St. strzelec Tadeusz Czajkowski, 6 Batalion Czołgów.
Aresztowano mnie we Lwowie 22 października 1940 roku. Aresztowało mnie NKWD. Po przyjściu do więzienia odebrano mi wszystkie rzeczy, na które wystawiono „kwitancję”. Lecz niestety, więcej swoich rzeczy nie widziałem.
Po wyroku transportem odjechałem do więzienia w Dniepropietrowsku. Prowadzono nas obdartych przez ulice miasta, ludność z nas się naśmiewała. Po trzech tygodniach pobytu w więzieniu zostaliśmy odesłani pod fińską granicę na prace. Podróż nasza trwała 15 dni, wikt, jaki nam dawano, składał się z 300 gramów chleba i paru śledzi. O wodzie nie można było nawet marzyć. Dawano nam śnieg, który następnie topiliśmy na piecyku, by potem pić. Wody dali nam raz pod dostatkiem dopiero w Moskwie, gdy narobiliśmy szumu, rzecz zrozumiała. Do celu dojechaliśmy w styczniu. Mróz był tu okropny, a nam kazano czekać, póki oni nie przejrzą wszystkich nazwisk. Po trzygodzinnym czekaniu zapchano nas do pałatek. Przy wejściu do pałatki wyrwano mi pakunek, w którym znajdowała się bielizna i półbuciki. Za tydzień widziałem swoje półbuty u naczelnika łagru, niestety nic nie mogłem zrobić, gdyż bardzo wiele rzeczy poginęło i interwencja nie pomogła. Od złodziei sowieckich dowiedziałem się, że to strażnicy kupowali kradzione rzeczy. Po umundurowaniu mnie w podarty płaszcz i gumowe łapcie wszystkie rzeczy cywilne odebrali i więcej ich nie widziałem. Pracowałem przy torze kolejowym. Praca była bardzo ciężka, wywoziliśmy grunt kamienisty taczkami, które często się łamały, toteż stale byłem na karnym kotle (300 gramów chleba, dwa razy dziennie zupa). Mieszkaliśmy w namiotach, bez żadnej pościeli do spania. Piecyk jeden w namiocie nie wystarczał, toteż przeziębiłem się i zachorowałem na zapalenie płuc. Chorego zupełnie wywieziono mnie do Peczory (1500 km na wschód od granicy fińskiej). Później jako zupełnie wyczerpany leżałem w szpitalu przez trzy miesiące. Po wyjściu poszedłem znowu na robotę przy torze kolejowym. Jeszcze cięższa była tu praca, gdyż robiłem w błocie po kolana. W bieliźnie swojej chodziłem od czasu zesłania aż do końca, to jest do zwolnienia. Wszy były w niej takie, że w nocy nie mogłem spać, a w dzień – zamiast pracować – biłem je.
Pamiętam, że przez pięć miesięcy byłem tylko cztery razy w łaźni i to bez dezynfekcji rzeczy. Stale figurowałem na tablicy w kolonii jako odkaszczyk [otkazczik], bo normy nie mogłem wyrobić. Normy, jaką dawali, żaden nawet Rosjanin nie wyrabiał, ale ci, którzy pisali ją, stale im dopisywali.
Z chwilą wybuchu wojny wszystkich Polaków zamknęli w oddzielnej kolonii i tu dopiero nie dawano jeść prawie nic. Na dwa – trzy dni dostawaliśmy 200 gramów sucharów i herbatę. Tak długo, aż przyszła amnestia.
M.p., 27 marca 1943 r.