JÓZEF WOCH

27 czerwca 1945 r. w Trzebionce koło Trzebini, [w] pow. chrzanowskim, sędzia śledczy Jan Sehn, członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, na wniosek, w obecności i przy współudziale członka tejże Komisji prokuratora Edwarda Pęchalskiego przesłuchał w trybie art. 254 w związku art. 107 i 115 kpk w charakterze świadka Józefa Wocha, który zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Józef Woch
Data i miejsce urodzenia 14 kwietnia 1908 r. w Trzebionce, pow. chrzanowski
Imiona rodziców Józef i Helena z d. Koryczan
Narodowość i przynależność państwowa polska
Wyznanie rzymskokatolickie
Stan cywilny żonaty
Zawód tokarz
Miejsce zamieszkania Trzebionka 6

Od 1941 r. zamieszkuję w Trzebionce w domu oznaczonym nr. 6. W związku z tym byłem naocznym świadkiem powstania i rozwoju zbudowanego przez Niemców w Trzebionce obozu pracy, gdyż znajduje się on na placu położonym obok mojego domu. Plac ten stanowi własność kopalni „Artur” w Sierszy i położony jest w kącie, jaki stanowią główna szosa idąca przez Trzebionkę w kierunku z Krakowa do Katowic oraz boczna droga prowadząca od tej szosy do Rafinerii Nafty w Trzebini.

Początkowe prace nad budową obozu, polegające na równaniu terenu i zwożeniu materiału budulcowego, rozpoczęły się na początku 1942 r. Wykonywały je różne firmy posługujące się robotnikami zatrudnionymi w rafinerii i innymi. Od robotników zatrudnionych w różnych firmach słyszałem, że budowę obozu opłacano z dochodów Rafinerii Nafty w Trzebini.

W obecnym stanie obóz pracy w Trzebionce składa się z sześciu bloków wybudowanych z blachy, jednego budynku drewnianego, budynku murowanego zawierającego piec krematoryjny, osobno ustawionych klozetów drewnianych i takiejże budki na drób. Wszystkie te budynki okolone są ogrodzeniem z drutu kolczastego. Po jego zewnętrznej stronie na każdym z czterech rogów znajduje się drewniana wieża obserwacyjna z budką strażniczą. Baraki blaszane, znajdujące się wewnątrz ogrodzenia kolczastego, oznaczone są nr. 2, 3, 4, 5 i 6. Ponadto po zewnętrznej stronie ogrodzenia kolczastego znajduje się pięć baraków zabudowanych z blachy, a oznaczonych nr. 5, 7, 8, 9 i jeden bez numeru. W 1942 r. wybudowane zostały bloki oznaczone nr. 1, 2, 4, 5 i 5A, reszta zaś budynków, łącznie z krematorium, drewnianym budynkiem, w którym się mieszczą warsztaty, i budką na drób, została wybudowana w 1944 r.

Pod koniec 1942 r. w wykończonych wewnątrz ogrodzenia czterech barakach oznaczonych nr. 1, 2, 4 i 5A zamieszkali robotnicy belgijscy. Mieszkali oni w tych barakach zupełnie swobodnie, bez żadnego nadzoru ze strony Niemców. Żadnej załogi SS-manów wówczas z obozie nie było. Robotnicy ci zatrudnieni byli w rafinerii w Trzebini. Stan ten trwał mniej więcej do drugiej połowy 1943 r., kiedy to robotnicy zostali przeniesieni do prywatnych mieszkań w Chrzanowie, a do obozu przybyło kilkunastu SS-manów, którzy zamieszkali w znajdującym się obecnie na zewnątrz ogrodzenia bloku nr 5. Po przybyciu owych SS-manów do obozu zostały wybudowane dwie wieże obserwacyjne, wtedy też okolono drutem kolczastym baraki nr 1, 2, 4, i 5A, tak że poza drutem, na zewnątrz, znajdował się tylko jeden barak oznaczony nr. 5, w którym wówczas właśnie mieszkali SS-mani.

Pod koniec 1943 r. do baraków znajdujących się wewnątrz ogrodzenia sprowadzeni zostali jeńcy angielscy w liczbie ok. 150. Wtedy też powiększony został skład załogi SS w obozie do liczby ok. 50 ludzi. Jeńcy ci przebywali w obozie do sierpnia 1944 r. Kto był wówczas dowódcą załogi SS-manów, tego nie wiem. Cała załoga SS-manów pełniła służbę w sposób rygorystyczny, toteż trudno było wejść z nimi w porozumienie, by móc nawiązać jakikolwiek kontakt z pozostającymi w obozie jeńcami angielskimi. Jeńcom tym wolno było swobodnie poruszać się po obozie, zbliżać się do ogrodzenia, które wówczas nie było jeszcze podłączone do prądu elektrycznego, i próbować porozumieć się ze znajdującymi się przypadkowo w pobliżu mieszkańcami Trzebionki. Natomiast ludności cywilnej nie wolno było zbliżać się do obozu i próbować porozumiewać się z jeńcami czy też podawać im jakiejkolwiek paczki. Pod tym względem SS-mani byli nadzwyczaj surowi i przy lada okazji strzelali.

Jeńcy angielscy zatrudnieni byli przy różnych robotach budowlanych na terenie rafinerii w Trzebionce. Wychodzili do pracy o godz. 7.00 rano, pracowali do godz. 12.00, po czym do godz. 13.00 mieli przerwę obiadową, w czasie której wracali do obozu, tu spożywali obiad i z powrotem udawali się do pracy na teren rafinerii, jeszcze na dwie do czterech godziny pracy popołudniowej. W niedziele i święta jeńcy również pracowali, ale nie zawsze, niektóre bowiem dni świąteczne były wolne od pracy.

Na terenie rafinerii jeńcy mieli większą swobodę w stykaniu się z miejscową ludnością cywilną, gdyż byli oni tam podczas pracy pomieszani z miejscowymi robotnikami, a poza tym SS-mani nie czynili im przeszkód w rozmawianiu i kontaktowaniu się z ludnością cywilną. Jeńcy wykorzystywali tę okoliczność do zaopatrywania się u ludności cywilnej w artykuły żywnościowe w zamian za przedmioty z branży odzieżowej, nadsyłane jeńcom do obozu przez Czerwony Krzyż. Prócz tego jeńcy otrzymywali za pośrednictwem Czerwonego Krzyża paczki żywnościowe od swoich rodzin z Anglii. Jakie były racje żywnościowe, wydawane jeńcom przez władze obozowe, tego powiedzieć nie mogę, gdyż nie mam w tym temacie dokładnych wiadomości. W każdym razie wiem tylko to, że mięso otrzymywali w obozie codziennie.

Chwile wolne od pracy spędzali jeńcy wewnątrz obozu, zajmując się różnego rodzaju sportem, w czym SS-mani im nie przeszkadzali. Nie zauważyłem, by kiedykolwiek w obozie były przeprowadzane z jeńcami jakieś ćwiczenia karne lub by w inny sposób ich prześladowano. Jeśli chodzi o roboty dokonywane przez jeńców na terenie rafinerii, to od miejscowej ludności, która wspólnie z nimi pracowała, wiem, iż i tam w stosunku do jeńców nie dopuszczano się żadnych specjalnych prześladowań, a przeciwnie – cieszyli się oni większą swobodą niż inni robotnicy. Oczywiście mówię tylko o jeńcach angielskich zatrudnionych w rafinerii, bo jeńców innych narodowości wtedy na terenie rafinerii nie było i nie wiem, jak Niemcy w stosunku do nich się zachowywali. Słyszałem, że raz podczas pracy w rafinerii jeden z dozorujących SS-manów uderzył kolbą karabinu jeńca angielskiego. Wówczas obecni przy tym pozostali jeńcy angielscy rzucili się na tego SS-mana, pobili go i zażądali, by został on z obozu zabrany, gdyż w przeciwnym razie go zabiją. I rzeczywiście, SS-mana tego przeniesiono z obozu w Trzebionce na inne miejsce.

Jeńcy angielscy, doznając serdeczności ze strony ludności polskiej, odnosili się do niej również serdecznie. Przykładem tego jest fakt, iż pewnego razu podczas pracy na terenie rafinerii cywil niemiecki uderzył robotnika polskiego, [a] jeńcy angielscy rzucili się na owego Niemca i wrzucili go do dołu z wodą, by go tam utopić. Wiedząc o przychylnym ustosunkowaniu się ludności polskiej do jeńców angielskich, ci ostatni wykorzystywali to m.in. w ten sposób, iż z pomocą tej ludności uciekali z terenu pracy i kryli się u pobliskich mieszkańców. Jeden z jeńców angielskich przechowywał się w samej Trzebionce, zmieniając miejsce pobytu u coraz to innego gospodarza, i w ten sposób zdołał się przez blisko rok ukryć przed Niemcami i doczekać się ich ucieczki. Przebywał on w Trzebionce do ostatnich czasów i dopiero jakieś trzy tygodnie temu wyjechał z niej, udając się do swej ojczyzny. Jego bliższe dane osobowe będzie mógł podać m.in. Michał Stefański, zamieszkały w Trzebionce, u którego jeniec ów również przebywał.

W lecie 1944 r. wszystkich jeńców angielskich z obozu wywieziono – dokąd, tego nie wiem. Na ich miejsce zaś przywieziono do obozu ok. 800 Żydów, samych mężczyzn. Byli wśród nich młodzi chłopcy, ludzie w sile wieku, a także i starcy w podeszłym wieku. Po ich przyjściu ogrodzenie z drutu zostało od razu podłączone do prądu elektrycznego, a nadto dobudowano jeszcze dwie wieże strażnicze.

Do pilnowania Żydów w obozie przyjechał specjalny oddział SS-manów w liczbie ok. 70. Zamieszkali oni w barakach nr 5, 7 i 8, znajdujących się po zewnętrznej stronie ogrodzenia. Komendantem tego obozu, który został nazwany wówczas Arbeitslager Trzebinia, został Kowol, volksdeutsch pochodzący z okolic Tarnowskich Gór, były zawodowy plutonowy w Wojsku Polskim. Nazwisk innych SS-manów sprawujących różne funkcje w obozie nie znam. Wiem tylko, że był również lekarz obozowy w mundurze SS-mana. Ponadto byli również niemieccy więźniowie w stroju więziennym, którzy jako tzw. kapo dozorowali Żydów w obozie i podczas pracy.

Żydzi zatrudnieni byli [przy] robotach budowlanych na terenie rafinerii, a nadto [przy] budowie baraków na terenie obozu. W szczególności pracowali oni przy budujących się wówczas barakach nr 3 i 6 oraz drewnianym budynku warsztatowym i takiejże budce na drób wewnątrz ogrodzenia, a także przy budowie baraku znajdującego się na zewnątrz ogrodzenia i nieposiadającego numeru. Na terenie rafinerii Żydzi pracowali w tych samych godzinach co uprzednio jeńcy angielscy. Na terenie zaś obozu przy budowie baraków podział dnia pracy był nieco odmienny, w tym znaczeniu, że kończyli oni pracę dzienną później.

Jeśli chodzi o warunki, w których przebywali Żydzi w tym obozie, to znam je o tyle dobrze, że miałem sposobność rozmawiania zarówno z Żydami, jak i z SS-manami z obozu oraz obserwowania, co się dzieje na placu obozowym i na terenie budowy baraków. Żydzi sami mi mówili, iż warunki mają w porównaniu z innymi obozami lepsze, gdyż sprowadzono ich tu nie w celu wyniszczenia ich, lecz dla wykorzystania ich jako siły roboczej. Ponadto starali się oni usposobić przychylnie do siebie samego komendanta lagru, Kowola, któremu w tym celu dawali różne łapówki. Ja sam na prośbę Żydów kupiłem dla nich harmonię [o] wartości 10 000 marek, którą dali w prezencie Kowolowi. Na jej zakup otrzymałem od Żydów pierścionek z brylantem. Innym razem kupiłem dla nich skrzypce, które też dali w prezencie Kowolowi. W związku z tym sam Kowol osobiście nie dokładał specjalnych starań, by Żydów „wykończyć”.

Co się zaś tyczy pozostałych SS-manów, to również byli przekupni, tym bardziej że – jak mogłem osobiście się przekonać, bo często do mego mieszkania zachodzili – narzekali niejednokrotnie na reżim hitlerowski, co mnie nawet bardzo dziwiło, bo przecież byli w mundurach SS-manów. Jeden z nich opowiadał mi, że w załodze SS-manów w obozie pracy w Trzebionce jest takich jak on większość, że są oni orientacji antyhitlerowskiej, a do partii wstąpili jedynie dlatego, żeby się w niej właśnie móc dobrze ukryć i zamaskować. Takich zaś, którzy by się za Hitlera dali porąbać, było wśród SS-manów w obozie pracy w Trzebionce niewielu i tych reszta się wystrzegała.

Najgorszymi w traktowaniu Żydów byli kapo, ale i tych Żydzi odpowiednimi kwotami starali się przekupić. Toteż niejednokrotnie taki kapo kupował od ludzi żywność i przynosił Żydom do obozu. W wyniku tego Żydzi w obozie w Trzebionce traktowani byli na ogół znacznie lepiej niż działo się to gdzie indziej, a w szczególności w drugim obozie pracy położonym na terenie Trzebionki, w pobliżu stacji kolejowej Trzebinia, gdzie Żydzi mieli znacznie gorsze warunki i ginęli masowo. W samej zaś Trzebionce w całym okresie pobytu Żydów w obozie, tj. od sierpnia 1944 r. do 20 stycznia 1945 r., przy stanie obozowym ok. 800 ludzi zginęło tylko kilkudziesięciu, którzy stracili życie na skutek pobicia, czy to w samym obozie, czy też na terenie pracy. Sam niejednokrotnie widziałem, jak z miejsca pracy w rafinerii przynoszono do obozu zabitych Żydów.

Zwłoki zmarłych Żydów początkowo odsyłano do Oświęcimia, następnie zaś palono je w miejscowym krematorium, wybudowanym na terenie obozu na jesieni 1944 r. Skąd zostały sprowadzone poszczególne części krematorium i jaka firma wykonywała zamówienia do niego, tego nie wiem. Raz miałem sposobność bycia na terenie obozu, gdzie wprowadził mnie żyjący ze mną dosyć blisko jeden SS-man, w porze nocnej, gdy inni SS-mani zajęci byli zabawą w swoim bloku. I wówczas SS-man ten zaprowadził mnie do krematorium i pokazał mi z zewnątrz jak [ono] wygląda, oraz otworzył górne drzwi, żelazne, przez które wkładało się zwłoki do pieca. Widziałem wtedy rozżarzony do płomienia koks. SS-man powiedział mi, że za chwilę w tych płomieniach spalone zostaną zwłoki. Tego momentu jednak już nie widziałem. Nie jestem w stanie dzisiaj powiedzieć, czy w piecu krematoryjnym znajdowały się ruszty, i opisać szczegółów z urządzenia tego pieca. Około grudnia 1944 r. jeden z więźniów żydowskich, który pracował w kancelarii obozowej, powiedział mi, że w krematorium tym spalono do tej pory ok. 20 zwłok. Ile spalono wszystkich zwłok w krematorium, w całym okresie pobytu więźniów żydowskich w obozie, tego nie wiem.

Nie słyszałem, by na terenie obozu były jakiekolwiek wypadki masowego czy indywidualnego trucia ludzi gazem. Nie widziałem też ani w tym budynku, gdzie znajduje się piec krematoryjny, ani gdzie indziej w obozie żadnej służącej do tego celu komory gazowej.

Łaźni ani też pralni w obozie nie było. Zmiany bielizny otrzymywali więźniowie [z] Oświęcimia. Wszyscy więźniowie Żydzi, jak również i kapo chodzili w stroju więziennym, w tzw. pasiakach.

W bloku nr 1 znajdowały się warsztat szewski oraz izba dentystyczna i mieszkania dla niektórych SS-manów. W blokach nr 2, 3, 4 i 6 mieszkali więźniowie Żydzi. W bloku nr 5A znajdował się szpital obozowy. Poza ogrodzeniem zaś, w bloku nr 3, znajdowała się Blockführerstube oraz zamieszkiwali tam komendant obozu i lekarz obozowy. W blokach nr 7 i 8 przebywali SS-mani, w bloku nr 9 były kuchnia, magazyn prowiantowy i mieszkanie dla kierownika kuchni. W bloku nr 10 były również magazyn i obieralnia jarzyn.

Żywność w obozie była bardzo nędzna i niewystarczająca, toteż Żydzi ratowali się w ten sposób, iż stykając się z ludźmi na terenie pracy w rafinerii kupowali od niej artykuły żywnościowe, którymi się dożywiali. Rano otrzymywali więźniowie Żydzi kawę i co dwa dni odbywało się rano wydawanie chleba. Ile go dostawali, nie wiem. Wiem natomiast dokładnie, że chleb otrzymywali tylko jeden raz na dwa dni. Początkowo przez ok. dwa miesiące wracali w godz. 12.00–13.00 wszyscy, z całym komandem, na obiad do obozu. Później przychodziło tylko kilku i zabierało zupę na miejsce pracy. Zupa ta sporządzona była z brukwi, kapusty lub ziemniaków. Wieczorem, po powrocie z pracy, otrzymywali kawę. Do wydzielania potraw były specjalne chochle. Każdy więzień otrzymywał jedną chochlę kawy, względnie zupy. Ile [płynu] mieściło się w chochli, nie wiem.

Żydzi zatrudnieni byli przeważnie przy robotach ziemnych prowadzonych w związku z rozbudową rafinerii. Do pracy wyruszali o godz. 7.00 rano. Wieczorem wracali z pracy w lecie o godz. 5.00, a w zimie ok. godz. 3.00. Zdarzało się, że powracające z miejsca pracy komando przynosiło do obozu zwłoki tych, którzy w czasie pracy zostali zabici. Nazwisk kapo nie znam. Byli to przeważnie przestępcy zawodowi reichsdeutsche. Pewnego dnia wieczorem zauważyłem w grupie powracających z pracy Żydów mężczyznę w wieku ok. 35 lat, który ledwo trzymał się na nogach i na drodze na wprost domu, w którym mieszkam, przewrócił się. Podszedł do niego Oberkapo reichsdeutsch, który chwalił się, że ma już za sobą 11 lat więzienia, bił go pięściami i kopał nogami, pytając przy tym owego maltretowanego, czy już może iść. Nieszczęśliwiec podniósł się i próbował iść, uszedł jednak tylko do rogu kuchni obozowej, gdzie Oberkapo uderzył go ponownie tak, że więzień znów się przewrócił. Stąd zabrali go współwięźniowie i zanieśli do obozu. Następnego dnia rano byłem w pobliżu obozu. SS-man, który stale kręcił się po obozie (nazwiska ani rangi nie znam), przywołał mnie i zapytał, czy chcę świńskiego mięsa. Nie zastanawiałem się, sądziłem, że istotnie chodzi o wieprzowinę, i w towarzystwie owego SS-mana wszedłem na blok nr 1. Zaprowadził mnie on pod drzwi jednej z sal, polecił mi je otworzyć i zajrzeć do środka. Gdy to uczyniłem, zobaczyłem w tej sali leżące na podłodze zwłoki owego Żyda, którego poprzedniego dnia wieczorem Oberkapo maltretował. Oberkapo ten znęcał się stale nad więźniami i z całej starszyzny obozowej bił ich najwięcej. Był to mężczyzna w starszym wieku, bo miał już dwóch synów w wojsku. Był niski, gruby, przysadzisty, utuczony i czerwony na twarzy. Więźniów uderzał pięścią w klatkę piersiową. Po takim uderzeniu więzień dostawał krwotoku ustami i nosem i najczęściej kończył życie. Pamiętam, że pewnego dnia przyniesiono z miejsca pracy w rafinerii, na którym on dozorował, dwóch zabitych Żydów.

Po apelu wieczornym urządzano na placu apelowym sport. Polecenia wydawali SS-mani, a gimnastykę przeprowadzali z więźniami kapo. Gimnastyka trwała godzinami.

Zaznaczam, że okoliczni mieszkańcy przez długi czas nie wiedzieli, iż na terenie obozu istnieje krematorium. Ja dowiedziałem się o tym stosunkowo w niedługi czas po uruchomieniu krematorium – od Żydów i SS-manów, którzy stojąc ze mną w stosunkach handlowych, opowiadali mi to w tajemnicy. SS-mani mówili mi, iż krematorium wybudowano dlatego, że przewożenie zwłok z Trzebionki do krematoriów w Oświęcimiu było za drogie. Żydzi mówili, że im jest wszystko jedno, co się stanie z ich zwłokami; że gdy zginą, to jest im obojętne, czy zwłoki zostaną pogrzebane, czy też spalone. Krematorium obsługiwali Żydzi pod nadzorem SS-mana. Zajęty przy obsłudze krematorium SS-man Juliusz Hanpel, pochodzący z Sudetów, opowiadał mi, że spalenie jednych zwłok w tutejszym krematorium trwa ok. 20 min. Jak długo trwała podpałka, tego nie wiem. Palono w krematorium zawsze nocą. Dopiero przed ucieczką Niemców miał miejsce jedyny znany mi wypadek spalenia zwłok za dnia. Uciekając z obozu, SS-mani podminowali wszystkie baraki i krematorium, budynków tych jednak w powietrze nie wysadzili. Cofające się wojska niemieckie rozsadziły tylko krematorium. Ponieważ jednak siłą eksplozji piec krematoryjny nie został rozsadzony, cofające się wojska starały się go zniszczyć przy pomocy palników acetylenowych, które zabrały w tym celu z rafinerii.

Wszelkie prowianty dla więźniów i SS-manów przywożono do tutejszego obozu z Oświęcimia. Widziałem kilkakrotnie, że na kontrolę obozu przyjeżdżali wyżsi [rangą] SS-mani z Oświęcimia. Przed taką kontrolą robiono w obozie porządki. W czasie kontroli ustawiano wszystkich Żydów na placu obozowym, przemawiano do nich i bito również przy tej okazji.

Wszystkich więźniów wyprowadzono z obozu, zdaje się, 18 stycznia 1945 r., nad ranem. Zdrowych popędzili SS-mani w kierunku wsi Wodna, a chorych w kierunku stacji. Co się stało później z tymi więźniami, nie wiem. Po opuszczeniu obozu przez Niemców, a przed roztoczeniem nad nim opieki i ustanowieniem stróża przez rafinerię, ludność plądrowała teren i urządzenia obozowe. Obecnie obóz jest strzeżony przez strażnika rafinerii.

Odczytano. Na tym przesłuchanie i niniejszy protokół zakończono.