IRENA PIASECKA

Dnia 30 czerwca 1947 r. w Poznaniu, członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Poznaniu, w osobie sędziego St. Lehmanna, przesłuchał niżej wymienioną w charakterze świadka, bez przysięgi. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania, świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Irena Piasecka z d. Redigioni
Data i miejsce urodzenia 1 marca 1895 r. w Warszawie
Imiona rodziców Antoni i Józefa
Miejsce zamieszkania Poznań, ul. Chełmońskiego 8 m. 4
Zajęcie urzędniczka Instytutu Zachodniego w Poznaniu
Karalność niekarana
Stosunek do stron obca

W związku z działalnością konspiracyjną na terenie Warszawy, a w szczególności wykryciem gazetki „Walka” przez gestapo w Warszawie, mąż mój Antoni Jarosław został aresztowany 3 grudnia 1940 r., a w dwa dni później i ja. Przebywałam 11 miesięcy w więzieniu na Pawiaku, a następnie przewieziono mnie do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück wraz z grupą około 280 Polek, pierwszym specjalnym transportem z Warszawy. W obozie zastałyśmy już grupy Polek z terenu Pomorza i Poznańskiego. Kierownikiem obozu był wówczas Koegel, jego zastępcą Meyer, kierowniczką obozu kobiecego, tak zwaną Oberaufseherin była Langefeld, lekarzem obozowym był dr med. Sonntag jako lekarz SS.

Koegel był bardzo surowym kierownikiem, znęcał się nad więźniami, których kazał osadzać w bunkrze. Musiano tam poddawać więźniarki torturom, gdyż słychać było stamtąd nie krzyki, ale stałe wycie osadzonych. Koegel znęcał się szczególnie nad badaczkami Pisma Świętego (tzw. Bibelforschreinen). Za jego rządów zorganizowano pierwszy transport więźniarek chorych i niezdolnych do pracy, które wywieziono do obozu Buchenwaldzie i tam zagazowano. Wiadomość tę znam z obozu, od strażników SS-manów, którzy zwierzali się nieraz bardziej zaufanym więźniarkom, poza tym wiem, że rodziny zagazowanych otrzymały wiadomość o rzekomej śmierci tych osób na różne choroby, co było oczywiście sfingowane. Nam powiedziano oficjalnie, że osoby te będą zwolnione. Nadmieniam, że w tym pierwszym transporcie były same Polki z naszego transportu oraz z transportu lubelskiego.

Nie mniej brutalny był Meyer. Podczas godziny wypoczynku po pracy, kiedy wolno było spacerować po ulicy obozowej, wpadał ni stąd, ni zowąd i przechwyconą więźniarkę kazał osadzać w bunkrze.

Dr Sonntag był najgorszym z lekarzy, których obserwowałam w obozie. Znęcał się on nad chorymi w sposób niezwykle brutalny. Upijał się często i gdy wpadł w szał, wyrzucał chore z izb chorych, bił je, kopał, ciągał za włosy po korytarzach, oblewał wodą, pakował chore do aresztu. Zdarzało się, że chora umierała w bunkrze. Przyczyn tego rzucania się nie można było sobie wyjaśnić żadną przyczyną. Był on prawdopodobnie sadystą.

Szczególnym udręczeniem na terenie obozu było wielogodzinne wystawanie więźniarek na apelach. Dla szykany kazano stać dłużej, zwłaszcza wówczas, gdy była zła pogoda lub jako karę; nieraz za karę (np. za ucieczkę) bloki stały całą dobę na apelu. Z pracy nieraz przyprowadzano więźniarki, którym za karę kazano stać twarzą do bunkra na baczność. Pilnowała dozorczyni (aufsejerka) z [nieczytelne]. Za czasu mojego pobytu w obozie (po raz pierwszy w około rok po moim przyjeździe) zdarzało się, że niektóre Polki odprowadzano grupami za mury (koło świniarni) i tam rozstrzeliwano. Podczas apelu wieczornego słyszałyśmy wówczas salwę, a potem tyle pojedynczych wystrzałów, ile było więźniarek wyprowadzonych. W pierwszych grupach były tylko Polki, na których w ten sposób wykonywano wyroki. W ostatnim czasie zdarzały się i inne narodowości wśród rozstrzeliwanych.

W czasie rządów Koegla i Langefeld nie obserwowałam specjalnego znęcania się podczas pracy, dziennej czy nocnej, na więźniarkach, o ile chodzi o teren obozu i tak zwaną Betriebe.

Rozpoczęło się to za czasów Redwitza, jako następcy Koegla, i Mandl, jako następczyni Langefeld. Wówczas wyznaczono SS-manów do pilnowania więźniarek podczas pracy. Oni znęcali się nad więźniarkami. Chwilowe przerwanie pracy albo niewypełnienie przypisanej normy sprowadzało bicie winnej do nieprzytomności.

Podejrzaną Mandl widziałam po prostu szalejącą po obozie. W czasie apelu przechodziła przed frontem bloków i wyszukiwała preteksty dla znęcania się nad więźniarkami. Na przykład jeszcze w czasie przymrozków Mandl kazała chodzić boso. Niektóre więźniarki robiły sobie pod stopy tekturki, aby na nich stać, zważywszy, że apele odbywały się o godzinie 3.00–3.30 w nocy. Gdy Mandl to zauważyła, albo dostrzegła przedziałek we włosach lub inny szczegół, biła pejczem gumowym albo ręką w twarz; podobnie za odwrócenie głowy, za założenie swetra, za wiele, wiele innych przyczyn spotykało więźniarki bicie i obelżywe wyrazy. Codziennie były te zajścia. W wyszukiwaniu różnych powodów znęcania się Mandl miała wyręczycielkę w osobie niemieckiej policjantki Leo, która była więźniarką.

Ofiarą Mandl była między innymi Polka Maria Plater, która miała przedziałek we włosach. Przedziałek ten zrobił się sam ze względu na poprzednią fryzurę. Za to uchybienie wyciągnęła ją Mandl przed front, skopała, ogoliła i na plecach kazała jej nosić tabliczkę z jakimś obelżywym napisem. Poza tym pędziła ją z tą tablicą przed wszystkimi blokami i kazała stać wiele godzin. Maria Plater była poddana operacjom doświadczalnym, jednak z obu wróciła.

Jeżeli Mandl zauważyła, że więźniarka ma pod suknią sweter, rozbierała ją na mrozie do naga, biła i sweter zabierała. Oficjalnie wolno było swetry posiadać.

Najwięcej szczegółów z życia w obozie w Ravensbrück zna Marta Baranowska z Bydgoszczy, inspektor szkolny, która była blokową i miała kontakty z urzędami i władzami obozowymi. Okazała się ona bez zarzutu, ratując wiele więźniarek od śmierci.

W obozie w Ravensbrück przebywałam bez przerwy aż do 25 kwietnia 1945 r., to jest aż do wyjazdu do Szwecji. Nie byłam więc w obozie w Oświęcimiu.

Nie są mi znane nazwiska: Kock, Baden i Danz, jakkolwiek przy konfrontacji mogłabym może rozpoznać w nich jakąś dozorczynię.

Przed podpisaniem przeczytano. Zakończono.