ZBIGNIEW LUTY

Dnia 12 stycznia 1946 r. w Radomiu Sędzia Śledczy II rejonu Sądu Okręgowego w Radomiu, z siedzibą w Radomiu, w osobie Sędziego Kazimierza Borysa, przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka bez przysięgi. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Zbigniew Luty
Wiek 19 lat
Imiona rodziców Stefan i Helena
Miejsce zamieszkania Firlej, gm. Wielogóra
Zajęcie uczeń Liceum Mechanicznego w Radomiu
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarany
Stosunek do stron obcy

4 kwietnia 1940 roku pierwszy raz zauważyłem grupę samochodów ciężarowych skręcających z szosy warszawskiej na piaski Firleja. Byłem wtenczas na dworze, ale Niemcy zapędzili mnie, podobnie jak i innych mieszkańców, Firleja do mieszkania. Dalszy ciąg rozgrywającej się akcji obserwowałem przez okno. Widziałem, jak Niemcy wyprowadzali z samochodów grupy ludzi, którzy mieli skrępowane ręce i byli wzajemnie do siebie przywiązani. Po wyjściu z samochodu ludzie klęczeli na ziemi. Następnie odprowadzano poszczególne grupy za górkę, skąd po chwili rozlegały się strzały. Mogło wtedy być łącznie około 10 samochodów ciężarowych, a każdy mieścił w sobie około 15 ludzi. Niezależnie od samochodów ciężarowych między Radomiem a Firlejem kursowały samochody osobowe z Niemcami.

Następna egzekucja odbyła się po upływie około tygodnia. Wtenczas przywieziono dwa samochody z około 30 mężczyznami, których rozstrzelano. Naocznym świadkiem egzekucji nie byłem, słyszałem jednak strzały w jakiś czas po wyprowadzeniu skazanych z samochodu.

Egzekucje w latach 1940 i 1941 odbywały się dość rzadko, przeciętnie raz na dwa tygodnie. Przynajmniej takie spostrzeżenia porobiłem osobiście. Zaznaczam jednak, że w tym czasie, jak i w pozostałych latach okupacji, przez pół dnia przebywałem w Radomiu. W tym czasie rozstrzeliwano ludzi w znacznej odległości od szosy, w głębi piasków. Były to egzekucje dość rzadkie, ale nie pojedyncze. Rozstrzeliwano bowiem wtenczas po około kilkadziesiąt osób.

Zimą 1941/1942 roku egzekucje odbywały się w pobliżu zabudowań. Widziałem wtenczas na własne oczy, jak Niemcy pędzili skazanych, wyprowadzonych z samochodów, które stały na drodze prowadzącej na Firlej, w kierunku dołów, odległych o około 400 m. Następnie kazali poszczególnym skazanym wskakiwać do dołu i tak ich rozstrzeliwali. Jeden ze skazanych, widząc co się dzieje, bronił się przed śmiercią i nie chciał wejść do dołu, gdzie już leżeli jego pomordowani współtowarzysze. Wtedy gestapowiec popchnął go, a następnie strzelił do niego z rewolweru.

W roku 1942 i 1943 rozstrzeliwano ludzi na Firleju przeciętnie parę razy w miesiącu. Przeciętna partia skazanych wynosiła około 10 – 20 osób.

Nasilenie egzekucji wzmogło się jesienią 1943 roku. Jakkolwiek bowiem w tym okresie Niemcy pod osłoną słomianych mat, po wysiedleniu okolicznych mieszkańców, przystąpili do palenia zwłok ofiar dotychczas pomordowanych, nowe egzekucje odbywały się w dalszym ciągu. Słychać było ciągle strzały dochodzące od strony piasków i można było zaobserwować wzmożony ruch samochodów. Oprócz tych, które według wszelkiego prawdopodobieństwa woziły trupy z innych miejscowości, były bowiem powalane wapnem, kursowały w tym czasie między Radomiem a Firlejem również normalne samochody ciężarowe, konwojowane przez gestapowców, którymi przewożono na miejsce straceń skazanych. Palenie zwłok trwało do kwietnia 1944 roku.

Jak się odbywało to palenie zwłok, nie wiem na pewno, bo nie widziałem tego z bliska. Przypuszczam, że na piaskach było urządzone prowizoryczne krematorium, gdyż widziałem, jak Niemcy przed rozpoczęciem palenia zwłok wozili na Firlej wapno, cegłę, cement, drzewo itp. Ponadto przez pierwsze trzy miesiące palili tylko w jednym punkcie, widać było bowiem w nocy ogień, a w dzień unoszący się nad tym miejscem dym. Po upływie trzech miesięcy ognisko przeniesiono na inny punkt.

W jakiś tydzień po ukończeniu palenia zwłok egzekucje znów poszły normalnym trybem. Zwłoki zakopywano na miejscu. Powtarzało się to parę razy w miesiącu aż do lipca 1944 roku. Z chwilą załamania się frontu wschodniego wzmógł się terror. Pewnego dnia w lipcu gestapowcy rozstrzeliwali na Firleju przez cały dzień. Egzekucję obserwowałem przez lornetkę. Samego rozstrzeliwania nie widziałem, ponieważ odbywało się za wzgórkiem. Widziałem tylko, jak ludzi wyprowadzano z samochodów i prowadzono ich za wzgórze. Słyszałem następnie powtarzające się odgłosy strzałów z automatu. Tego dnia rozstrzelano około 100 osób. Od tego czasu rozstrzeliwano ludzi prawie co drugi dzień. Te egzekucje obserwowałem przez lornetkę. Gestapowcy wyprowadzali po czterech ludzi ze stojącego w pobliżu samochodu, kazali im kopać dół, po czym rozstrzeliwali ich w tym dole. Następnie prowadzono do dołu pozostałych skazanych, znajdujących się w samochodzie, pojedynczo spychano ich do dołu i strzelano do nich z automatu. Przed rozstrzelaniem skazanym kazano rozbierać się do bielizny. Wśród skazanych na śmierć widziałem małego chłopca, liczącego około osiem lat, którego gestapowiec prowadził za rękę od samochodu do dołu, po czym strącił go do tego dołu i zastrzelił. Widziałem, jak jeden mężczyzna rzucił się do ucieczki, ale został w czasie tej ucieczki zastrzelony. Niezależnie od rozstrzeliwania na Firleju – Niemcy w 1944 roku przywozili w celu pochowania na Firleju również zwłoki osób pomordowanych na innym terenie.

W listopadzie i grudniu 1944 roku egzekucje odbywały się rzadziej.

Ostatnia egzekucja odbyła się w styczniu 1945 roku, na parę dni przed wkroczeniem Armii Czerwonej.

Według moich obliczeń, opartych na własnych obserwacjach, łącznie Niemcy zamordowali na Firleju około 10 tysięcy ludzi.

Odczytano.