JÓZEF BATURA


Plutonowy Józef Batura, ur. 1896 r., ostatnio zamieszkały: osada wojskowa Ruda, powiat Kosów Poleski, gmina Iwacewicze.


W 1939 roku, po przekroczeniu [przez] Sowietów granic Polski, 19 września zostałem aresztowany i osadzony więzieniu gminnym. Przez siedem dni siedziało nas 37 osób, cela miała 4 na 4,50 metra, podłoga cementowa. 26 września w nocy załadowano do towarowego wagonu 57 ludzi i wieźli [nas] do więzienia do Pińska. Wieźli nas trzy dni, nie dali ani chleba, ani wody przez czas podróży. Po przywiezieniu do Pińska i przeprowadzeniu rewizji pozabierano pieniądze, zegarki, pierścionki. Nie wszystkim wydali pokwitowania. Mnie zabrali 345 zł gotówki bez pokwitowania. Wprowadzili do celi 57 ludzi, cela miała 6 metrów na 9, podłoga z desek. Przez dwa tygodnie żywili nas 200 gramami chleba i dwa razy [dziennie] zupa z buraków pastewnych. Nikt nie miał siły stać na nogach po tym. Pozwolili podawać żywność, kto co miał w domu. Zaczęli dawać chleba po 600 gramów dziennie i badać [nas] w listopadzie. Ja byłem badany ogółem pięć razy. Cztery razy to nie więcej jak po godzinie, a piąty raz to od 8 rano do 16. Byłem uderzony dwa razy w twarz przez sliedowatiela, nazwiska nie pamiętam. Ze mną był w celi prezydent Pińska, pan Ołdakowski, profesor gimnazjum pan Mazerga, komendant posterunku Policji Państwowej Rosalski, sekretarz gminy pan Bielawski, dziedzic Chomątowski, posterunkowy Policji Państwowej Kusark i inni.

1 grudnia wywieźli nas [nieczytelne] do naszego powiatu, mnie, por. Jan Trębicki, hrabia Jundził, inspektor szkolny Karol Osiński, wójt gminy Piaski Niedźwiedź i inni. W powiatowym więzieniu warunki byli złe, cela 3 metry na 6, siedziało nas 37 osób. Więzienie drewniane i podłoga także. Pluskwy i wszy za [nieczytelne] nas. Były starosta naszego powiatu, a [nieczytelne] Marian był pobity silnie jeszcze wcześniej, wymagał opieki lekarskiej. 8 lutego 1940 w nocy zabrali na samochody, do stacji 47 kolei i pociągiem osobowym odwieźli [nas] do Brześcia nad Bugiem do więzienia [nieczytelne]. Tam było nas 12 osób w celi, spaliśmy na narach, podłoga cement, zimno, z sufitu się lało, cela była wielka. Życie: dwa razy dziennie chleba 600 gramów i [nieczytelne]. Badań nie było. 31 marca 1940 roku był transport do więzienia do Mińska. Wieźli nas trzy dni, na podróż dali nam po dwa kilogramy chleba [nieczytelne] na osobę. Załadowali nas do towarowych wagonów po 40 ludzi. Wody było trudno wyprosić, opieki lekarskiej w transporcie nie było.

Warunki w więzieniu były kiepskie: cela 9 metrów na 10, ludzi było 110 [?] osób, podłoga cementowa, pełno wszy. Łaźnia raz na miesiąc. Życie było możliwe: zupa jaglana z rybą lub kawałek chleba 600 gramów [nieczytelne]. Dnia 2 czerwca [1940] wydano nam po 300 gramów chleba i załadowano do więźniarek osobowych. Trzy dni wieźli [nas] do Witebska, opieki lekarskiej nie było w podróży, natomiast w więzieniu warunki byli możliwe, karmili: 600 gramów chleba, 2 dekagramy cukru i herbata na śniadanie: obiad zupa z rybą i kolacja tak samo. Co dzień spacer 15 minut, łaźnia co 10 dni. Cela murowana, podłoga cementowa. Siedziało 29 ludzi w celi 5 na 6 metrów. 16 września [1940] odczytano mi wyrok: osiem lat za to, że byłem ochotnikiem armii polskiej, a 18 września zawieźli samochodami na stację i załadowali do wagonów towarowych, po 40 ludzi do każdego. Karmili 600 gramów chleba dziennie i czasami słonej ryby dawali; nie każdego dnia była zupa, chleb co dzień; wody dawali wiadro na wagon. Opieki lekarskiej nie było w transporcie. Wieźli [nas] 15 dni do łagru Kotłas, tam pędzono nas do pracy na drogę. Norma była wykopać 10 metrów bieżących kanału szerokości metr i głębokości 75 centymetrów, ale nikt nie wyrabiał, bo o godzinie 14 zabierano nas do wyładowywania kartofli z wagonów do godziny 2 albo i 9. Jeść na śniadanie pół litra rzadkiej zupy i 700 gramów chleba, obiadu nie było, a kolacja, jak przyszliśmy od pracy tak samo: pół litra zupy. Jeżeli powiedzieliśmy, że chcemy jeść, to bojec zabrał nas i kazał siadać na szynach, żeby człowiek zmarzł.

Opieka lekarska była kiepska, bo brak lekarstw. 10 marca 1940 roku załadowano po 40 osób do towarowego wagonu i wieźli nas do łagru Kożwa nad rzeką Peczorą. Przez osiem dni karmili 700 gramami chleba i raz dziennie pół litra rzadkiej zupy. Opieki lekarskiej w podróży nie było. W łagrze wyznaczonym żadnych baraków nie było, spaliśmy w namiotach, dopóki sami nie pobudowaliśmy baraków. Od 26 marca do 30 kwietnia życie było możliwe, kto wyznaczone normy wyrabiał, to otrzymywał 900 gramów chleba, no i 25 rubli miesięcznie. Ja dostałem za maj i czerwiec 62 ruble. Lipiec, sierpień i wrzesień nikomu nie płacili, dlaczego – nie wiem. Normy były, przy budowli z gotowego materiału, 9 metrów kwadratowych na osobę. Ubranie: watowane spodnie i buszłaki [buszłaty] połatane, spaliśmy na pryczach, dano [nam] po kocu jednym i łapcie z opon.

NKWD wyrażało się do Polaków: – Już wy zapomnijcie o swojej Polszy. Tylko głosili propagandę komunistyczną i [chwalili] swój ustrój.

Łączności z krajem nie miałem. Z rodziną nawiązałem kontakt w Rosji. Żona i dzieci zostały wywiezione 10 lutego 1940 roku do archangielskiej obłasti, a mój majątek wszystek został zrabowany – częściowo przez ludność miejscową, a resztę przez władze.

Zwolniony z łagru zostałem 2 października 1941 roku. Pracowałem w kołchozie do 11 lutego 1942 za 400 gramów mąki dziennie, a 12 lutego otrzymałem wezwanie do wojska, gdzie się zgłosiłem 13 lutego.

Miejsce postoju, 9 marca 1943 r.