy ostatki odzieży. Nadzór nad nami miało NKWD w postaci komendanta i milicjantów. Starano się ciągle osłabiać ducha w Polakach przez najrozmaitsze zebrania, ale nasi zesłańcy byli tak zjednoczeni duchem, że w najmniejszym stopniu się to nie udawało. Wraz z pracą rosło wycieńczenie i częstsze były wypadki śmierci, ale duch nigdy się nie ugiął. Przez czas pobytu na tym posiołku umarło 15 proc. całego stanu.
We wrześniu 1941 otrzymaliśmy obywatelstwo polskie i mimo trudności, jakie nam robiono, wyjechaliśmy w kierunku organizującej się armii polskiej. Po dwumiesięcznej podróży dotarliśmy do stacji Kermine [Nawoi], osadzono nas w kołchozie. Tam cztery miesiące [mieszkałam] wraz z całą rodziną. Spędziłam tam okres największej nędzy.
Stamtąd 30 marca 1942 ojciec wstąpił do wojska, a ja z matką i rodzeństwem wyjechałam do Iranu, gdzie wstąpiłam do Pomocniczej Służby Wojskowej Kobiet.