ELŻBIETA KAMIŃSKA

Warszawa, 3 kwietnia 1948 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Warszawie, sędzia Halina Wereńko, przesłuchała niżej wymienioną w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzona o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Elżbieta Władysława Kamińska
Imiona rodziców Leon Józef i Łucja z Domańskich
Data urodzenia 14 lipca 1899 r. w Warszawie
Wyznanie rzymskokatolickie
Narodowość i przynależność polska
Wykształcenie średnie
Zawód sekretarka
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Smolna 18 m. 22

Wybuch powstania zastał mnie w moim mieszkaniu przy ul. Puławskiej 5 m. 8 w Warszawie. 1 sierpnia 1944 roku o godzinie 17.00 posłyszałam strzały dochodzące z ul. Bagatela i placu Unii Lubelskiej.

Z domu naszego akcja powstańcza nie była prowadzona. W aptece mieszczącej się w naszym domu przebywały trzy sanitariuszki i goniec. Nie orientuję się, czy osoby te znalazły się przypadkowo na naszym terenie, czy też miały tu swój punkt zborny. W pierwszych dniach powstania w domu naszym i w najbliższej okolicy panował spokój. W pierwszych dniach sierpnia z okien widziałam, iż w kierunku ulicy Rakowieckiej i Polnej płonęły domy, widziałam też niemieckie czołgi idące z ul. Puławskiej w kierunku placu Unii Lubelskiej i z powrotem.

5 sierpnia około 9.00 rano zobaczyłam przez okno wychodzące na ul. Puławską, iż oddział żołnierzy niemieckich w mundurach (formacji nie rozpoznałam) wkroczył na teren posesji nr 2 przy ul. Puławskiej, następnie widziałam, jak z jednego z drewnianych domów wychodziła kobieta z małymi dziećmi, a następnie żołnierze podpalili ten dom, parkan drewniany, domek drewniany, gdzie mieścił się rozdzielczy skład jarzyn. Około godz. 11.00 tego dnia posłyszałam stukanie do bramy. Wypędzili nas żołnierze niemieccy (mówiący po niemiecku, formacji nie rozróżniłam). Wyszłam na ulicę z siostrą Janiną Kominkowską (zam. obecnie w Milanówku, przy ul. Mickiewicza 3) i przyłączyłam się do grupy mieszkańców naszego domu. W naszym pięciopiętrowym domu było około 53 lokali. Grupa wyprowadzonych liczyła około stu osób. Na ulicy zobaczyłam, iż wychodzą także mieszkańcy domów nr 1 i 3 przy ul. Puławskiej. Na placu Unii Lubelskiej oddzielono grupę mężczyzn od kobiet. Mężczyzn przeprowadzono w aleję Szucha, do gestapo. Sama tego nie widziałam, lecz sąsiadka moja Żakowska, szukając syna, doszła do bramy nr 25 w alei Szucha i widziała tam stojących na podwórzu mężczyzn z naszej grupy. Kobiety zatrzymano na placu położonym przy zbiegu al. Szucha z Alejami Ujazdowskimi. Zaraz potem zaczęły napływać nowe grupy kobiet, rozkładając się na trawnikach alei Szucha wzdłuż Głównego Inspektoratu Sił Zbrojnych. Z rozmów zorientowałam się, iż przybyli mieszkańcy ulic Bagatela i Flory oraz kilku domów z Marszałkowskiej po stronie nieparzystej, pomiędzy placem Zbawiciela a placem Unii Lubelskiej. Kobiety mówiły, iż mężczyzn oddzielono od nich i zaprowadzono do gestapo (al. Szucha 25).

Pozostając na placu przy zbiegu al. Szucha i Al. Ujazdowskich, strzałów nie słyszałam. Pomiędzy kobietami kręcili się żołnierze w mundurach niemieckich, mający na kołnierzach i klapach mundurów czarne oznaki. Mówili w języku niemieckim i polskim. Widziałam także żołnierzy posiadających na kołnierzach i klapach wyłogi ciemnoczerwone, ci rozmawiali po ukraińsku. Około godziny 16.00 SS-man (mający czarne oznaki na kołnierzu i klapach munduru), zażądał, aby wystąpiły kobiety obcych narodowości, Niemki, Rosjanki, Ukrainki itp. Grupę tę odprowadzono. Ten sam SS-man wydał rozkaz, by z wyjątkiem kobiet w starszym wieku i kobiet z dziećmi, inne ustawiły się w szeregu dziesiątkami. Znalazłam się w tej grupie. SS-man oświadczył, iż zadaniem naszym będzie rozebranie barykady i wprowadzenie żołnierzy na ul. Piusa nr 13, do PAST-y, skąd zostaną zabrani niemieccy ranni, którym „bandyci” nie dają opieki. Po wykonaniu zadania daje nam słowo honoru swego komendanta (nazwiska nie wymienił), iż powrócimy do domów. Kazał nam wyjąć białe chusteczki i powiewać nimi, by – jak mówił – „wasi bandyci do was nie strzelali”. Słyszałam z tłumu kobiet głosy, iż nasze domy już płoną.

Znalazłam się w pierwszej dziesiątce w około 15 szeregach kobiet ustawionych przed dwoma czołgami przy zbiegu alei Szucha z Alejami Ujazdowskimi. Na każdym z czołgów umieszczono cztery kobiety (nazwisk nie znam), z tyłu za czołgami ustawiono także kobiety. SS-mani wyrywali kobietom torebki, rzucając na trawnik, zabierali płaszcze, zwłaszcza prochowce, i szaliki, ubierali się w te rzeczy i ustawiali między nami. Ruszyliśmy Alejami Ujazdowskimi do ulicy Piusa. Na Piusa tylko w dwóch czy trzech domach widziałam żołnierzy niemieckich w oknach, dalej byli już powstańcy. Koło numeru 16 na ulicy Piusa razem z innymi kobietami zaczęłam uciekać. Powstańcy do nas nie strzelali, lecz rzucili butelkę z benzyną pod pierwszy czołg. Cztery kobiety jadące na spalonym czołgu, w tym dwie poparzone, uciekły razem ze mną do domu numer 4 przy ulicy Kruczej (na rogu ul. Piusa, przy barykadzie). Przeszłyśmy piwnicami do domu przechodniego przy ulicy Kruczej 10 i Mokotowskiej 57, gdzie mieścił się szpital powstańczy. Udzielono tu pierwszej pomocy poparzonym.

Nazwisk kobiet, które jechały na czołgu, ani tych, które stanowiły osłonę czołgu, nie znam. Przeszłam potem na ulicę Marszałkowską 79 i pozostałam w Śródmieściu do 7 października. Siostra moja Kominkowska pozostała w grupie osób starszych i kobiet z dziećmi w alei Szucha. Opowiadała mi później, iż 6 sierpnia w południe ta grupa kobiet, oraz kobiety użyte jako osłona czołgów, które wróciły z ulicy Piusa, zostały wypędzone ulicą Litewską na Marszałkowską w kierunku placu Zbawiciela. SS-mani powiedzieli im, iż mają iść do „swoich bandytów”.

Na tym protokół zakończono i odczytano.