JÓZEF DYNTAR

Dnia 9 września 1947 r. w Krakowie, członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, sędzia grodzki dr Stanisław Żmuda, na pisemny wniosek pierwszego prokuratora Najwyższego Trybunału Narodowego z dnia 25 kwietnia 1947 r. (L.dz. Prok. NTN 719/47), na zasadzie i w trybie art. dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. (DzU RP nr 51, poz. 293), w związku z art. 254, 107, 115 kpk, przesłuchał w charakterze świadka niżej wymienionego byłego więźnia obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, który zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Józef Dyntar
Data i miejsce urodzenia 17 marca 1919 r. Krakowie
Imiona rodziców Szczepana i Anny z d. Stabryła
Wyznanie rzymskokatolickie
Stan cywilny żonaty
Zawód urzędnik
Miejsce zamieszkania Kraków, al. Słowackiego 52
Zeznaje bez przeszkód

Zostałem aresztowany przez gestapo 30 marca 1940 r., razem z moim ojcem Szczepanem, w mieszkaniu mym w Krakowie i przetrzymany w więzieniu na ul. Montelupich w Krakowie do 19 lipca 1940 r., po czym transportem samochodowym, liczącym ok. 65 więźniów, odstawiony do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Tam otrzymałem jako polski więzień polityczny nr 1409, a przebywałem w tym obozie do 18 stycznia 1945 r., w którym to dniu, na skutek ewakuacji obozu oświęcimskiego, przetransportowano mnie pieszo do Wodzisławia przez Pszczynę, po czym koleją do obozu w Mauthausen. W tym samym transporcie byli moi koledzy obozowi, więźniowie: Cyrankiewicz, Kłodziński, dr Fejkiel i inni.

W obozie oświęcimskim przechodziłem przez ponad tydzień kwarantannę, następnie przez jeden dzień zatrudniony byłem w komandzie prac ziemnych, po czym dostałem się do ślusarni, które to komando początkowo nosiło nazwę Lagerschlosserei, potem Bauleitung- Schlosserei, w końcu DAW Schlosserei. W komandzie Schlosserei pracowałem jakoś do końca 1944 r. W związku z charakterem mej pracy miałem możność poruszania się po terenie obozu głównego oraz w obrębie wielkiej Postenketty Brzezinka, a nadto wykonywałem różne prace ślusarskie w mieszkaniach członków SS-mańskiej załogi Oświęcimia.

W okresie kwarantanny zetknąłem się zaraz w pierwszym dniu pobytu w obozie z SS-manem Plaggem, który pełnił funkcje Blockführera na kwarantannie. Plagge prowadził z nowo przybyłymi więźniami tak zwany sport, tak wyczerpujący i połączony z takimi szykanami, że widoczne stało się, że ma on na celu wykończenie jak największej liczby osób. Cały mój transport otrzymał na przywitanie po 25 i więcej kijów w toku publicznej egzekucji, na ustawionym koźle. Przed samą egzekucją przemówił do nas po niemiecku ówczesny Lagerführer Meier, tłumacząc nam, byśmy sobie przypadkiem nie myśleli, że przyjechaliśmy do miejsca wypoczynkowego lub kuracyjnego, ale do niemieckiego obozu koncentracyjnego, w dowód czego dostaniemy po 25 kijów. Plagge brał czynny udział w tej egzekucji, a jego uderzenia, specjalnie przedtem moczonymi kijami, dawały się dotkliwie więźniom we znaki. W czasie kwarantanny Plagge dał się nam poznać jako typ zimnego, okrutnego sadysty, który codziennie, bez powodu, z uśmiechem na ustach bił więźniów kijem, kopał oraz zarządzał wyczerpujące ćwiczenia. Do pomocy przybrał sobie kapów, niemieckich kryminalistów. W mojej grupie prawą ręką Plaggego był Lagerälteste Leon Wietschorek pochodzący z Berlina. Plagge przyjechał do Oświęcimia wprost ze szkoły SS-mańskiej w Oranienburgu, gdzie przechodził specjalne przeszkolenie i dlatego też należał w Oświęcimiu do elity SS. Palił on fajkę i wśród więźniów nazywano go dlatego „Fajeczką”. Z mojego transportu w okresie kwarantanny Plagge ma na sumieniu trzy ofiary śmiertelne, a to więźniów żydowskich z Krakowa: Fischhaba, Markiewicza i Lindenbauma.

Fischhaba tak Plagge, jak i Wietschorek bili w czasie ćwiczeń przez dwa dni i znęcali się nad nim w nieludzki sposób, tak że w końcu poprzecinali mu żyły na karku, a wreszcie wymoczyli w korycie i kazali odnieść na pół żywego do ustępu, gdzie do rana zakończył życie. Markowicza, rzeźnika z Krakowa, ul. Podzamcze, wykończył Plagge do spółki z Meierem, który to kazał Markowiczowi wyskoczyć z okna pierwszego piętra, przy czym ten skoczył tak nieszczęśliwie, że zawadził nogą o parapet okna na parterze i dosłownie rozdarł się na pół. Lindenbaum zmarł na skutek pobicia przez Plaggego w krótki czas po zakończeniu kwarantanny. W okresie kwarantanny Plagge specjalnie szykanował i bił więźnia Kitkę, który był już na wykończeniu, a życie swe uratował tylko dzięki stosunkowo krótko trwającej kwarantannie. Wiem, że potem Plagge był w obozie głównym Blockführerem, a w końcu Rapportführerem w obozie cygańskim, lecz z działalnością jego w tym okresie bezpośrednio się już nie zetknąłem.

Pamiętam, jak jesienią 1941 r. Plagge przyszedł do ślusarni, gdzie pracowałem, i zabrał ze sobą mojego kolegę obozowego śp. Jerzego Sadczykowa, który następnie opowiedział mi, iż zatrudniony był przy pracach ślusarskich pod nadzorem Plaggego i drugiego SS-mana nieznanego mu nazwiska o przezwisku „Perełka” przy urządzaniu pierwszej komory gazowej w Brzezince-lasku.

W związku z mą pracą ślusarską zetknąłem się również z SS-manem Kurtem Müllerem, którego poznaję dobrze na okazanej mi dziś fotografii (świadkowi okazano fotografię Müllera). Należał on do typu SS-manów zasłużonych wobec władz obozowych, a źle zapisanych w pamięci więźniów. Ze zwykłego SS-mana, dzięki swej gorliwości i nadmiernej służbistości, awansował na Unterscharführera i przydzielony był do kancelarii Arbeitseinsatz. Znany był z bicia więźniów, robienia na nich karnych meldunków i wykonywania na nich co wieczór doraźnych kar. Jakoś w 1943 r. zetknąłem się bezpośrednio z Müllerem na komandzie Union- Werke, kiedy to on, na skutek meldunku kapo niemieckiego, pobił mnie ręką po twarzy i zrobił meldunek karny, wnioskując o 25 kijów. Meldunek ten na szczęście nie został zrealizowany, gdyż interweniował w tej sprawie mój szef z komanda Scholsserei.

Znany mi jest i z widzenia, i z nazwiska SS-Obersturmführer Josten, dowódca kompanii wartowniczej i kontroler posterunków strażniczych. Był on znany w obozie z nadmiernej gorliwości służbowej, albowiem lubił niespodziewanie rewidować więźniów, kontrolować zewnętrzne komanda pracy i przy lada okazji robić na więźniów meldunki. Josten należał do tych SS-manów, którzy projektowali i podtrzymywali projekt zlikwidowania obozu oświęcimskiego wraz z całą załogą więźniów przez zrzucenie z samolotów bomb i zrównanie obozu z ziemią. Wiem o powyższym od współpracowników konspiracyjnych w obozie oświęcimskim.

Znani mi są i z widzenia, i z nazwiska: pierwszy Schutzhaftlagerführer Aumeier i SS-Untersturmführer Grabner, szef oddziału politycznego. Aumeier znany był w obozie jako sadysta, bijący i kopiący więźniów przy lada okazji oraz wymierzający więźniom doraźne kary na skutek meldunków SS-manów i donosów tak zwanych kapusiów, których za jego czasów było bardzo dużo. Aumeier asystował przy każdej egzekucji publicznej, jak również brał czynny udział w masowych rozstrzeliwaniach więźniów na bloku 11. Był to pijaczyna, niskiego wzrostu, „Łokietkiem” z tego powodu wśród więźniów zwany, który uwijał się po obozie cały dzień, szykanując więźniów w różny sposób. Nosił stale rewolwer, którym bił nieraz więźniów lub strzelał na postrach. Aumeier towarzyszył stale Grabnerowi przy egzekucjach i selekcjach. Grabner był na terenie obozu panem życia i śmierci więźniów, który ma na sumieniu tysiące istnień ludzkich, a jak słyszałem, przypisuje mu się co najmniej 25 tysięcy ofiar. Dla Grabnera wykonywaliśmy w warsztacie ślusarskim szereg przedmiotów luksusowych służących do upiększenia mieszkania, na przykład lampy, żyrandole, skrzynie, przyciski, ozdoby na biurko itp. Wszystkie te roboty wykonywane były dla Grabnera bezpłatnie, jak również materiał na te roboty był przez więźniów „zorganizowany”. Również dla Aumeiera wykonywaliśmy podobne prace. Nadmieniam, że więźniowie fachowcy, do których i ja należałem, byli przez SS-manów lepiej traktowani, gdyż zależało im na pracach więźniów dla prywatnego użytku i na „organizowaniu” przez więźniów potrzebnych im materiałów.

Na tym czynność i protokół zakończono i po odczytaniu podpisano.