BOGUSŁAW RYCZKOWSKI

Dnia 8 stycznia 1946 r. w Radomiu Sędzia Śledczy II rejonu Sądu Okręgowego w Radomiu, z siedzibą w Radomiu, w osobie Sędziego Kazimierza Borysa, przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka bez przysięgi. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Bogusław Ryczkowski
Wiek 17 lat
Imiona rodziców Eligiusz i Lucyna
Miejsce zamieszkania Firlej, gm. Wielogóra
Zajęcie uczeń
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarany
Stosunek do stron obcy

Na Firleju zamieszkałem w lipcu 1941 roku. Kilka razy w tygodniu widywałem kryte samochody ciężarowe, jadące od strony Radomia w kierunku piasków na Firleju. Wkrótce po skręceniu samochodów na piaski dochodziły stamtąd odgłosy strzałów, zarówno seryjnych, jak i pojedynczych.

Świadkiem egzekucji nie byłem. Widziałem jednak bezpośrednio po egzekucji miejsca, w których zakopywano rozstrzelanych.

Egzekucje powtarzały się systematycznie parę razy w tygodniu aż do października 1943 roku. W tym czasie Niemcy wysiedlili wszystkich mieszkańców Firleja i Wincentowa, których domy znajdowały się w pobliżu miejsca straceń, po czym osłonili piaski od strony szosy warszawskiej słomianymi matami i przystąpili do palenia zwłok. Widziałem smugi dymu unoszące się nad piaskami. Ognia nie widziałem. W powietrzu unosił się swąd palonego ciała ludzkiego.

W jaki sposób było urządzone to krematorium, tego nie wiem. Żadnych śladów po nim nie było.

Palenie trwało do kwietnia 1944 roku. Sądziliśmy wtenczas, że egzekucje już się nie powtórzą. Jednak wkrótce po powrocie wysiedlonych mieszkańców egzekucje rozpoczęły się od nowa i trwały aż do chwili ucieczki Niemców. W lipcu 1944 roku widocznie oprócz egzekucji na piaskach Firleja rozstrzeliwano Polaków także w innej części Radomia, gdyż przywożono na Firlej jeszcze zupełnie świeże zwłoki. Jeden z moich znajomych był przy zakopywaniu tych zwłok. Przywieziono wtedy 60 zabitych. Niemcy kazali ściągać z nich ubranie i rozdawali je jako wynagrodzenie za pracę przy grzebaniu zabitych. Ciała zakopywano we wspólnych dołach, przeciętnie po 10 osób do jednego dołu. Jak mi opowiadał mój znajomy, twarzy pomordowanych w ogóle nie można było poznać, tak były zmasakrowane.

Odczytano.