Warszawa, 27 czerwca 1946 r. Sędzia Antoni Knoll, jako członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchał niżej wymienioną osobę, która zeznała, co następuje:
Nazywam się Franciszek Stankiewicz, syn Antoniego i Marianny, ur. 9 marca 1897 r. w Warszawie, wyznania rzymskokatolickiego, z zawodu leśny, zamieszkały leśniczówka Sękocin, niekarany.
W leśnictwie Sękocin pracuję od 2 maja 1940 roku. Pod moim nadzorem był cały las w Sękocinie, gajowi byli moimi podwładnymi.
Od maja 1942 rozpoczęły się egzekucje w lasach sękocińskich; były to egzekucje bądź pojedyncze, bądź zbiorowe. Wykonywano je na osobach pochodzących z różnych stron: z Warszawy, Piastowa, Włoch.
Największa egzekucja zbiorowa odbyła się w maju 1942 roku. 26 maja przyjechali dwaj oficerowie gestapo w mundurach i oglądali teren. Nie wzywali nikogo ze straży leśnej. Ponieważ zaciekawiło mnie to, więc obserwowałem, co będą robić. Na początku obejrzeli prawą stronę lasu, patrząc od szosy z kierunku z Warszawy, a później przeszli na lewą stronę lasu od szosy i mniej więcej po godzinie obserwacji lasu z tej strony, wsiedli w samochód i udali się w kierunku Warszawy.
27 maja 1942 mniej więcej około godz. 10.00 rano, przyjechało ciężarowe auto z żandarmerią i osobowy samochód, ten sam, który był 26, i pojechali w lewą stronę lasu, licząc od Warszawy w kierunku osiedla Magdalenka. Ja wtedy byłem w lesie i ponieważ zainteresowało mnie, po co oni przyjechali, starałem się zobaczyć, co będą robić. Stwierdziłem, że w promieniu 50 m od miejsca, gdzie dzisiaj są groby, rozstawiono pierścień posterunków żandarmerii.
Zaznaczam, że między innymi zatrzymany został gajowy Jerzy Gajdajenko, który obecnie przebywa w wojsku i adresu jego podać nie mogę. Został on przez żandarmów wycofany z terenu, który był obstawiony przez żandarmerię.
Po rozstawieniu posterunków, rozległy się pojedyncze strzały, które miały pozorować ćwiczenia wojskowe. Wcześniej bowiem, w odległości około 3 km od miejsca kaźni, odbywały się ćwiczenia lotnicze, tak że ludność była przyzwyczajona do odgłosów strzałów. Odgłos tych pojedynczych na mnie osobiście zrobił jednak wrażenie, że nie są to ćwiczenia, a coś takiego, co ma specjalny charakter.
Posterunki, o których mówiłem, a które stanowiły pierścień dookoła miejsca egzekucji stały przez resztę dnia i noc z 27 na 28 maja. W ciągu dnia wojsko wykopało groby.
W nocy z 27 na 28 przywożono jednym samochodem osoby skazane na zagładę. Samochód przyjeżdżał z kierunku Warszawy.
Jak słyszałem od osób, które miały możność ustalenia, ofiary były z pawilonu VII i XII Pawiaka. Informatorem moim był Adam Jankowski, inżynier leśny, który obecnie przebywa gdzieś na Zachodzie.
Stracono wtedy ponad 400 osób.
Nazwisk straconych nie znam, ale słyszałem, że miał tam być rozstrzelany płk Władysław Sarmacki z Warszawy, trzech braci Brzeskich (najstarszy 26, najmłodszy 16 lat) i żona generała Dreszera.
Między rozstrzelanymi były również kobiety.
Czy przed śmiercią odczytywano nieszczęśliwcom wyroki, nie wiem.
Jak z terenu wynika, oskarżonych musiano doprowadzić do miejsca straceń. Czy straceni w tej egzekucji byli skuci, tego stwierdzić nie mogę, bowiem bezpośrednim świadkiem egzekucji nie byłem.
29 maja, po egzekucji, pluton egzekucyjny odjechał w kierunku Warszawy ze śpiewem. Będąc w leśniczówce, mogłem stwierdzić dokładnie kierunek, z jakiego samochody z więźniami przyjeżdżały i w jakim kierunku odjeżdżały, bowiem dom, w którym mieści się leśniczówka, stoi tuż koło szosy, po jej prawej stronie, licząc kierunek od Warszawy.
Sama egzekucja odbywała się w nocy z 27 na 28 i z 28 na 29; przez cały ten czas żandarmeria i posterunki jej w pierścieniu otaczającym miejsce egzekucji znajdowały się na miejscu. 29 o godz. 7.00 rano posterunki żandarmerii otaczające miejsce kaźni zostały zdjęte i cały pluton egzekucyjny w autobusie odkrytym odjechał w kierunku Warszawy, jak zaznaczyłem wyżej, ze śpiewem.
Samochodu osobowego, który przyjechał 27 maja, wtedy nie zauważyłem.
Koło godz. 9.00 wsiadłem na rower i pojechałem na Magdalenkę, mniej więcej w tym kierunku, w którym odbywała się egzekucja. Znalazłem tam ślady ogniska, a wokół niego porozrzucane paczki od papierosów. Miejsce grobu było całkowicie zamaskowane i wsadzone były gałęzie brzeziny, co robiło wrażenie na pierwszy rzut oka, że jest tam zagajnik brzozowy. Jednak jako leśnik od razu zorientowałem się z poruszonej ziemi, że nie może to być zagajnik, gdzie rosną normalnie drzewa, a tylko wstawiono martwe gałęzie. To mi umożliwiło ustalenie miejsca grobu i jego rozmiarów.
Przy dalszym badaniu terenu stwierdziłem, że obok małego dębu była wydeptana ziemia. Ze śladów tych wywnioskowałem, że w tym miejscu stał karabin maszynowy. Łusek nie znalazłem, widocznie zostały zebrane i albo zakopane, albo wzięte przez nich.
Nie wiem, gdyż nie widziałem w samochodzie odjeżdżającym, żeby Niemcy zabrali ubrania i obuwie straconych.
Poza tą egzekucją, jak wspomniałem, odbył się cały szereg egzekucji bądź pojedynczych, bądź też w grupach od trzech do dziewięciu osób. Odbywały się one dość często i nie było prawie tygodnia, żeby takiej egzekucji nie było.
Przy rozstrzeliwaniu nie stwierdziłem, czy to byli Żydzi, czy Polacy, jednak odniosłem wrażenie, że byli to sami Polacy.
W pięciu czy siedmiu wypadkach widziałem trupy na własne oczy. Jednego z nich nawet rewidowałem w celu ustalenia nazwiska; miał on książeczkę do nabożeństwa, na której było wpisane imię Stefan. W innym wypadku, gdzie leżały trzy trupy, stwierdziłem, że mieli oni bilety kolejowe na odcinek Warszawa – Piastów. Ciała te zostały którejś nocy zabrane przez rodziny. Jeden z nich miał dokument osobisty – dziś nazwiska sobie nie przypominam – pamiętam tylko, że był on pisarzem gminy Piastów.
Na rękach niektórych zamordowanych widziałem wyraźne ślady skucia. Miejsca pochowania tych zamordowanych znam, jednakże zwłoki zostały ekshumowane i pochowane na cmentarzu katolickim w Magdalence.
Wszyscy ci zamordowani, o których teraz wspomniałem, byli przywiezieni z Warszawy i rozstrzelani w lasach sękocińskich. Czy odczytywano im wyrok przed dokonaniem egzekucji, nie wiem.
Wracając do egzekucji, o której mówiłem na początku swego zeznania dodaję, że po przyjściu 29 maja 1942 roku na miejsce oznaczyłem mogiłę, wyjąłem wetknięte gałęzie brzozowe i dokonałem pomiaru grobu.
Grób ma 18 m szerokości i 40 m długości. Opierałem się przy tych wymiarach wyłącznie na [wyglądzie] spulchnionej ziemi. Badana przeze mnie głębokość do pierwszej warstwy trupów wynosiła mniej więcej metr.
Słyszałem, że w parę dni po tej pierwszej zbiorowej egzekucji dzieci idące do kościoła w Magdalence koło ścieżki idącej z Lesznowoli do Magdalenki i prowadzącej przez zagajnik znalazły części ciała ludzkiego, między innymi rękę zawieszoną na krzaku.
Stwierdzam, że w nocy, kiedy egzekucja ta była przeprowadzana, tzn. z 27 na 28 maja i z 28 na 29, oprócz strzałów karabinowych dały się słyszeć detonacje ciężkie, pochodzące jakby od granatów.
W parę dni po tej egzekucji przyjechało do leśniczego auto, z którego wysiadło dwóch oficerów.
Nie mogę stwierdzić, czy to byli ci sami, co 27 maja.
Wzięli wówczas inż. leśnego Jankowskiego i zawieźli go w kierunku na wieś Słomin w kierunku Lesznowoli. W pewnym miejscu zatrzymano samochód, wszyscy wysiedli i zaczęto się wypytywać Jankowskiego, czy wiadomo mu jest, gdzie znajduje się mogiła w lesie lesznowolskim, w której zostali pogrzebani ludzie rozstrzelani przez polską policję. Oficerowie ci zaznaczyli wtedy, że chodzi im o ukaranie sprawców tego mordu. Grozili przy tym Jankowskiemu, że jeżeli nie powie prawdy, to go zabiorą na al. Szucha, gdzie na pewno powie prawdę. Jankowski kategorycznie zaprzeczył temu, że posiada jakiekolwiek informacje i dzięki temu zwolniono go. W ogóle po egzekucji tej grób podlegał obserwacji ze strony gestapo, a nawet w ciągu dwóch dni krążył co pewien czas nad nim samolot.
To wszystko, co wiem w tej sprawie.
Odczytano, na tym czynność zakończono.