JANINA MAKOWSKA

Warszawa, 5 marca 1946 r. Sędzia Stanisław Rybiński, delegowany do Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchał niżej wymienioną w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o znaczeniu przysięgi sędzia odebrał przysięgę, po czym świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Janina Makowska
Data urodzenia 26 listopada 1906 r.
Imiona rodziców Stefan Antoni i Maria z Pomorskich
Zajęcie urzędniczka Zarządu Miejskiego m. st. Warszawy
Wykształcenie średnie
Miejsce zamieszkania Praga, ul. Ząbkowska 41 m. 17
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarana

Od roku 1926 pracuję w zarządzie miejskim. W roku 1943, tak jak i obecnie, byłam urzędniczką w Wydziale Ewidencji Ludności. Wydział nasz mieścił się wówczas w gmachu ratusza. Wobec tego, że urzędowałam przeważnie na placu Teatralnym, miałam możność obserwować przebieg egzekucji publicznej dokonanej przez Niemców na ludności polskiej.

W zimie 1943/1944 Niemcy dokonywali masowych egzekucji publicznych. Jedna z nich odbyła się na placu Teatralnym. Daty jednak i miesiąca, kiedy się to odbyło, nie pamiętam.

Gdy przybyłam dnia tego do swego urzędu, dowiedziałam się o mającej nastąpić egzekucji publicznej na placu. Istotnie, około godz. 9.00 rano rozległ się sygnał syreny – przeraźliwy gwizd, którym Niemcy dawali znać o początku egzekucji. Po sygnale wybiegłam na plac.

Na skraju placu gromadziła się publiczność. Środek zajmowały niemieckie samochody, w których nadjechało wojsko oraz zostali przywiezieni przeznaczeni na stracenie. Niemcy wyprowadzali ofiary z samochodów ciężarowych. Tych, którzy nie chcieli wychodzić, bili kolbami karabinów, zmuszając do pośpiechu.

Przeznaczonych na stracenie na placu Teatralnym było bardzo wielu. Jak się potem dowiedziałam, było ich około 200. Niemcy prowadzili ich pod mur gmachu Teatru Wielkiego i tam grupowali. Byłam bardzo wzruszona i nie mogłam dokładnie obserwować tego, jak byli ustawiani straceńcy pod murem – czy całą masą, czy grupami. Widziałam tylko, że mimo chłodnej pogody szli boso i byli ubrani w papierowe ubrania jasnego koloru. Skazańcy posuwali się, milcząc. Wobec tego wnioskuję, że mieli usta zakneblowane. Po tym, jak stanęli pod murem, rozległy się dwie czy trzy salwy bardzo silne.

Po dokonaniu egzekucji Niemcy zaczęli ładować szczątki ofiar do samochodów, rzucając je jak drewno. Dowiedziałam się później, że dnia tego Niemcy rozstrzelali wśród innych także jednego z naszych urzędników miejskich, Jeremiego Niewęgłowskiego – człowieka bardzo zacnego.

Nie wiem, kiedy go Niemcy aresztowali i w jakich okolicznościach. Nazwisk innych, którzy zginęli w tej egzekucji, nie znam.

Nie zauważyłam, czy ofiary egzekucji miały zawiązane oczy.

Poza tym wiem jeszcze, że w publicznej egzekucji, daty której nie pamiętam, zginęli dobrze mi znani dwaj bracia Tucholscy – Albin (24 lata) i Henryk (około 19 lat). Obaj byli zatrzymani przypadkowo w czasie łapanki i w trzy dni później wyczytałam ich imiona i nazwisko na plakacie, oznajmiającym o rozstrzelaniu. Ich bratowa, Eugenia Tucholska mieszka w Rojewie i pracuje w zarządzie gminnym. Rojewo znajduje się w powiecie inowrocławskim.

Poza tym zostały rozstrzelane Bronisława Orzełowska (lat powyżej 50) z córką Lucyną. Było to w Grodzisku, zdaje się w 1942 roku. Podobno Niemcy zarzucali im przechowywanie broni. Dokładnych informacji o nich może udzielić Anna Chwalibogowska (zam. w Warszawie Nowogrodzka 22 m. 10).

W czasie wybuchu powstania warszawskiego byłam w biurze swoim i następnie przez cały czas aż do kapitulacji ratusza pełniłam obowiązki OPL i sanitariuszki. W końcu sierpnia wycofałam się razem z innymi na Stare Miasto, a po jego upadku trafiłam do niewoli niemieckiej. Przewieziono mnie i innych do Pruszkowa, a stamtąd do Oświęcimia.

Było tam zgromadzonych około pół miliona ludzi. Niemcy wykańczali nas tam głodem w sposób bestialski. Osłabionych głodem pędzili na roboty w polu. Już w porze zimowej pędzili nas nagich do kąpieli, trzymali w nieoszklonym baraku. W rezultacie bardzo wiele osób zachorowało i umarło na zapalenie płuc. Wobec licznego napływu do Oświęcimia ludności z Warszawy organizacja nasza tam funkcjonująca nie mogła nam udzielać pomocy w formie dostatecznej.

Przebyłam w Oświęcimiu aż do przyjścia Rosjan. Bardzo wielu z naszych zginęło tam. Wróciły jednostki odporniejsze, jednak w stanie inwalidztwa, tak jak i ja sama.

Odczytano.