ADAM STAPF

Dnia 13 września 1947 r. w Krakowie, członek Krakowskiej Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, sędzia grodzki dr Henryk Gawacki, na pisemny wniosek pierwszego prokuratora Najwyższego Trybunału Narodowego z dnia 25 kwietnia 1947 r. (L.dz. Prok. NTN 719/47), na zasadzie i w trybie dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. (DzU RP nr 51, poz. 293), w związku z art. 254, 107, 115 kpk, przesłuchał w charakterze świadka niżej wymienionego byłego więźnia obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, który zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Adam Stapf
Wiek 40 lat
Wyznanie rzymskokatolickie
Narodowość i przynależność państwowa polska
Zawód handlowiec
Miejsce zamieszkania Kraków, ul. Szymanowskiego 2/10
Zeznaje bez przeszkód

Z końcem 14 lipca 1940 r. zostałem aresztowany w Krakowie [i] osadzony w więzieniu Montelupich. Po dwóch dniach przewieziono mnie do więzienia w Tarnowie, a następnie osadzono mnie w obozie w Oświęcimiu, gdzie przebywałem od 28 sierpnia 1940 r. do 30 lipca 1944 r. W tym czasie przeniesiony zostałem do obozu w Ravensbrück i tam pozostałem do wyzwolenia.

W obozie oświęcimskim otrzymałem nr 3704. Najpierw przeszedłem trzytygodniową kwarantannę, potem pracowałem w różnych komandach: budowanie drogi do Brzezinki, wykańczanie budowy krematorium I. Po przejściu kwarantanny przez dwa tygodnie przebywałem w prowizorycznym szpitalu, albowiem skórę na stopach miałem od żwiru i kamieni zupełnie zdartą i chodzić nie mogłem. W grudniu 1940 r. przydzielono mnie do pracy w Effektenkammer, początkowo do sprzątania, a potem do pomocy w magazynie. Tutaj pracowałem do września 1941 r., a potem przeniesiono mnie na Bunę w Monowicach- Dworach, gdzie pracowałem do połowy grudnia 1941 r.

Po sześciotygodniowej chorobie na skutek wyczerpania przydzielony zostałem z powrotem do Effektenkammer i tam pozostawałem już do końca mego pobytu w obozie oświęcimskim, z przerwą krótką od stycznia 1942 r. do kwietnia 1942 r., gdy zostałem odkomenderowany do kanady i potem z dalszą przerwą w związku z przebyciem tyfusu, co trwało około sześć tygodni.

Przechodząc kwarantannę, zetknąłem się z Plagge, który w tym czasie miał jeszcze stopień Unterscharführera. Plagge był znany wszystkim więźniom z prowadzenia tzw. sportu, ćwiczeń gimnastycznych i nauki śpiewu. Niezwykle brutalny i okrutny sposób prowadzenia tych ćwiczeń wskazywał na to, że miał on na celu z jednej strony sterroryzowanie zupełnie więźnia, a z drugiej strony wykończenie więźniów słabszych. Plagge prześladował szczególnie inteligentów, Żydów i księży, a szczególną jakąś animozję odczuwał do sędziów i pytając w czasie tych ćwiczeń więźniów o ich zawód, sam poddawał, czy nie są sędziami.

Z takim zapytaniem zwrócił się on też do mnie. [W czasie gdy] wypatrywał biegających i ćwiczących więźniów, Plagge zakrzyknął do mnie: „Bist du Richter?”, a gdy odpowiedziałem mu, że jestem elektrotechnikiem, Plagge wciąż krzycząc, a czynił to zawsze, nazwał mnie ein alter Lügner i dodał: „Idź się powiesić”. Wybiegłem z szeregu i zamieszałem się w tłumie innych więźniów. Tymczasem Plagge po krótkiej chwili krzyknął do innego więźnia, przysadkowatego, który nie dość szybko się poruszał, kim jest z zawodu, a gdy ów więzień odpowiedział, że jest nauczycielem, Plagge jak gdyby z zadowoleniem powtórzył: „Ah, Lehrer”, skopał tego więźnia, kazał mu wyjść z szeregu, ustawił go pod ścianą w pozycji przysiadu, z rękami wyciągniętymi w górę. W tej pozycji więzień ów pozostawał parę minut, a gdy Plagge załatwił się w tym czasie z innymi więźniami w podobny mniej więcej sposób, spostrzegłszy owego nauczyciela, krzyknął do niego: „Bist du noch da, du ausgefressne Schweine? Geh oben sich anhängen sofort”. Nauczyciel ten pobiegł do bloku i okazało się, że na strychu powiesił się na własnych szelkach. Blokowy potem zapowiedział wszystkim więźniom, że jeżeli któryś poważy się odciąć więźnia, który sam się powiesił, to za to czeka go taka sama kara.

W późniejszym czasie w 1940 r. widziałem, że Plagge pełnił służbę na bloku, który potem otrzymał nr 11 i w którym to bloku osadzona była kompania karna (SK [Strafkompanie]). Jakie funkcje pełnił tam Plagge, tego nie wiem. Widywałem więźniów z tej kompanii karnej wychodzących do pracy i wracających do obozu. Więźniowie ci wyglądali na zmaltretowanych i wyniszczonych.

Pewnego dnia z końcem 1940 r. po wyjściu do pracy kompanii karnej z ówczesnego bloku 13. pod dowództwem Plaggego rozeszła się wiadomość wśród SS-manów i capów niemieckich, że ten dzień jest dniem ostatnim dla Żydów z Strafkompanie. Widziałem, jak po wyjściu z obozu z tej kompanii karnej odłączono grupę Żydów i tę grupę skierowano poza druty obozu na miejsce, gdzie dziś znajduje się budynek przyjęć (Aufnahmegebäude), a gdzie wówczas wydobywano piasek i żwir. Z tą grupą Żydów poszedł sam Plagge. Po niedługim czasie usłyszałem stamtąd strzały i, powodowany ciekawością, ze strychu budynku, w którym mieściła się Effektenkammer, obserwując, widziałem jak Żydów SS-mani i kapowie bili i masakrowali pałkami i łopatami, a potem dogorywających strzelano. Wieczorem widziałem powracającą z pracy ową Strafkompanie, a obraz tego był straszny. Więźniowie nieśli, a raczej wlekli, zwłoki pomordowanych i postrzelanych Żydów. Jednego zaś Żyda, zmasakrowanego, zlanego krwią, ale jeszcze żyjącego, niesiono na noszach, służących do noszenia wapna. Żyd ten miał na głowie wsadzoną obręcz z blaszanego naczynia, w ręku trzymał stylisko od łopaty, a na plecach miał zarzucony koc. Domyślałem się, że postać tego zmasakrowanego i jedynego przy życiu jeszcze pozostałego Żyda ma symbolizować Chrystusa.

Pracując w Effektenkammer, zetknąłem się z Gustavem Kuny, który w 1941 r. nadzorował więźniów pracujących w magazynie. Kuny zrobił na mnie wrażenie osobnika tępego, ślepo wykonującego rozkazy przełożonych. W stosunku do więźniów zachowywał się poprawnie, przynajmniej ja żadnych nadużyć pod tym względem z jego strony nie zauważyłem. Opowiadał mi on, że jak każdy SS-man brał on udział w tzw. sonderakcjach i z tego tytułu pobierał Sonderverpflegung. Opowiadał mi on dalej, że po objęciu władzy w obozie przez Liebehenschla wszyscy członkowie załogi podpisali – jak się wyraził – wyroki śmierci na siebie, a mianowicie, że pod grozą kary śmierci zobowiązani oni są do zachowania bezwzględnej tajemnicy z tego wszystkiego, co się w obozie dzieje, ze szczególnym podkreśleniem spraw związanych z gazowaniem i spalaniem więźniów, tudzież, że pod karą śmierci nie wolno nikomu niczego z mienia więźniów zabierać dla siebie.

Znany mi jest również z osoby i z nazwiska SS-Obersturmführer Kremer, lekarz i z opowiadania innych więźniów wiadomo mi, że brał on udział w gazowaniu i w selekcjach więźniów, wybieranych do gazu. Sam widziałem jeden wypadek wybiórki przeprowadzonej przez Kremera.

Nie pamiętam już dokładnie czy to było z końcem 1942 r., czy też z początkiem 1943 r., jak przyprowadzono do obozu macierzystego z Brzezinki większą grupę Żydów, mężczyzn do pracy. Żydzi ci po oddaniu swoich ubrań oczekiwali na placu między blokami 26. i 27. na komisję lekarską. Kremer przeprowadzał to badanie i zapytywał ich, czy mogą, względnie czy chcą pracować. Żydzi, nieświadomi jeszcze niczego, w obawie przed ciężką pracą, odpowiadali, że nie mogą pracować i tych, którzy takie odpowiedzi dawali, Kremer kierował na lewą stronę, a to oznaczało, że są oni przeznaczeni do gazu. Tę grupę, bez ujęcia do kartoteki, odprowadzono z powrotem do Brzezinki. To mnie utwierdziło, że byli oni przeznaczeni do likwidacji.

Lagerführer Aumeier przewyższył swego poprzednika Fritscha pod względem okrucieństwa i sadyzmu. Wprowadził on sroższą dyscyplinę, sam za najmniejsze uchybienie (niezapięty guzik, złe odkrycie czapki z głowy, nieprawidłowa pozycja w szeregu, brak skarpety itp.) nie tylko bił i kopał więźnia, ale skazywał na karę chłosty, a którą to karę Aumeier właśnie zaprowadził – do 150 uderzeń – lub też [karę] bunkra, albo wyznaczenie do kompanii karnej. Aumeier zaprowadził też karę „słupka” (zawieszenie więźnia na rękach, wykręconych do tyłu). Przeprowadzał on też rewizje, szczególnie w porze zimowej i lubił wyłapywać więźniów, którzy dla ochrony przed zimnem wkładali pod pasiaki worki papierowe z cementu.

Dalszą specjalnością Aumeiera były apele, na które bardzo często przychodził do obozu i je przedłużał godzinami. Gdy zdarzyła się ucieczka więźnia, apele takie trwały nawet po 10 i 12 godzin. Aumeier na przedłużanie apelów, jak gdyby [specjalnie], dobierał dokuczliwe pory, w lecie gorąco i deszcze, w zimie śnieżyce. Po apelu miały miejsca jeszcze dalsze szykany ze strony Blockführerów i blokowych, a to wszystko w wykonaniu owego rygoru, nastawionego przez Aumeiera. Więźniów puszczano do bloków pojedynczo, urządzano jeszcze trwające nawet czasem do dwóch godzin przed blokiem śpiewy lub też gimnastykę, albo też tzw. Läuse-Appel, w czasie którego więźniowie musieli rozbierać się do naga. Przedłużanie apelów przez Aumeiera i późniejsze szykany na blokach powodowały w porze zimowej zamarznięcie kolacji.

Inną szykaną ze strony blokowych i Stubedienstów na rozkaz Blockführerów było przewrócenie do góry nogami urządzenia wewnętrznego pomieszczeń, w których sypiali więźniowie, jak np. zrzucenie koców, czy też sienników z prycz, a niejednokrotnie wyrzucenie na podłogę słomy z sienników. Więźniowie zmęczeni i zgłodniali zmuszani bywali jeszcze do dodatkowej pracy uprzątnięcia.

Za czasów Aumeiera system donosicielstwa i sporządzanie meldunków wzrosły niepomiernie.

Wydawanie bielizny i odzieży zimowej następowało ze znacznym opóźnieniem, jak gdyby celowo dla spowodowania u więźniów zaziębień i chorób. Podobnie zmiana odzieży ciepłej na letnią odbywała się za wcześnie.

Za czasów Aumeiera wzrosła śmiertelność więźniów, niejednokrotnie do dwustu ludzi dziennie, a nasilenie chorób, epidemii i przeludnienie szpitali i rewirów – również. Tak samo wzrosły selekcje, tak pod względem ilościowym, jak i pod względem częstszego ich przeprowadzania. Gdy więzienny personel lekarski był już dobrze zorientowany co do terminu wybiórek, Aumeier dla zamaskowania i zmylenia czujności lekarzy więziennych zarządzał np. sporządzenie i nadesłanie wykazu na tzw. dożywienie. Wykaz taki stawał się automatycznie wykazem więźniów, przeznaczonych do likwidacji.

Aumeier, podobnie jak i Höß, osobiście przeprowadzał tzw. dziesiątkowanie więźniów, jako odwet za ucieczkę więźnia. Sam też w wykonywaniu systemu kar wyznaczał więźniów do kompanii karnej.

W zimie z 1941 [na] 1942 r. Aumeier zarządził odgazowanie obozu macierzystego na wielką skalę. Mianowicie część obozu odgazowano, po czym więźniów nagich z tej części obozu brudnej, jeszcze nieodgazowanej, przepędzono na bloki odczyszczone. Tutaj więźniowie musieli się wykąpać i nago przejść do sal jeszcze nieurządzonych tzn. niezaopatrzonych w sienniki i koce. Aumeier wygłosił wtedy przemówienie do więźniów, w którym to przemówieniu zaznaczył, że dzieje się to dlatego, gdyż „My nie potrzebujemy waszej śmierci, ale potrzebujemy waszego życia i waszej pracy”.

W maju 1942 r. zarządzono aresztowanie więźniów – Polaków oficerów i podoficerów głównie, a także innych. Skierowano ich w liczbie ok. 350 do kompanii karnej i wysłano do obozu w Brzezince do pracy, głosząc przy tym, że zostali oni skazani na karę śmierci, ale Führer ich ułaskawił na dożywotnie Strafkompanie. W tej kompanii karnej był szwagier mój dr Chodorowski i ten drogą grypsów donosił mi o najrozmaitszych szykanach i maltretowaniu tych ludzi. W dniu 13 czerwca 1942 r. całą tę kompanię pod zarzutem buntu z pracy spędzono i potem Aumeier własnoręcznie 20 więźniów zastrzelił z pistoletu, a resztę z tej kompanii karnej – jak opowiadano – na jego rozkaz rozstrzelano. Równocześnie zarządzono w Brzezince opróżnienie rewiru i wysłanie wszystkich więźniów do gazu. Niezależnie od tego w dniach 14 i 15 czerwca 1942 r. na bloku 11. rozstrzelano ok. 450 ludzi, pełne dwa transporty więźniów z Krakowa (Kawiarnia Plastyków).

Z Maximilianem Grabnerem, szefem oddziału politycznego, zetknąłem się osobiście raz jedyny, a to w styczniu 1943 r. W tym czasie pracowałem w Effektenkammer i pewnego dnia niespodziewanie ściągnięto z pracy wszystkich więźniów, zatrudnionych w Effektenkammer, Bekleidungskammer, Entwesungskammer, w ogólnej liczbie ok. 175 ludzi. Wszystkich nas więźniów odosobniono i ustawiono pod murem bloku 24., w którym mieściła się Schreibstube. Ponieważ zazwyczaj więźniów odosobnionych pod blokiem 24. wyprowadzano następnie na rozstrzelanie, wszyscy spodziewaliśmy się tego samego. Późnym wieczorem tego dnia po zarządzonej Blocksperre zaprowadzono nas do dolnych pomieszczeń bloku 7. i tam nas ściśle izolowano od innych więźniów. Na drugi dzień rano wywołano wszystkich więźniów po kolei z listy według numerów i nazwisk i z powrotem ustawiono pod blokiem 24. Późnym wieczorem zarządzono znowu Blocksperre i nadszedł Grabner w otoczeniu swoich pomocników: Lachmana, Palitscha, Bogera, Stibitza. Przedtem jeszcze w ciągu dnia tak Grabner, jak i nadmienieni tutaj jego pomocnicy, przechodzili kilkakrotnie koło nas i wśród wyzwisk odgrażali się, że za chwilę zobaczymy, co się z nami stanie. Przechodzili oni z budynku komendantury do bloku 11., na którym w tym dniu urzędował sąd policyjny i odbywały się rozstrzeliwania. Odgłosy strzałów słyszeliśmy przez cały czas i widzieliśmy wywożone stamtąd zwłoki zabitych.

Wieczorem Grabner zaczął wybiórkę do likwidacji. Ze sposobu przeprowadzania tej wybiórki domyśliłem się, że chodziło mu przede wszystkim o wojskowych i inteligencję. Wypytywał bowiem każdego więźnia o zawód i stosownie do odpowiedzi wyznaczał więźnia słowami „ab”: na lewo – wojskowych i inteligentów, zaś innych więźniów-fachowców kierował na prawą stronę. Ponieważ wszyscy więźniowie byli pewni, że Grabner sprawdził przedtem dokładnie akta więzienne każdego z nich, po największej części odpowiadali, względnie podawali prawdziwy swój zawód. Mimo że ryzykując odpowiedziałem, że jestem elektrotechnikiem, Grabner krzyknął: „Links” i jednocześnie jeden z jego pomocników kopnął mnie tak, że upadłem na ziemię. Po krótkiej chwili, gdy jeszcze leżałem na ziemi, usłyszałem: „Auf – rechts”, co oznaczało, że miałem się cofnąć i przejść na prawą stronę. Od którego z nich ten okrzyk pochodził, nie wiem.

Wybrano na rozstrzelanie ok. 95 więźniów, a resztę skierowano do pracy w tzw. Kiesgrube- Palitsch”. Owych 95 więźniów rozstrzelano po dwóch dniach na bloku 11. Pracowałem w tej Kiesgrube przez około tydzień, a potem sfingowawszy chorobę, udało mi się przez szpital wrócić z powrotem do Effektenkammer. Ponieważ w jakiś czas potem przybyli do Effektenkammer i Bekleidungskammer Grabner i Boger i tam wszystkim więźniom zapowiedzieli, że jeżeli w przyszłości przyłapią jakiegoś więźnia uciekającego, przebranego w ubranie cywilne, pochodzące od więźniów lub też znajdą u przyłapanego więźnia fikcyjne dokumenty złożone w Effektenkammer, to w odwet za to wszyscy więźniowie tutaj zatrudnieni zostaną rozstrzelani, wnioskowałem, że opisana wyżej wybiórka, przeprowadzona przez Grabnera, pozostawała w związku z ucieczką więźniów.

Grabner był postrachem całego obozu do tego stopnia, że wszyscy więźniowie za zbliżaniem się Grabnera kryli się gdzie kto mógł, gdyż nawet przypadkowe spotkanie go na drodze groziło więźniowi śmiercią, czy też zesłaniem do bunkra. Grabner wyłącznie decydował o wyrokach śmierci i w porozumieniu z każdoczesnym Lagerführerem on zarządzał sukcesywne opróżnianie bunkrów i kierował więźniów przeważnie na rozwałkę. Poza tym on był twórcą daleko rozwiniętego systemu donosicielskiego w obozie i on też przeprowadzał dochodzenia, w toku których maltretowano w najokrutniejszy sposób różnymi torturami przesłuchiwanych, bądź też nawet na miejscu likwidowano.

Liebehenschela, komendanta obozu po Hößie, należy uważać za kontynuatora eksterminacji, z tą tylko różnicą, że Liebehenschel, jako człowiek inteligentny, przeprowadzał ją w sposób nierzucający się w oczy, dyskretnie i pozbawiony cech brutalności. Jeszcze przed objęciem przezeń urzędowania rozeszły się w obozie pogłoski, że w związku ze zmianą osobową na stanowisku komendanta obozu nastąpi też złagodzenie reżimu obozowego. W rzeczywistości Liebehenschel złagodził pod pewnym względem i pewnymi pozorami rygor obozowy – jak np. zwolnił więźniów od obowiązku zdejmowania czapek przy przejściu głównej bramy obozowej. Zniósł karę chłosty za drobne przewinienia, a nawet w wypadku przychwycenia więźnia na kradzieży chleba z głodu, zarządzał przydzielenie danemu więźniowi dwóch bochenków chleba. Wydał zakaz bicia więźniów. Przekształcił basen przeciwpożarowy z wodą na basen kąpielowy dla więźniów przez dobudowanie schodów zejściowych i dodanie poręczy, w którym to basenie więźniowie nawet się kąpali. Zarządził utworzenie domu publicznego w bloku 24., do którego wstęp mieli więźniowie sprawujący się bez zarzutu.

Przed przyjściem Liebehenschela SS-mani głosili, że odtąd nie będzie rozstrzeliwania ani też gazowania bez uprzedniego rozkazu Berlina, albowiem według słów Führera „każdy więzień, podobnie jak i każdy człowiek na wolności, przedstawia dla Rzeszy i jej potencjału wartość jako siła robocza”. Liebehenschel zarządził zwolnienie więźniów, osadzonych i przebywających całymi miesiącami w bunkrze i zlecił przeprowadzenie i ukończenie dochodzeń przeciwko tym więźniom oraz zniósł system donosicielstwa, rzucający się zbytnio w oczy, wszyscy bowiem konfidenci byli dobrze znani w całym obozie.

Mimo tych wszystkich zarządzeń, system nie uległ żadnej zmianie. W dalszym ciągu odbywały się rozstrzeliwania na bloku 11., ale już tylko w nocy i w nocy też wywożono zwłoki pomordowanych. Nocami też przewożono wyznaczonych do gazu do Brzezinki. W późniejszym czasie zaniechano tego ostatniego i po utworzeniu w Brzezince w dwóch blokach tzw. Erholungslagru, polecono lekarzom sporządzanie list więźniów uzdrowieńców, ale jeszcze niezdolnych do pracy. Następnie tych więźniów po przebraniu ich w świeże pasiaki przewożono do Brzezinki, skąd już potem nie wracali. Gazowanie w Brzezince właśnie w okresie Liebehenschela przybrało na sile z tym tylko, że Liebehenschel zwykł był wyjeżdżać z obozu w tym czasie, gdy odbywały się gazowania i potem rozpuszczano w obozie pogłoskę, że działo się to poza plecami i właśnie pod nieobecność Liebehenschla.

Liebehenschel – jak wspomniałem – usunął znanych wszystkim więźniom konfidentów i w ich miejsce utworzył szpiegowską komórkę ściśle zakonspirowaną, podlegającą szefowi Erkennungsdienstu z oddziału politycznego. Za Liebehenschla czynni byli znani konfidenci: Malorny i Ołpiński. Liebehenschel przywiózł ze sobą z Berlina pewną większą grupę umundurowanych, z oznakami SD, którzy penetrowali poza samym obozem i których zadaniem było przerwanie i uniemożliwienie jakiegokolwiek kontaktu pomiędzy więźniami a SS-manami. Ponadto Liebehenschel pod karą śmierci zobowiązał wszystkich członków załogi SS. do zachowania bezwzględnej tajemnicy, o czym wspomniałem w ustępie dotyczącym działalności Gustava Kunego.

Na tym protokół zakończono i po odczytaniu podpisano.