BOŻENA PRZYŁĘCKA

Warszawa, 2 marca 1950 r. Janusz Gumkowski, jako członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, przesłuchał niżej wymienioną osobę, która zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Przyłęcka Bożena
Data i miejsce urodzenia 10 listopada 1926 r. w Warszawie
Imiona rodziców Stanisław i Halina z d. Fijałkowska
Zawód ojca prof. uniwersytetu
Przynależność państw. i narodowość polska
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie średnie
Zajęcie studentka
Miejsce zamieszkania Warszawa, Mochnackiego 17 m. 21
Karalność niekarana

Wybuch powstania warszawskiego zastał mnie w domu przy ul. Marszałkowskiej 35. Dnia 5 sierpnia około godz. 9.00 rano wpadli do naszego domu Niemcy, przypuszczam że Wehrmacht, i kazali całej ludności wyjść na ulicę. Tu oddzielili mężczyzn od kobiet. Wszystkim kazali kłaść się twarzą do trotuaru. Leżeliśmy tak, dopóki nie ukazały się płomienie we wszystkich oknach naszego domu. Przez cały ten czas trwała strzelanina na ulicy Marszałkowskiej: powstańcy strzelali od placu Zbawiciela, Niemcy z placu Unii. Na trotuarze przed naszym domem leżała ludność nie tylko z naszego domu, ale i z plebanii, której podwórze przylegało do naszego i było połączone z naszym dziurą wybitą w murze. W naszym domu, jak i na plebanii, chronili się mieszkańcy domów z ul. Marszałkowskiej, domów niższych, które znajdowały się bliżej placu Unii. Tego dnia, to jest 5 sierpnia, Niemcy między innymi wyciągnęli z naszego domu Stefana Ossowieckiego.

Kiedy w oknach naszego domu ukazały się wszędzie płomienie, Niemcy kazali nam wstać i poprowadzili nas, kobiety ul. Litewską na al. Szucha. Mężczyźni jeszcze dłużej leżeli na chodniku. Kobiety Niemcy trzymali na placyku przy basenie zrobionym przed powstaniem.

Około 11.00 Niemcy zaczęli nas ustawiać do osłony czołgów. Młodym matkom wyrywali dzieci, które one oddawały kobietom starszym, mającym zostać na Szucha. Wiele matek zaczęło mdleć, inne krzyczały. My – młode – chciałyśmy jakoś im pomóc. Powiedziałyśmy więc Niemcom, że matki nam będą przeszkadzać. To pomogło, Niemcy pozwolili zostać matkom i odnaleźć im swoje dzieci. Z kobietami starszymi została też moja matka.

Około godz. 14.00 ruszyłyśmy ustawione ósemkami, po przemowie jednego z oficerów niemieckich, który powiedział nam, że musimy dostać się do PAST-y przy ul. Piusa, ażeby wziąć stamtąd rannych Niemców i dowieźć żywność zdrowym. Niemiec powiedział nam, że jeżeli nam grozi jakieś niebezpieczeństwo, to tylko od strony naszych „bandytów”. Za nami jechały dwa czołgi „tygrysy”. Na jednym z nich siedziały przywiązane kobiety. Za czołgiem jechała karetka pogotowia, którą miano przewieźć rannych żołnierzy z PAST-y, a za karetką znowu szły kobiety. Było nas około 700. Gdy pierwsze ósemki doszły do ul. Mokotowskiej, ostatnie nie weszły jeszcze w Piusa. Szłyśmy dość ściśnięte, już nie ósemkami, a zbitą masą. Niektóre kobiety krzyczały, inne modliły się głośno. Domy przy ul. Piusa były trochę porozwalane pociskami. W oknach i na murach ukazywali się powstańcy. Ja zauważyłam chłopca z butelką z benzyną. Byłam tym przerażona. Gdyby lufa czołgu była skierowana w nas, wszystkie zostałybyśmy wybite. Szczęśliwie lufa skierowana była wyżej – gdy czołg się zapalił, pociski leciały wzdłuż Piusa. Niemcy, poprzebierani za kobiety, którzy szli pomiędzy nami, rzucili się na ratowanie czołgu. O nas zapomniano.

Zaczęłyśmy uciekać w ul. Mokotowską i Kruczą. Ponieważ Niemcy do nas nie strzelali, więc spokojnie szłam w kierunku Kruczej, oglądając się, ażeby zobaczyć, co się dalej z Niemcami stanie. Ponieważ zapalił się czołg drugi, na którym przywiązane były kobiety, z bramy wybiegło kilku powstańców. Niemcy do nich nie strzelali. Odcięli kobiety i wciągnęli do bramy. Kobiety te były poparzone. Niemcy nie mogli wycofać pierwszego czołgu, gdyż palący się czołg zatarasował przejazd. Wsiedli na karetkę pogotowia i wycofali się wraz z kobietami idącymi za czołgami, w kierunku al. Szucha.

Ponieważ moja matka była na Szucha, od niej dowiedziałam się, że wszystkie kobiety, to znaczy i te, które wróciły z czołgów, przez noc były trzymane na dziedzińcu ministerstwa, a następnego dnia w południe,6 sierpnia, wypuszczone ul. Litewską, Marszałkowską, do Mokotowskiej, czyli na stronę powstańczą.

Co się z mężczyznami stało, do tej pory nie wiadomo. Księża z parafii Zbawiciela zostali wypuszczeni także w niedzielę, reszta mężczyzn zatrzymana. Między nimi został na Szucha mój ojciec i brat Wojciech. Do tej pory żadnych wiadomości o mężczyznach z naszej grupy nie ma.

Co do innych zbrodni z czasów powstania słyszałam od księdza Ostrowskiego (już nie żyje), który był w parafii Zbawiciela, że w pierwszy dzień powstania, we wtorek, z ul. Natolińskiej, gdzie był punkt sanitarny, szła sanitariuszka w białym fartuchu z chorągiewką Czerwonego Krzyża, po księdza do umierających. Niemcy z Ministerstwa Spraw Wojskowych strzelali do niej, ale w ten sposób, żeby ją ranić. Doczołgała się ona do zakrystii kościoła Zbawiciela, gdzie wieczorem umarła od ran.

Na tym protokół zakończono i odczytano.

Świadek uzupełnia zeznanie: Przed rozpoczęciem marszu przed czołgami Niemcy uprzedzili kobiety, że będą strzelać do nich tylko w tym wypadku, gdyby uciekały. W momencie, gdyśmy uciekały, Niemcy nie strzelali do nas tylko dlatego, że byli zajęci ratowaniem palącego się czołgu.

Odczytano.