JÓZEF KUŹMIŃSKI

16 października 1945 r. w Siedlcach sędzia Z. Łukaszkiewicz przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Józef Kuźmiński
Wiek 36 lat
Imiona rodziców Józef
Miejsce zamieszkania Siedlce, ul. 10 Lutego 4
Zajęcie pracownik PKP
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność sądem niekarany

W początku stycznia 1943 roku zostałem przeniesiony do stacji Treblinka, gdzie miałem pełnić obowiązki zawiadowcy. Pracowałem tam do wejścia Armii Czerwonej. Już poprzednio z opowiadań wiedziałem o tym, że obok stacji Treblinka znajduje się obóz przeznaczony dla niszczenia Żydów oraz drugi obóz, w którym przebywali Polacy.

Do stacji Treblinka dochodziły wszystkie transporty przeznaczone dla obozu zniszczenia, gdyż od stacji prowadziła bocznica do żwirowni (kopalnia żwiru). Odnoga ta miała dodatkowe odgałęzienie skierowane do obozu.

W czasie mego urzędowania do obozu zniszczenia w Treblince przyszło kilkanaście transportów Żydów, przeciętnie po 5 tys. osób w każdym. Wśród tych transportów jeden pochodził z Grecji, jeden z Belgii, dwa z Białegostoku i reszta z getta warszawskiego.

Jestem całkowicie pewny co do transportów z Grecji i Belgii, ponieważ różniły się one całkowicie od normalnych transportów z terenów Polski. Zazwyczaj przychodziły w zamkniętych wagonach towarowych pod nadzorem uzbrojonej straży (Ukraińców i Litwinów), zaś transporty zagraniczne przychodziły w zupełnie innych warunkach. Skład pociągów złożony był z wagonów pulmanowskich, każdy pasażer miał bilet i dużo bagażu; w pociągu były wagony bagażowe.

O ile chodzi o transport z Grecji, to miałem w ręku bloczki (grzbiety) z wystawionych biletów osobowych (bloczki te zaginęły na stacji Treblinka w czasie ostatnich działań wojennych). Biletów tych było na 6,5 tys. osób, gdyż specjalnie tę liczbę sprawdzałem.

Co do transportu z Belgii, to również jestem całkowicie pewny, gdyż rozmawiałem z osobami jadącymi i od nich dowiedziałem się, skąd jadą.

Należy wyjaśnić, że transporty zagraniczne miały swobodę poruszania się na stacjach i pasażerowie byli przeświadczeni, że jadą do obozu pracy.

W czasie mojego urzędowania poza wymienionymi dwoma innych transportów zagranicznych nie było. Z opowiadań kolegów pracujących przede mną na stacji Treblinka wiem, że w okresie największego nasilenia (jesień, zima 1942) przychodziły do Treblinki przeciętnie dwa transporty dziennie, zaś były dni, kiedy przyjeżdżało i sześć. Każdy transport składał się z 60 wagonów przeznaczonych specjalnie do wożenia Żydów. Pociągi te kursowały zazwyczaj jako tak zwane wahadłowce.

Z pracy mej na stacji Treblinka wiem dokładnie, jaki był sposób postępowania z transportem od chwili jego przyjścia na stację Treblinka. Pociąg ten był zapowiadany telefonicznie z Siedlec lub z Małkini, zależnie od kierunku, z którego przychodził. Odbywało się to przy pomocy szyfru, którego polska obsługa nie znała, ale było wiadomo już, że gdy zapowiadają przy pomocy szyfru, chodzi o transport Żydów.

Normalne transporty towarowe oparte były na listach przewozowych i odnotowane w księgach stacyjnych. Transporty Żydów przychodziły bez żadnych listów przewozowych i nie wolno było prowadzić żadnych zapisów w księgach stacyjnych.

Do ekspediowania transportów od stacji na rampę obozu na stacji Treblinka pracowało dwóch specjalnych pracowników Niemców. Transport był dzielony zazwyczaj na części po 20 wagonów, które parowóz przetokowy wpychał na rampę obozu. Maszynista i obsługa parowozu nie wjeżdżali jednak na teren obozu, tylko po wepchnięciu transportu przez bramę cofali parowóz, a po 10 minutach na dany znak podjeżdżali dla zabrania pustych wagonów i wprowadzali z kolei drugą część transportu. Od czasu przyjścia pociągu na stację do czasu znalezienia się na stacji pustych już wagonów upływało zazwyczaj ponad pół godziny.

Dodaję, że w okresie manewrów z transportem Żydów polska obsługa stacji Treblinka nie miała prawa opuszczać swych posterunków, co miało na celu utrudnienie obserwacji. Jak wiadomo mi z napisów na wagonach, zawierały one zawierały one od 50 do 100 osób.

W zimie 1943 roku, w niedługi czas po moim przybyciu do Treblinki, pojechałem do żwirowni po wagony żwiru (tor do żwirowni prowadził w bliskości obozu zniszczenia). Z parowozu widziałem wówczas, jak z transportu, który akuratnie znajdował się na rampie obozu, wyganiano mężczyzn, kobiety i dzieci, kazano im składać na sterty palta i ręczny bagaż. Dalej nie mogłem obserwować, gdyż zaczęto z wieży obserwacyjnej strzelać do parowozu. Słyszałem jednak krzyki, płacze, strzały, szczekanie psów i, co najciekawsze, grającą orkiestrę.

Jaki był sposób zabijania ludzi w obozie, nie wiem. Wiem jednak, że były tam czynne komory. Czy w komorach tych zabijano gazem, też nie wiem. Przypuszczam jednak, że w inny sposób, gdyż na stację Treblinka nie przychodziły żadne transporty, z których można by się było domyśleć, że zawierają gaz. Przychodziły natomiast transporty cystern z jakąś cieczą zabierane natychmiast przez obsługę obozu. Przypuszczam, że ciecz ta miała ułatwić palenie trupów.

Co do palenia, to w momencie mego przybycia odbywało się ono, ale jeszcze w niewielkim stopniu. Później (w krótki czas po moim przybyciu) palenie zaczęło się na wielką skalę i trwało dzień i noc aż do czasu powstania w obozie 2 sierpnia 1943 roku. W czasie palenia używano bagrów do wydobywania zwłok z dołów. Sam widziałem (również z parowozu w drodze do żwirowni), jak bagry podnosiły zwłoki.

Po powstaniu, w czasie którego spalono baraki mieszkalne, komory i składy z benzyną zaczęła się już likwidacja obozu. Zaczęto wywozić rozebrane baraki (te, które nie uległy spaleniu), bagry, dobytek z magazynów, tak że na wiosnę 1944 roku w obozie pozostało tylko trzech Ukraińców, sam zaś obóz został zaorany i zasiany rozmaitymi roślinami.

Ukraińcy ci uciekli przed nadejściem Armii Czerwonej. W ogóle obsługa obozu składała się z SS-manów i Ukraińców.

Nazwisk nie pamiętam.

Protokół odczytano, poczym został przez świadka podpisany na każdej stronicy.