Dnia 27 sierpnia 1947 r. w Krakowie, p.o. sędziego, asesor sądowy Franciszek Wesely, delegowany do pracy w Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Krakowie, na pisemny wniosek pierwszego prokuratora Najwyższego Trybunału Narodowego z dnia 25 kwietnia 1947 r. (L.dz. Prok. NTN 719/47), przesłuchał na zasadzie i w trybie dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. (DzU RP nr 51, poz. 293), w związku z art. 254, 106, 107 i 115 kpk, niżej wymienioną osobę w charakterze świadka, który zeznał, co następuje:
Imię i nazwisko | Waldemar Nowakowski |
Data i miejsce urodzenia | 10 listopada 1917 r. w Białogródku |
Imiona rodziców | Feliks i Janina z Kozińskich |
Wyznanie | rzymskokatolickie |
Zajęcie | student szkoły plastyków |
Miejsce zamieszkania | Kraków, ul. Krowoderska 29 |
Stan cywilny | żonaty |
Karalność | niekarany |
Dnia 14 sierpnia 1940 r. zostałem przewieziony do Oświęcimia jako więzień polityczny z warszawskiego więzienia na Pawiaku. Otrzymałem numer obozowy 2805. Był to pierwszy transport więźniów warszawskich do Oświęcimia.
Początkowo przydzielany byłem do różnych robót, a następnie zostałem zatrudniony w stajni hodowli koni. Praca w hodowli koni była bardzo ciężka, ponieważ już na godzinę przed normalną pobudką obozową musiałem być w stajni, przy czym z pracy wracałem do obozu dopiero o godz. 10.00 wieczorem. Jedynym plusem tej pracy było to, że można było od czasu do czasu „zorganizować” sobie coś do jedzenia z jadła przeznaczonego dla koni. Zaznaczam, że w tym czasie poza normalną strawą konie otrzymywały po kilogramie cukru, a ogiery po 25 l mleka dziennie.
Do stajni często wpadał na kontrolę SS-Hauptsturmführer Hans Aumeier, który był Schutzhaftlagerführerem. Z powodu niskiego wzrostu więźniowie nazywali go „Łokietkiem”. Odznaczał się on wielkim okrucieństwem i za byle co bił więźniów rękami, względnie czym popadło, kopał i wymierzał różne kary. Wykrzykiwał przy tym na całe gardło swym piskliwym głosem. Sytuacje takie wielokrotnie na własne oczy widziałem.
Pewnego razu, gdy dwoma wozami wracaliśmy z pracy, konwojowani przez SS-manów, dowodzący SS-man kazał nam jechać koło stacji, choć to było wzbronione. Zwróciliśmy mu na to uwagę, jednakże ten odpowiedział, że bierze to na swoją odpowiedzialność. Kiedy przejeżdżaliśmy już koło budynku stacyjnego, spotkał nas Aumeier. Zrobił piekielną awanturę, choć tłumaczyliśmy się, że wykonywaliśmy tylko rozkaz, zapisał nasze numery i następnie dwóch woźniców więźniów skazał na karę dwugodzinnego słupka. Była to jedna z najgorszych kar, gdyż więzień wisiał na rękach wykręconych do tyłu, na łańcuchu. Następstwa tego słupka objawiały się tym, że więzień przez kilka miesięcy nie mógł władać rękami.
We wrześniu 1942 r. zostałem przyłapany na „organizowaniu” żywności i za to przeniesiony do oddziału karnego (Strafkolonne) w Brzezince. Pracowałem tam przy kopaniu rowów, nawet w niedziele. Ponadto byliśmy traktowani gorzej od innych więźniów, ponieważ nie wolno nam było pisać listów ani kontaktować się z resztą obozu. W tej kompanii karnej byłem jednak kilka dni, gdyż rozchorowałem się na tyfus plamisty, który w owym czasie grasował w Oświęcimiu. Zostałem przeniesiony na rewir, który podówczas znajdował się na terenie późniejszego obozu kobiecego. Uratowałem się w ten sposób, że polski lekarz więzień, dr Zenkteller z Poznania, podał – celem ratowania mnie – że jestem chory na grypę. Wszystkich bowiem chorych na tyfus przeznaczano do komór.
Po wyleczeniu [się] nie powróciłem już do Strafkompanii i zostałem przydzielony do pomocy na rewirze. Początkowo pracowałem jako pisarz (Schreiber), a później, po przeniesieniu rewiru na pole F, zostałem pod koniec 1943 r. blokowym na rewirze.
O ile chodzi o lekarzy, którzy przewinęli się przez rewir, to znam dr. Thilo, dr. Mengele i dr. von Helmersena. Podejrzanych lekarzy: Krämera i Müncha nie znam. Lekarzy niemieckich cechowały wielka bezwzględność oraz posłuszeństwo zarządowi obozu. Wiem o tym, że robili oni – względnie polecali [to] SS-manom SDG [Sanitätsdienstgrade] – zastrzyki fenolu. Sam nigdy nie widziałem, jak je robiono, a widziałem tylko raz, jak przyprowadzono grupę 50 Żydów – zdaje się, greckich – i wprowadzano ich kolejno do ambulatorium, skąd już nie wrócili. Później widziałem w pokoju sąsiadującym z ambulatorium stos trupów tychże Żydów. Leżeli oni nadzy i zauważyłem, że na piersiach, w okolicy serca mieli ranki od ukłucia strzykawką przy zastrzyku fenolu.
Selekcje na terenie rewiru odbywały się zawsze w obecności lekarza niemieckiego, który decydował ostatecznie. Chorych przedstawiał lekarz więzień, dr Zenkteller. Z jednej takiej selekcji od 500 do 1000 więźniów przeznaczano na wykończenie. Więźniowie ci byli umieszczani na bloku 7., w okresie, gdy rewir był na terenie późniejszego obozu kobiecego, a na bloku 12., kiedy znajdował się już w pasie F. Przeznaczeni do selekcji składali się prawie wyłącznie z tzw. muzułmanów, czyli ludzi całkowicie wyczerpanych fizycznie oraz psychicznie i zupełnie otępiałych na wszelkie wrażenia zewnętrzne. Z baraków tych następnie SS-mani wywozili „muzułmanów” do krematorium.
W krematorium sam nigdy nie byłem. Byłem natomiast w komorach gazowych, jeszcze przed zbudowaniem krematorium. Znajdowały się one na północny wschód od obozu w Brzezince, w odległości około pół kilometra. Było to jeszcze w 1942 r., gdy pracowałem w stajni w Oświęcimiu. Komory te były urządzone w trzech domkach wiejskich, woziliśmy tam trociny do wysypywania podłóg. W czasie mego pobytu w tych komorach widziałem trzy kufry wypełnione złotem oraz złotymi zębami – pozostałość po ofiarach. Złoto to nawet oglądałem i brałem do ręki, oczywiście w obecności SS-mana. Samego jednak procesu palenia ofiar nie widziałem.
W czasie mego pobytu w Oświęcimiu poznałem wielu SS-manów oraz wielokrotnie zostałem pobity, jednakże obecnie nazwisk już nie pamiętam, jak również nie mogę rozpoznać – poza Aumeierem – żadnego z SS-manów, [których fotografie] wywieszono na tablicy na krakowskim Rynku. Dokładniejszych informacji w sprawie tzw. rozwałki w SK [Strafkompanii] w Brzezince mógłby udzielić były więzień Władysław Marzec, zamieszkały w Krakowie (bliższego adresu nie znam) oraz odnośnie do wywożenia trupów Rosjan zagazowanych w bloku 11. w Oświęcimiu – były więzień Wiesław Kielar, zamieszkały w Rzeszowie (bliższego adresu również nie znam).
Na tym protokół zakończono i odczytano.