HENRYK PORĘBSKI

Dnia 2 września 1947 r. w Krakowie, p.o. sędziego, asesor sądowy Franciszek Wesely, delegowany do pracy w Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Krakowie, przesłuchał na zasadzie i w trybie dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. (DzU RP nr 51, poz. 293) o Głównej Komisji i Okręgowych Komisjach Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, w związku z art. 254, 107 i 115 kpk, niżej wymienioną osobę w charakterze świadka, która zeznała, co następuje:

Imię i nazwisko Henryk Porębski (znany w sprawie)

Okazano świadkowi [fotografię] podejrzanego Ericha Muhsfedta. Świadek po dokładnym przyjrzeniu się podejrzanemu zeznaje:

Okazanego mi podejrzanego Muhsfeldta rozpoznaję z całą stanowczością i bez najmniejszej wątpliwości. Był on komendantem krematoriów I i II w Brzezince. O ile sobie przypominam, przyszedł do Brzezinki z Lublina mniej więcej na przełomie wiosny i lata 1944 r. i pełnił funkcję szefa krematoriów I i II przez kilka miesięcy. Datę jego przyjścia do obozu przypominam sobie stąd, że Muhsfeldt przywiózł ze sobą więźniów Rosjan oraz kapo Niemca Karla, którzy odtąd byli zatrudnieni w krematoriach I i II. Dotychczas w krematorium zatrudnieni byli wyłącznie Żydzi oraz czterech Polaków palaczy. Muhsfeldta bardzo często widywałem w krematorium, gdyż jako elektryk miałem tam dostęp i nieraz byłem wzywany do naprawy motorów elektrycznych zainstalowanych przy piecach krematoryjnych.

Muhsfeldt zawsze był pijany i bił Żydów zatrudnionych przy obsłudze krematorium. Jak mi opowiadał Mietek Morawa, zatrudniony jako kapo w krematoriach I i II, Muhsfeldt zbił go za to, że nie dostarczył mu wódki. Pokazywał mi przy tym Morawa sińce w okolicy oka. Starałem się unikać bezpośredniej styczności z Muhsfeldtem, po pierwsze dlatego, że był obcy na terenie obozu i nie wiedziałem, czy go można było przekupić tak jak dotychczas innych szefów krematorium, a po wtóre dlatego, że był on znany z tego, że bije obsługę. Dotychczas bowiem szefowie krematorium nie bili jego obsługi.

Stwierdzam stanowczo, że także w tym czasie, tj. w lecie 1944 r., gazowano i palono w krematoriach I i II transporty przybyłe nie tylko w nocy, ale i w dzień. Gazowanie odbywało się przez całą dobę z wyjątkiem godzin [między] 10.00 [rano] a 1.00 po południu, natomiast piece krematoryjne były czynne bez przerwy. Właśnie w tym okresie przychodziło najwięcej transportów więźniów, tak że piece krematoryjne nie mogły nastarczyć, wobec czego wykopano w pobliżu krematorium I specjalny dół, w którym palono zwłoki zagazowanych, przenoszone z komór gazowych. Ponadto wywożono zwłoki zagazowanych z krematoriów I i II do dołów znajdujących się na północny zachód od Sauny.

Muhsfeldta często widywałem w towarzystwie Houstka-Erbera, zwanego Chłystkiem. Przy samym gazowaniu transportów Muhsfeldta osobiście nie widziałem, względnie nie poznałem, gdyż gazujący SS-man zawsze był w masce gazowej, jednakże niewątpliwie Muhsfeldt jako szef krematorium musiał być obecny przy odbieraniu transportów do zagazowania, a następnie przy rewizji zwłok oraz wyrywaniu zębów, strzyżeniu włosów itd. Jeśli Muhsfeldt zaprzecza temu, to kłamie.

Z Marią Mandl na terenie powyższego obozu spotykałem się bardzo często, była ona bardzo okrutna w traktowaniu więźniarek, biła je. Więźniarka Muskeler, pochodząca z Wiednia, która miała czarny winkiel, chwaliła się przede mną, że ona Mandl się nie boi i może robić, co chce, a to dlatego, że miała w Wiedniu dom publiczny, w którym Mandl była przez pewien czas zatrudniona jako prostytutka. W rzeczywistości Muskeler korzystała na terenie obozu ze specjalnych przywilejów.

Szefa Oddziału Politycznego Maxa Grabnera również rozpoznałem na fotografiach, wywieszonych w krakowskim Rynku. Bezpośrednio się z nim nie zetknąłem, gdyż unikałem go jak ognia, po pierwsze dlatego, że miałem niski numer obozowy, co groziło mi zlikwidowaniem, a ponadto dlatego, że mieszkałem na terenie obozu dla kobiet i utrzymywałem się tam dzięki przekupywaniu załogi SS – gdyby Grabner to zobaczył, mógłby zrobić z tego użytek. Wiem, że Grabner decydował o przesłaniu transportów do komór gazowych, z tego powodu często go widywałem na rampie przy selekcjach. Wielokrotnie zdarzało się, że Grabner przez omyłkę kierował pewne transporty do komór gazowych zamiast do obozu. Dlatego zdarzało się, że Grabner przysłał do obozu SS-mana z Oddziału Politycznego, Bilana, celem sprawdzenia, czy przebywa jeszcze w obozie taki a taki więzień, który ma być z niego zwolniony, względnie jest potrzebny do przesłuchania w Oddziale Politycznym. Okazywało się jednakże, że więzień ten został razem z transportem przez omyłkę spalony.

Byłem więźniem obozu oświęcimskiego przez cztery lata i dziewięć miesięcy i wyjaśniam, że SS-mani nigdy nie byli pisarzami (Schreiber) w kancelariach obozowych. Pisarzami byli zawsze więźniowie. SS-mani na terenie obozu mogli być tylko Blockführerami oraz szefami komand. Jeśli szeregowiec, jak np. Richard Kortmann, tłumaczy się, że był pisarzem w kancelarii obozu kobiecego w Brzezince, to kłamie.

O ile chodzi o szefa Oddziału Politycznego Grabnera, dalej Schutzhaftlagerführera Aumeiera oraz innych wyższych [rangą] SS-manów na terenie obozu w Oświęcimiu, to wiadomości o nich mogą udzielić byli więźniowie: Reinhold Puchała, zamieszkały Kaławsk [Węgliniec], pow. Zgorzelec, Elektrownia Okręgowa przy kopalni Zielonka, oraz Józef Mikusz, zamieszkały w Ustroniu koło Wałbrzycha [?]. Pierwszy z nich był zatrudniony jako elektryk przy zarządzie obozu w Brzezince, a drugi od 1942 r. był w Arbeitseinsatz w Brzezince.

Na tym czynność i protokół zakończono, po odczytaniu podpisano.