OSKAR STRAWCZYŃSKI

Dnia 7 października 1945 r. w Łodzi sędzia Z. Łukaszkiewicz w obecności prokuratora J. Maciejewskiego przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Oskar Strawczyński
Wiek 39 lat
Imiona rodziców Josef
Miejsce zamieszkania Łódź, ul. Piotrkowska 31 m. 4
Zajęcie kupiec
Wyznanie mojżeszowe
Karalność niekarany

5 października 1942 roku zostałem przywieziony z transportem Żydów z getta częstochowskiego do obozu w Treblince. Transport liczył 60 wagonów towarowych, w każdym zaś wagonie mieściło się około 150 osób – mężczyzn, kobiet i dzieci. Przy ładowaniu na rampie w Częstochowie zaczęło się bicie ludzi nahajami przez Niemców i eskortę pociągu, przy czym pamiętam, że starcowi w wieku około 60 lat (znany adwokat z Łodzi, jednak nazwiska nie pamiętam) rozbito głowę uderzeniem nahajki, tak że cały zalał się krwią. Po przybyciu pociągu na stację Treblinka oddzielono 20 wagonów, które osobny parowóz wprowadził na rampę obozu.

Po zatrzymaniu się wagonów drzwi zostały otworzone i Ukraińcy pod komendą Niemców, wszyscy z nahajami i bronią w ręku, z okropnym krzykiem zaczęli wyganiać ludzi z wagonów i natychmiast gnać, bijąc nahajami, przez bramę na plac, który po dwóch bokach miał baraki, z dwóch pozostałych boków zamknięty był drutami.

Na placu kazano natychmiast oddzielić się mężczyznom od kobiet i dzieci, przy czym mężczyźni zostali ustawieni po prawej stronie, kobiety zaś i dzieci po lewej.

Następnie kazano mężczyznom rozbierać się do naga, kobiety zaś zagoniono do baraku po lewej stronie, gdzie miały się rozbierać.

Jeszcze przed rozebraniem się mężczyzn komendant obozu wybrał około 50 młodych mężczyzn, przeważnie rzemieślników, a między nimi i mnie. Zostaliśmy zaprowadzeni za barak mieszczący się po prawej stronie placu. Pozostali mężczyźni, rozebrani do naga, musieli w tym czasie biegiem nosić ubrania pozostawione przy rozbieraniu na plac za barakiem po prawej stronie. W tym czasie Ukraińcy i Niemcy utworzyli szpaler, bijąc bez przerwy nahajami biegnących z ubraniami nagich mężczyzn.

W baraku, w którym rozbierały się kobiety, pracowało kilkunastu fryzjerów, którzy strzygli kobietom włosy. Po ostrzyżeniu kobiety skierowano natychmiast na tzw. przez Niemców Totenalee, tj. drogę, która wiodła bezpośrednio do komór gazowych. Równocześnie mężczyźni zakończyli już noszenie ubrań i również zostali zagonieni na tę samą drogę. Na drodze tej Ukraińcy i Niemcy utworzyli również szpaler, bijąc bez przerwy nahajami i przynaglając do pośpiechu. Należy wyjaśnić, że przy tej drodze stał specjalny domek, nad którym napis głosił, że w obozie nie obowiązują ograniczenia dewizowe, że należy zdawać wszelkie dokumenty i kosztowności oraz pieniądze i, że przedmioty te zostaną zwrócone po kąpieli.

Wyjaśniam również, że odbieranie kosztowności i pieniędzy odbywało się już na placu, gdzie następowało rozbieranie. Reszta nieoddanych jeszcze pieniędzy i dokumentów (dokumenty należało trzymać w ręce) musiała być oddana we wspomnianym domku.

Wiem również, z pracy w obozie w charakterze robotnika, że włosy kobiece po ostrzyżeniu parowano w specjalnym kotle, a następnie rozkładano do suszenia, pakowano w bele i wysyłano transportami jako materiał na materace.

Czas od zajechania transportu na rampę do skierowania ludzi na drogę śmierci wynosił najwyżej 15 – 20 minut. Wszystko to odbywało się w tak błyskawicznym tempie, że ja nie mogłem nawet pożegnać się z żoną, matką i dziećmi. Chodziło również i o to, aby skutkiem pośpiechu i zadyszania ludzie łatwiej ulegli śmierci w komorze.

Moje dalsze losy w obozie były takie, że zostałem użyty do roboty jako blacharz i reperator dachów, dzięki czemu, patrząc z wysokości, mogłem nieraz obserwować, co dzieje się na placu, na którym mieściły się komory gazowe.

Wyjaśniam, że cały obóz dzielił się zasadniczo na dwie części. Pierwsza część, w której mieściły się magazyny, baraki mieszkalne Niemców, Ukraińców, robotników żydowskich, rampa kolejowa, tzw. lazaret i plac, na którym rozbierano ludzi i druga część (do której nie miał dostępu nikt z robotników żydowskich, pracujących w pierwszej części), gdzie mieściły się komory gazowe, doły zapełnione trupami oraz miejsca palenia zwłok. Były tam również baraki, w których mieszkało około 300 robotników żydowskich, ale nie mieli oni żadnego kontaktu z pierwszą częścią i co pewien czas byli zabijani przez Niemców, ginęli zresztą masowo w czasie pracy z wycieńczenia.

Co do „lazaretu” mieszczącego się w części pierwszej wyjaśniam, że było to miejsce tracenia ludzi chorych, kalek i dzieci, które nie miały opieki. Ginęli tam również ci spośród robotników, [którzy] zachorowali lub popełnili jakieś wykroczenia przeciwko regulaminowi obozowemu. Obsługa lazaretu wykonująca tam pracę fizyczną składała się z kilku robotników żydowskich, noszących na rękawach opaski białe z czerwonym krzyżem. „Lazaret” było to miejsce ogrodzone wysokim płotem, wewnątrz rozdzielone na dwie nierówne części. W pierwszej umieszczone były ławki obite pluszem, co miało imitować poczekalnię szpitalną. W drugiej zaś części było miejsce tracenia. Był tam wykopany głęboki dół, w którym stale palił się ogień. Ofiarę przeznaczoną na zabicie wprowadzano tam, musiała ona siąść na brzegu rowu i strzelano jej w tył głowy, tak że ciało natychmiast wpadało w ogień. Zabijaniem zajmowali się Niemcy lub Ukraińcy z obsługi obozu.

Po przybyciu do obozu zastałem tam pewną liczbę robotników, którzy byli w grupie pracowników fizycznych już przede mną, a niektórzy nawet, jak przypominam sobie, pochodzący z Warszawy byli zatrudnieni w okresie początkowym powstawania obozu. Robotnicy ci opowiadali, że kopali oni pod nadzorem Niemców doły głębokości 10 metrów, długości do 50 metrów. O ile przypominam sobie z opowiadania, we wrześniu 1942 roku sprowadzony został do obozu bagier (a później jeszcze dwa następne). Bagry te były użyte do kopania dołów, a w okresie palenia trupów używano ich do wyjmowania trupów z dołów i przenoszenia na paleniska.

Z opowiadań i własnych obserwacji wiem, że co do sposobu zacierania śladów przestępstwa postępowano następująco: W okresie początkowym trupy składano warstwami w dołach, przesypując je wapnem chlorowanym. Następnie zaczęto trupy palić, początkowo zwyczajnie w dołach, później zaś, zimą 1942/43 zbudowano w dołach ruszty z szyn żelaznych na murowanych podstawach i tam palono. Następnie jeszcze wprowadzono wentylatory, które wtłaczały powietrze pod ruszty.

Regularne palenie świeżych trupów i wygrzebanych ze starych dołów zaczęło się zimą 1943 i do czasu mej ucieczki z obozu 2 sierpnia 1943, jak przypuszczam, znaczna większość trupów została już spalona.

Co robiono z popiołami, nie wiem. Z opowiadań Hersza Jabłkowskiego, który był kowalem i pochodził ze Stoczka Węgrowskiego, wiem, jak wyglądały komory gazowe. Jabłkowski pracował przy komorach gazowych, a później przez pewien czas był w naszej grupie (wyjaśniam, że Jabłkowski był przywieziony do obozu wcześnie, w maju 1942 i wtedy obóz nie był dokładnie zorganizowany, mógł on więc znaleźć się w części pierwszej obozu, choć pracował przy budowie komór w części drugiej).

Z opowiadań tych wynika, że na wysokiej podmurówce betonowej mieściły się betonowe komory o boku [długości] około trzech metrów, kwadratowe, do połowy wykładane kaflami. W czasie budowy umieszczono w suficie prysznice, jednak nie były one połączone z wodociągiem i Jabłkowski opowiadał, że pracując przy budowie, zapytał Niemca dozorującego, dlaczego prysznice nie mają połączenia z rurami. Niemiec odpowiedział, że będzie to dorobione później. Jabłkowski pracował przy budowie czterech komór, mieszczących się w jednym budynku.

Wejście do budynku było po schodkach we wspomnianej podmurówce. Z korytarza, który był w środku, prowadziły małe drzwiczki do każdej z komór. Drzwiczki były tak wąskie, że mógł zmieścić się tylko jeden człowiek. Robiono to dlatego, aby nikt nie mógł się cofnąć, gdyż następująca za nim fala ludzi i wąskość wejścia nie pozwalały na to. Z zewnątrz każda komora miała wielką klapę podnoszoną do góry, przez którą wypadały trupy. Podłoga wykładana była również kaflami i pochylona w stronę klapy. Miało to dwa cele: pierwszy – aby ułatwić wypadanie zwłok, drugi – aby ułatwić wyciekanie krwi.

Jaki był sposób zabijania ludzi w komorach, dokładnie nie wiem. Moim zdaniem robiono to poprzez wypompowanie powietrza lub też przez wprowadzanie do komór gazu spalinowego z motoru. Przypuszczam, że gazu trującego nie używano.

Trupy, które wypadały z komór, były następnie znoszone przez robotników żydowskich do dołów lub do miejsc palenia.

Z opowiadania tegoż Jabłkowskiego wiem, że masowe transporty Żydów zaczęły przychodzić do Treblinki w święto żydowskie Tisza be-Aw. Święto to wypada w lipcu. W jaki dzień wypadło to święto w lipcu 1942, nie pamiętam. Od czasu tego święta do końca listopada lub początku grudnia 1942 codziennie niszczono w obozie Treblinka przeciętnie trzy transporty ludzi po 60 wagonów każdy transport.

Mówię: przeciętnie trzy transporty, gdyż były dnie, że przychodziły cztery, a czasem dwa transporty, przy czym ten ostatni fakt nie zdarzał się często. W każdym razie w okresie tym żadnych przerw w niszczeniu ludzi nie było.

O ile się nie mylę, ostatni transport Żydów z getta warszawskiego przybył do Treblinki w maju 1943. Od początku grudnia do maja 1943 przybywały również transporty, lecz rzadziej i ilości ich nie jestem w stanie określić.

Do początku grudnia 1942 przywożono Żydów z terenu Generalnego Gubernatorstwa, z Czechosłowacji i Niemiec, w listopadzie 1942 zaczęły również napływać transporty zza Buga oraz z Białegostoku, Grodna i okolic.

W kwietniu 1943 przybyło kilka transportów Żydów z Macedonii. Pamiętam to dobrze, gdyż był to okres, w którym magazyny obozowe, zapełnione zazwyczaj kompletnie ubraniami, obuwiem i innym dobytkiem Żydów, były już opróżnione. Żydzi z Macedonii, których – jak przypuszczam – przybyło sześć do siedmiu transportów po 40 wagonów, nawieźli tyle dobytku, że całe magazyny obozowe zostały znowu wypełnione. Żydzi ci jechali w wagonach osobowych i mieli nawet specjalne wagony towarowe na bagaż.

W ogóle Żydzi z zagranicy przywożeni byli w dobrych warunkach, przypuszczam, że dlatego, aby nie mogli domyślać się, gdzie jadą. Pozwalano im zabierać dużą ilość dobytku. Pamiętam, że dentyści z Niemiec przywozili ze sobą nawet fotele dentystyczne.

Czy byli przywożeni Żydzi z innych państw europejskich, nie wiem, wiem jednak, że brat mój przy sortowaniu starych ubrań (wkrótce po przybyciu do obozu) znalazł dokumenty angielskie.

Wszelkie dokumenty i fotografie oraz jakiekolwiek dowody mogące świadczyć o pochodzeniu i narodowości ofiar były systematycznie niszczone. W tym celu obok lazaretu płonął stale ogień, w którym palono dokumenty i fotografie. Znalezienie przy którymś z robotników dokumentu albo fotografii pociągało za sobą karę śmierci. Również przy sortowaniu ubrań ofiar, które to ubrania następnie wywożono do Niemiec, robotnicy pracujący odpowiadali śmiercią za pozostawienie na ubraniu jakichkolwiek śladów, że należało ono do Żyda. W szczególności miejsca, na których naszyte były gwiazdy, należało wycinać z materiałem, jeżeli w inny sposób nie udało się zlikwidować śladów naszywki.

O ile chodzi o robotników żydowskich zatrudnionych w obozie, to dzielili się oni na kilka grup: grupa niebieskich (niebieskie opaski na rękawach) pracowała na rampie. Zadaniem jej było oczyszczanie wagonów i rampy, tak aby następny transport nie zastał żadnych śladów. Grupa czerwonych (czerwone opaski na rękawach) pracowała na placu rozbierania ludzi. Mieli oni za zadanie uprzątać plac po grupie, która skierowana była do komór, tak aby następna grupa żadnych śladów nie mogła zauważyć. Obie te grupy liczyły po 30 – 40 robotników pod kierunkiem kapo Żyda.

Właściwi robotnicy mieli umieszczone na spodniach żółte łaty, aby odróżniali się od tłumu ofiar. Pracowali oni w warsztatach jako rzemieślnicy oraz przy pracach fizycznych.

Traktowanie robotników przez Niemców i Ukraińców z obsługi obozu nacechowane było okrucieństwem. Za byle przewinienie bito nahajami do nieprzytomności. Wieszano za nogi, zanurzano w beczce z wodą lub stawiano nagich w zimie na mrozie. Ci, którzy się załamali fizycznie, byli niszczeni w lazarecie.

Szczególnym okrucieństwem odznaczał się Niemiec nazwiskiem Franz, Untersturmführer SS. Przezywany przez nas „Lalka”, gdyż był to mężczyzna przystojny, młody, wysokiego wzrostu, okrągłej twarzy i kołyszącym się chodzie. Chodził on przeważnie z psem zwanym Bari. Pies ten był tak przyuczony, że na słowa Mensh nehm den Hund rzucał się na robotnika i szarpał go w ten sposób, że bardzo często dobijano go w lazarecie.

Przypominam sobie również Niemca nazwiskiem Matte, Scharführer SS. Był on zastępcą szefa gospodarczego obozu. Usposobienia spokojnego, nigdy się nie denerwował. Gdy zobaczył kogoś chorego, spokojnie pytał: „co ci jest?”, a gdy ktoś odpowiadał, że jest chory, prowadził go do lazaretu, gdzie takiego zabijano.

Dodaję jeszcze, że wspomniany poprzednio Franz był zaufanym partii hitlerowskiej na terenie obozu, pochodził on prawdopodobnie z okolic Drezna.

Następny, którego pamiętam, Niemiec nazwiskiem Kuttner,Hauptsturmführer SS, szef gospodarczy obozu, poprzednio żandarm, który zabił bardzo dużo robotników i sam zginął prawdopodobnie w powstaniu 2 sierpnia1943 roku.

Co do Ukraińców, to nazwisk ich nie przypominam sobie. Mieli oni taką samą swobodę w postępowaniu z robotnikami jak Niemcy.

Dostałem się na wolność, jak już wspomniałem, 2 sierpnia 1943 roku, w czasie powstania, które zorganizowaliśmy w obozie.

Protokół odczytano, po czym został własnoręcznie przez świadka podpisany na każdej stronicy.