JULIAN CICHOWSKI

1. Dane osobiste:

Julian Cichowski, kapitan łączności służby stałej, lat 43, kawaler, komendant miasta Jerozolima.

2. Data i okoliczności zaaresztowania:

Wywieziony z Kalwarii na Litwie 10 czerwca 1940 r.

3. Nazwa obozu:

Kozielsk i Griazowiec

4. Opis obozu:

Kozielsk: Dawny klasztor. Szereg budynków cerkiewnych i mieszkalnych otoczonych parometrowym murem w kwadrat o boku około 250 metrów, budynki częściowo murowane, częściowo drewniane. Wewnątrz budynków prycze z nieheblowanych desek jedno- i więcej- piętrowe (zależnie od budynku). Budynki dość brudne i zapluskwione. Podczas pobytu w obozie parokrotnie przeprowadzaliśmy odpluskwienie za pomocą lizolu dostarczonego przez władze sowieckie, a przy końcu w niektórych budynkach pobieliliśmy ściany i oheblowali deski prycz. Budynek nr 14, w którym mieszkałem, był dość ciepły.

Kąpaliśmy się początkowo co dwa tygodnie, a później, po urządzeniu nowej łaźni, co tydzień. Wiele prac w zakresie remontu budynków i urządzenia terenu (bruki, trawniki) wykonywali internowani pod kierownictwem polskich inżynierów. W tym celu bolszewicy organizowali ochotnicze grupy robocze. Do pracy nie zmuszali, ale jeżeli ktoś raz się zapisał to później trudno mu było wycofać się. Bieliznę początkowo praliśmy sami w łaźni. Później bieliznę oficerów prano na mieście, a bieliznę policjantów i szeregowych prała specjalna grupa robocza w starej łaźni.

Zaraz po przybyciu do obozu szczepiono nas, zdaje się przeciw tyfusowi, później przeciw ospie. Zorganizowano fryzjernię obsługiwaną przez naszych policjantów, gdzie można było bezpłatnie ogolić się, po uprzednim wystaniu się w ogonku. Dla pewności zapuściłem brodę.

Wyżywienie było wystarczające, ale jakieś dziwnie czcze. Głównie kasza. Mięsa dawano teoretycznie 75 gramów dziennie na osobę, ale dawano odpadki mięsne, jak głowy, nogi, ogony, wliczając racice, rogi, kości itp. do wagi mięsa, więc mięsa praktycznie biorąc wcale nie było. W okresach, kiedy wydawano mięso solone, rzecz miała się nieco lepiej. Dla oficerów była inna kuchnia, a dla szeregowych inna. Racje oficerskie były nieco większe. Oficerom dawano więcej cukru i zdaje się mięsa i tłuszczu, prócz tego otrzymywali raz na miesiąc kawałek mydła toaletowego. Wszystkim internowanym wydawano mydło do prania oraz machorkę, bibułki i zapałki (wszystkiego po pięć paczek miesięcznie). Wydano koce. Początkowo spaliśmy na gołych deskach. Później wydano sienniki, słomę oraz prześcieradła. Dawano też bieliznę, onuce, a nieposiadającym również jakieś sorty mundurowe.

Griazowiec: Również klasztor. Cerkiew była zburzona. Pozostał jeden tylko budynek murowany, w którym mieszkało około trzystu jeńców Polaków. My przybyliśmy do Griazowca w końcu czerwca 1941. Z braku miejsca w budynku mieszkaliśmy w doraźnie wybudowanych barakach bez ścian zewnętrznych (dach na słupach). Zimno tam było i komary gryzły w straszny sposób. Wyżywienie było gorsze niż w Kozielsku. Później rację żywnościową mocno obniżono, tak że przez jakieś trzy tygodnie przed układem polsko-sowieckim było nam głodno. Słomy do sienników nie dano, rwaliśmy więc i suszyli na słońcu trawę, aby napełnić sienniki. Później przywieziono siano.

Obóz griazowiecki stanowił dość duży, otoczony drutem kolczastym obszar, dość silnie zadrzewiony, przez który przepływała rzeka. Kąpaliśmy się, póki było ciepło, w rzece, później w łaźni, bardzo zresztą ciasnej. Wodę do picia, gotowania i łaźni wożono w beczkach.

5. Skład internowanych:

W obozie internowani byli oficerowie (około tysiąca), policjanci (około 2 tys.) i pewna liczba szeregowych armii. Prócz tego w późniejszym czasie przywieziono paru oficerów z więzień i obozów jeńców. Tym ostatnim nie ufaliśmy zbytnio, podejrzewając, że byli to nasłani szpiedzy. Zdaje mi się, że podejrzenia te były częściowo słuszne.

Największą bolączką byli tzw. czerwoniacy, czyli sympatycy komunizmu, rekrutujący się niestety przeważnie (czy nawet wyłącznie) spośród oficerów. Głównymi działaczami tej grupy byli: rzekomy kpt. Arciszewski, kpt. Smoleński, por. Adrian i por. Rolewski. Pociągnęli oni i innych, szczególnie młodych lotników. Terenem, na którym skupiali się, była w Kozielsku zdaje się kuchnia. W kuchni działy się jakieś intrygi, gdyż komendanci kuchni (wyznaczani spośród internowanych) często zmieniali się. Oprócz tych jawnych sympatyków byli – zdaje się – i ukryci konfidenci, gdyż wiele z tego, co się działo w obozie, dochodziło do wiadomości władz sowieckich. Niemniej krążyły po obozie książki o treści wybitnie antykomunistycznej.

Po ogłoszeniu układu polsko-sowieckiego główni czerwoniacy zostali od nas odłączeni i gdzieś wysłani. Mówiono, że mieli być użyci jako dywersanci czy spadochroniarze. Na pożegnanie zadenuncjowali oni szereg oficerów, przeważnie o niemieckich nazwiskach, o rzekomą pracę na rzecz piątej kolumny. Oficerów tych wywieziono, jak się później dowiedziałem, do Wołogdy. Później zostali oni wypuszczeni i wstąpili do armii.

6. Życie w obozie:

Pobudka była przed godziną siódmą, następnie apel. Dzień kończył się również apelem. Apel polegał na ilościowym sprawdzeniu stanu internowanych. Początkowo apele przeprowadzali komendanci budynków wyznaczeni spośród internowanych, później przeprowadzali apele funkcjonariusze NKWD. Raz na miesiąc urządzano imienne sprawdzanie stanu według list. Strawę przynosili z kuchni do budynków w wiadrach dyżurni izb zmieniający się codziennie według ustalonej kolejki. Oni też sprzątali izby i dostarczali warty.

Prace w obozie kozielskim, jak brukowanie terenu, remonty budynków, obsługa kuchni, rąbanie drzewa do kuchni, warsztaty szewsko-krawieckie i fryzjernia wykonywały stałe ochotnicze drużyny robocze. Pracujący otrzymywali lepszą strawę, jednak kosztem pozostałych, gdyż o ile mi wiadomo, władze sowieckie żadnych artykułów na polepszenie strawy dla pracujących nie przydzielały. Ogół internowanych musiał skrobać ziemniaki i ryby. Za cichą zgodą oficerowie sztabowi tych prac nie wykonywali. Poza tym spędzali czas na nauce języków, czytaniu, wyrabianiu instrumentów muzycznych, noży, brzytew, wyrobów drewnianych (pudełka do tytoniu itp.). Niektóre z nich były artystycznie wykonane. Widziałem piękne szachy, artystycznie rzeźbione pudełka i zupełnie dobrze wykonane brzytwy.

W Griazowcu oprócz stałej obsługi kuchni, piekarni, wrzątnika i łaźni stałych ekip roboczych nie było: musieliśmy więc kolejno rąbać drzewo do kuchni, wozić i nosić wodę itp.

Stosunki koleżeńskie były na ogół poprawne. Internowani zżyli się z sobą i pomagali sobie wzajemnie w różnych zagadnieniach. Policjanci przychodzili do nas i odwrotnie. Słyszałem o jakichś bójkach, nawet między oficerami, ale w naszym budynku raz tylko była jakaś awantura.

Istniała orkiestra amatorska i dawano jakieś przedstawienia rewiowo-orkiestrowe. Ja na żadnym nie byłem, gdyż nie otrzymałem biletu, z niewielką zresztą szkodą, gdyż członkowie orkiestry mieszkali w naszym budynku i stale ćwiczyli, znałem więc ich repertuar na pamięć.

Była świetlica, tzw. klub, gdzie urządzano turnieje szachowe.

7. Stosunek władz NKWD do Polaków:

Zaraz po naszym przybyciu do Kozielska poddano wszystkich rewizji. Pierwsze partie podobno rozbierano do naga. Później, wobec dużej liczby internowanych, rewidowano mniej ściśle. Zabierano dokumenty, pieniądze, ostre i cenniejsze przedmioty. Mnie udało się ocalić wszystkie dokumenty, jakie miałem przy sobie. Zabrano mi natomiast aparat fotograficzny, zegarek budzik i parę innych przedmiotów oraz trochę pieniędzy litewskich i polskich. Przy rewizji przed wyjazdem z Kozielska zabrano mi posrebrzany ołówek automatyczny i jeszcze parę innych rzeczy. Aczkolwiek miałem na to kwity, nie zwrócono mi później tych rzeczy, chociaż się upominałem.

Po rewizji i rozlokowaniu nas w obozie wzywano wszystkich kolejno i spisywano dokładną ewidencję. Następnie w różnych okresach wzywano dodatkowo – jednych częściej, drugich rzadziej – na tzw. doprosy. Na ogół przesłuchiwani niechętnie albo wcale nie chcieli mówić, o czym tam była mowa. Z tego, co mówili, zrozumiałem, że najczęściej wzywano tych, którzy brali jakiś udział w życiu politycznym lub społecznym. Nader skwapliwie dopytywano się o wszelkich konfidentów tak policji, jak i Oddziału II, pozostałych w terenie.

Zaraz po naszym przyjeździe odłączono od nas pułkownika Dąbrowskiego i wszystkich oficerów Oddziału II. Z tych ostatnich znałem tylko kpt. Wojciechowskiego z ekspozytury Samodzielnego Referaty Informacyjnego DOK III w Lidzie, gdzie pełniłem służbę w czasie wojny. Wszyscy oni zostali gdzieś wywiezieni i później już o nich nie słyszałem. Prócz tych wywieziono również rtm. Chludzińskiego, który zbyt otwarcie mówił politrukom, co myśli o ich państwie i ustroju. O tym ostatnim słyszałem, że został wypuszczony i wstąpił do armii.

Mnie po spisaniu ewidencji wzywano tylko raz. Wówczas przez dwa czy trzy dni wzywano z naszego budynku na przesłuchanie po paru, tak że myślałem, że przesłuchiwać będą wszystkich. Jednakże po przesłuchaniu dziesięciu czy dwunastu dano spokój. Pytali mnie o szereg rzeczy, które podałem już przy spisywaniu ewidencji, tak że odniosłem wrażenie, że chcą sprawdzić prawdziwość poprzednio zeznanych przeze mnie danych i przyłapać mnie ewentualnie na sprzecznościach. Prócz tego pytano mnie, co bym chciał robić, gdyby mnie zwolniono z obozu. Chciałbym oczywiście wyjechać za granicę, ale nie mogłem tego mówić. Uważałem zresztą to pytanie za wyłącznie retoryczne, gdyż nie wierzyłem, aby mnie zwolnili; powiedziałem więc: pragnę osiąść gdzieś w mieście i pracować. Odpowiedzieli mi, że jako specjalista (radiotechnik) łatwo pracę dostanę. Na tym się skończyło.

Odniosłem wrażenie, że jeżeli NKWD chciało przesłuchać kogoś, kto ich specjalnie interesował, to równocześnie z nim wzywali szereg osób zupełnie im obojętnych, ażeby stworzyć „zasłonę dymną” i odwrócić uwagę od właściwego delikwenta czy konfidenta. Zaznaczam, że wezwanych przesłuchiwali każdego oddzielnie.

Przesłuchujący byli dość mało inteligentni i nie orientowali się w naszych stosunkach. Bolszewicy bardzo nie lubili satyry. Jeden z internowanych zrobił szereg aktualnych karykatur z życia obozowego. Gdy się bolszewicy o tym dowiedzieli, skonfiskowali mu wszystko, nazwali jego pracę „politycznym chuligaństwem” i kategorycznie zakazali dalszej działalności w tym kierunku. Nie wiem co prawda, co może być politycznego w obrazku przedstawiającym np. internowanego załatwiającego się w prymitywnej obozowej latrynie.

Propaganda polegała na dostarczaniu gazet, kinie i odczytach, czy też tzw. dokładach. Do kina i na odczyty chodziłem rzadko. Filmy były oczywiście propagandowe i bardzo marne. Odczyty, na których byłem, miały za treść przegląd bieżących wydarzeń politycznych, były na niskim poziomie i nie zawierały nic ponad to, co podawały gazety. Główną ich nutą było, że Sowiety mają z Niemcami stosunki pokojowe, a za największych swoich wrogów uważają Anglię i Stany Zjednoczone. Wspominali wprawdzie, że z Niemcami pewnie do wojny dojdzie, ale „dopiero za kilka lat”. Wyraźnych napaści na Polskę nie przypominam sobie. Wywołałoby to zresztą demonstracje, a co najmniej opuszczenie sali przez większość obecnych. Za to w gazetach wypisywali cudeńka o tym, co było na zajętych przez nich terenach polskich, a co jest pod ich panowaniem. Przypominam sobie np. felietonik opisujący, jak to oficerowie polscy uciekali przez Dniestr do Rumunii i córce rybaka, która ich przewiozła, wydłubali oczy.

Stosunek do nas obozowych władz NKWD był na ogół poprawny i dość uprzejmy. Nie zwracali się np. nigdy przez „ty”. Natomiast oddziały konwojowe, zajmujące się przewożeniem więźniów, to prawdziwi handlarze niewolników. Zachowywali się bardzo brutalnie i bezwzględnie.

8. Pomoc lekarska, szpitale, śmiertelność:

Sam z pomocy szpitalnej i lekarskiej nie korzystałem, więc nie mogę nic o tym powiedzieć. W każdym razie w Kozielsku szpital był. Wiem o dwóch zmarłych porucznikach, których nazwisk nie pamiętam. Prócz tego dwóch popełniło samobójstwo przez powieszenie się i paru, zdaje się czterech, zwariowało.

9. Czy i jaka była łączność z krajem i rodziną?

Na pisanie listów dawali „talony”, zdaje się raz na miesiąc. Ja nie miałem do kogo pisać, więc mało się tym interesowałem.

10. Kiedy został zwolniony i w jaki sposób dostał się do armii?

Do armii wstąpiłem w Griazowcu 27 sierpnia 1941 roku i w ostatnich dniach tegoż miesiąca wraz z innymi wyjechałem do Tocka [Tockoje].

Jerozolima, 24 stycznia 1943 r.