HEJNOCH BRENER

Łódź, 9 października 1945 r. Sędzia Z. Łukaszkiewicz z udziałem protokolanta prokuratora J. Maciejewskiego przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Hejnoch Brener
Wiek 32 lata
Imiona rodziców Moszka
Miejsce zamieszkania Łódź, ul. Piotrkowska 117
Zajęcie kamasznik
Wyznanie mojżeszowe
Karalność niekarany

15 października 1943 roku przybyłem transportem z Koniecpola do obozu w Treblince. Transport liczył 60 wagonów, w każdym wagonie od 180 do 200 osób. Kobiety, mężczyźni i dzieci, wszyscy jechali razem. Transport był w drodze dwie doby i noc i przez ten czas nie dostaliśmy ani kropli wody.

Po przyjeździe do Treblinki 20 wagonów zostało wprowadzonych na rampę obozu, zaś reszta czekała na stacji Treblinka. Natychmiast po przybyciu Ukraińcy i Niemcy zaczęli wypędzać ludzi z wagonów i gonić na plac między barakami, gdzie kazano rozebrać się mężczyznom do naga. Kobiety miały rozebrać się w baraku na lewo.

Ja ocaliłem się w sposób następujący. Byłem wybrany razem z 200 nagimi mężczyznami do noszenia ubrań na sterty. Ubrania te nasza partia nosiła przez cały czas likwidacji ludzi z 60 wagonów transportu, którym przyjechałem. Trwało to około trzech godzin. Przez cały czas pracowaliśmy nago. Przy końcu pracy zorientowałem się, że Treblinka jest obozem śmierci, schowałem się więc w stercie ubrań. Po pewnym czasie robotnicy żydowscy, którzy pracowali przy sortowaniu ubrań, korzystając z nieobecności Niemca pomogli mi się ubrać i wmieszałem się w ich grupę.

Wyjaśniam, że było to możliwe tylko dlatego, że w tym czasie nie zaprowadzono jeszcze numerowania robotników.

Na trzeci, czwarty dzień po przybyciu zostałem przeznaczony do grupy fryzjerów, których obowiązkiem było strzyc kobiety przed śmiercią. Zaraz w pierwszym dniu pracy w tej grupie skierowano nas do tzw. lagru nr 2 (mieściły się tam komory, doły oraz baraki obsługi), gdzie w jednej z komór przeznaczonych do niszczenia ludzi urządzono fryzjernię. Miałem wtedy możność przypatrzeć się urządzeniu komór, gdyż pracowałem podczas likwidacji ofiar z 60 wagonów transportu.

Komory mieściły się w długim budynku, zbudowane były z betonu, wejście do nich było z korytarza przez małe drzwiczki. W suficie były dwa otwory, którymi wypompowywano powietrze (zabijano ludzi przez wypompowywanie powietrza motorem, umieszczonym obok komór). Podłoga komór była pochyła w stronę zewnętrznych ścian, w których mieściły się podnoszone klapy. Po uśmierceniu (trwało to około 15 minut od zamknięcia komory) otwierano klapy i trupy bezwładnie wypadały na zewnątrz, skąd noszono je do dołów. Po zapełnieniu komór ludźmi dorosłymi, którzy musieli wchodzić z podniesionymi do góry rękami (aby więcej się mieściło) na głowy stojących wrzucano małe dzieci i niemowlęta.

Szczególnym okrucieństwem przy zaganianiu ludzi do komór odznaczał się Ukrainiec zwany „Iwanem Groźnym”, który szczuł ofiary psem. W mojej obecności obciął nożem pierś jednej kobiecie. Trupy po otworzeniu klap miały wygląd siny i były spuchnięte. Wszystkie komory były, o ile wiem, jednakowej wielkości, w każdej mieściło się ponad 400 osób.

Po tej jednej próbie strzyżenia kobiet w komorze następnie stale już strzyżenie odbywało się w baraku położonym po lewej stronie placu rozbierania.

Zaraz po wejściu do baraku kobiety zmuszano do szybkiego rozbierania się, przy czym kazano im w ręku trzymać dokumenty, kosztowności i pieniądze. Rzeczy te musiały następnie oddać w kasie, w której pracowali robotnicy żydowscy (tzw. Goldjuden) pod nadzorem Niemca. Po oddaniu pieniędzy i dokumentów sprawdzano w otworach naturalnych ciała, czy nie mieszczą się tam ukryte przedmioty wartościowe. Po załatwieniu tej sprawy kierowano kobiety do fryzjerni, gdzie przy 16 ławkach pracowało po czterech, pięciu fryzjerów przy każdej. Fryzjerom nie wolno było rozmawiać z ofiarami. W wypadku zaobserwowania takiej rozmowy przez nadzorującego Niemca fryzjer musiał się rozebrać i był kierowany do komory.

Pamiętam, jak siostra poznała w jednym z fryzjerów brata i zaczęła się z nim witać. Natychmiast fryzjerowi temu kazano się rozebrać i został zabity.

W pobliżu miejsca, gdzie następowało rozbieranie, mieścił się tzw. lazaret, gdzie niszczono ludzi nie mogących o własnych siłach iść do komór. Zabijanie odbywało się tam przez strzelanie nad dołem, w którym palił się stale ogień. Trupy zaraz ulegały spaleniu.

Od czasu mego przybycia do obozu mniej więcej do połowy grudnia trwało największe nasilenie transportów. Codziennie (bez żadnej przerwy na święta) przychodził co najmniej jeden transport złożony z 60 wagonów, często zaś dwa, a nawet trzy. Później, w okresie od początku stycznia 1943, nastąpiła pewna przerwa, gdyż był to okres urlopów Niemców. Od tego czasu przez luty i marzec przechodziły przeciętnie po dwa transporty tygodniowo. Końcowy transport przybył w maju 1943 roku.

Do Treblinki przywożono przeważnie Żydów z Generalnej Guberni, z terenów wschodnich, z Niemiec, Bułgarii i Czechosłowacji, ponadto samochodami, a rzadziej wagonami, zwieziono i zniszczono pewną ilość Cyganów.

W poszczególnych transportach między Żydami trafiali się również Polacy.

Zdarzało się również, że okoliczne elementy przestępcze za wynagrodzeniem w wysokości pół litra wódki dawanym im przez Niemców przyprowadzały do obozu Żydów, którym udało się zbiec z transportu.

W jakieś sześć tygodni po moim przybyciu zaczęto palić trupy. Najpierw w dole, a później na rusztach żelaznych, w specjalnie w tym celu zbudowanych paleniskach.

Czy popioły zsypywano do dołów, nie wiem. Wiem jednak dobrze, że mieszano je z żużlem i wysypywano drogi w obozie i łączące obóz zniszczenia z obozem pracy, położonym około półtora kilometra dalej.

W czasie mego pobytu w obozie były kilkakrotnie wizytacje generałów SS, którym pokazywano cały obóz i sposób niszczenia ludzi. Ostatecznie uwolniłem się z obozu 2 sierpnia 1943, kiedy to wybuchło powstanie, organizowane przez nas długi czas przedtem. W czasie powstania zabudowania Treblinki zostały przez nas podpalone i, o ile mi wiadomo, spłonęły.

Protokół odczytano, po czym został podpisany przez świadka na każdej stronicy.