St. saper Jan Maroszek, rocznik 1906, robotnik fabryczny, żonaty.
Dnia 24 września 1939 pod Kowlem zostałem zabrany z różnymi oddziałami. Po trzech dniach pobytu [byłem] wywieziony do Brodów do miejscowych koszar wojskowych. Pobyt mój [przebiegał] w bardzo strasznych warunkach, niehigienicznych, żywiony [byłem] tylko tatarczaną kaszą bez soli. Trwało to do 27 października, [kiedy zostaliśmy] wywiezieni samochodami do Sasowa i tam w liczbie trzystu ludzi zaczęliśmy życie obozowe i niewolnicze.
Pierwszy dzień pracy przymusowej wypadł 1 listopada, to jest w sam dzień Wszystkich Świętych. Popędzony [byłem] pod eskortą NKWD, pełen goryczy w sercu i wspomnień poległych naszych towarzyszy broni. Do pracy przeszło sześć kilometrów, do kopalni, kamieniołomów. I tak przez całą zimę szła praca przy bardzo złym odżywianiu i bez koców do spania. Na twardych, trzypiętrowych pryczach pełno wszy i brudu. Przez pewien czas tak trwało, ale później stopniowo, stopniowo zaczęły się dezynfekcje. W kwietniu pod eskortą konwoju z karabinami maszynowymi zwartym oddziałem przepędzeni [zostaliśmy] do Podhorców, do stajni jednego z majątków ziemskich, do pracy przy budowie dróg. Praca [była] wykonywana na tak zwane normy, których nie można było wyrobić, a za to nie było można otrzymać dostatecznego wyżywienia i płacy. I tak cały czas było w różnych miejscach pracy. Pracowałem w Sądowej Wiśni i w Czerlanach – to już na budowie lotniska – po 12 godzin dziennie, bardzo ciężka i mozolna praca przy robieniu betonu przy dźwiękach muzyki na tak zwanej harmoszce w czasie przerwy obiadowej i różnych przemów propagandowych. Przez wybuch wojny niemiecko-rosyjskiej [zostałem] wyprowadzony z obozu w Czerlanach, pędzony przez siedem dni do Wołoczysk i władowany do pociągu towarowego. Pozamykane drzwi i okna, bez powietrza, wody i jedzenia przewieziony [byłem] do Starobielska. Wycieńczony do ostatka [zostałem] wcielony do armii ze Starobielska we wrześniu 1941 roku.
14 marca 1943 r.