MIECZYSŁAW WIATR

Dnia 6 września 1947 r. w Nowym Sączu, sędzia śledczy Sądu Okręgowego w Nowym Sączu z siedzibą w Nowym Sączu, w osobie sędziego okręgowego śledczego T. Kmiecika, z udziałem protokolantki, praktykantki M. Mordarskiej, przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania, świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Mieczysław Wiatr
Data urodzenia 2 kwietnia 1917 r.
Imiona rodziców Michał i Helena ze Skalskich
Miejsce zamieszkania Stary Sącz, Rynek 2
Zajęcie kupiec
Karalność niekarany
Stosunek do stron obcy

Jakoś z końcem 1941 r. rozeszła się wiadomość po obozie, że przybył do obozu nowy SS-Sturmbahnführer, o którym później wiadomym było, że przybył z Berlina i nazywał się Franz Krause. Spodziewano się w związku z tym jego przybyciem jakichś zmian na lepsze. Niestety bezpośrednie spostrzeżenia kolegów więźniów i moje nie zdawały się potwierdzać tych nadziei.

Sam widziałem, jak w czasie wieczornego apelu, kiedy zwyczajnie więźniów chłostano na koźle w czasie, gdy SS-mani chłostali pewnego więźnia, Krause, ten sam, którego poznaję na okazanej mi fotografii, doskakiwał do niego i kilka razy go kopnął.

Później przy sposobności odbierania transportów żywnościowych na rampie w obozie, dokąd zajeżdżały również transporty z więźniami i gdzie Krause bywał przy selekcji przywiezionych transportów, widywałem go, jak dusił własnoręcznie chwytając pod gardło starszych Żydów i kopał w brzuch, tak że po takim kopnięciu zwyczajnie człowiek padał, a czy się więcej podźwignął, tego nie miałem czasu obserwować. Krause już wtedy dał się poznać nie tylko więźniom z jak najgorszej strony, lecz również i personelowi wartowniczemu składającemu się z SS-manów, wśród których lepsi z natury i bardziej zaufani przestrzegali mnie i moich kolegów przed Krausem. Opowiadał mi pewien Słowak z kompanii wartowniczej, że Krause wyszedł do niego na wieżyczkę wartowniczą w nocy i tam znienacka przeprowadził u niego rewizję i znalazłszy pewną ilość papierosów ukarał go dwutygodniowym aresztem. Krause specjalnie zdaje się był przysłany w tym celu, ażeby podnieść dyscyplinę i bezwzględne traktowanie więźniów przez personel obozowy.

W jakiś czas potem Krause został przeniesiony do obozu w Brzezince, skąd dochodziły wieści, że został przeniesiony. Jak gdyby dano mu tam właśnie pole do popisu dla srożenia się nad kobietami w tym obozie uwięzionymi.

W styczniu 1945 r. nastąpiła ewakuacja obozu. Szukałem jakiejkolwiek kryjówki, ażeby nie trzeba było razem iść z więźniami, którzy podlegali ewakuacji. Właśnie widziałem, że do kuchni, gdzie byłem zajęty, nadchodził Krause wraz z kilkoma po bokach idącymi SS-manami. Sam miał w każdej ręce rewolwer, a SS-mani posiadali przygotowaną do strzału broń. W ten sposób bowiem Krause wyszukiwał kryjących się więźniów po blokach, tj. takich, którzy nie chcieli iść z obozu pod niemiecką eskortą na zachód. Gdy zobaczyłem Krausego, uciekłem wraz z kilku moimi kolegami na rewir, gdzie w baraku byli chorzy na tyfus i schowałem się na strychu. Przez ten czas Krause wraz ze swoją kompanią SS-manów buszował po blokach około półtorej godziny i strzelał [do] napotykanych więźniów. Gdy już ustąpił i mogłem opuścić swoją kryjówkę, widziałem zastrzelonego w kancelarii przy biurku pewnego młodego bardzo uzdolnionego lekarza narodowości belgijskiej, drugiego zdaje się studenta medycyny zajętego w szpitalu, również Belga, widziałem ciężko rannego. Zajęty w kuchni również więzień, mój znajomy Reichsdeutsch, opowiedział mi, że tych ludzi Krause własnoręcznie zastrzelił. Oprócz tych ludzi widziałem dwa trupy w kuchni obok kotłów i tych ludzi również Krause zastrzelił. W ten sposób Krause przy użyciu takiego terroru zebrał z kryjących się więźniów około dwustu ludzi i popędził ich z obozu na zachód, mimo że pomiędzy tymi ludźmi byli i tacy, którzy nie mogli iść, bo byli w szpitalu niedoleczeni.