BRONISŁAW ROMANISZYN


Ob. Bronisław Romaniszyn, ur. 13 czerwca 1889 r., artysta operetki, zam. obecnie Warszawa- Praga, ul. Radzymińska 98 m. 1, w sprawie rzezi dokonanej w dniu 8 stycznia 1945 roku w Przyrowie koło Częstochowy przez oddziały kozackie armii Własowa w służbie niemieckiej.


W dniu 15 września 1944 roku, podczas powstania, zostałem wypędzony przez Niemców z ul. Wilanowskiej 5, przeszedłem przez obóz w Pruszkowie, następnie zostałem wywieziony transportem do Przyrowa koło Częstochowy, gdzie mieszkałem, pracując w Radzie Głównej Opiekuńczej.

6 stycznia 1945roku do osady Przyrów przyjechało dwóch pijanych Kozaków z armii Własowa, żądając od sołtysa furmanki. Jeden z nich poszedł szukać wódki i zaginął. Towarzysz jego, nie mogąc go odnaleźć, zaalarmował swój oddział, oskarżając mieszkańców miasteczka o zamordowanie tego Kozaka.

8 stycznia o 5.00 rano cała osada licząca około dwu tysięcy mieszkańców została otoczona przez trzy sotnie własowców. Do każdego domu wpadło po dwu – trzech Kozaków, wyciągając mężczyzn, rabując wszystko, co się tylko dało i gwałcąc kobiety. Wszystkich mężczyzn zapędzili na punkt zborny w rynku, gdzie znajdowała się szkoła. W szkole utworzyli trybunał z czterech pijanych dowódców kozackich. Do trybunału siłą zabrali doktora Borowiaka, prezesa RGO i burmistrza miasta Szyszkę, po czym partiami wpuszczali mężczyzn na salę szkolną. Tutaj zapytywali się, kto jest z Warszawy. Decyzja „trybunału” była krótka:pierwyj sort albo wtaroj sort. Pierwszych na śmierć, drugich na dalsze oczekiwanie.

Pierwszą grupę sprowadzono na dół do sali parterowej, gdzie rozbierano do naga i katowano w okrutny sposób. Bratu miejscowego aptekarza, Kowalskiemu wykłuli oczy, obcięli język i dwóch pijanych Kozaków wrzuciło go do płonącego domu drewnianego, który podpalono. Dom ten był własnością szewca Deski, u którego rzekomo został zamordowany 6 stycznia Kozak. Widziałem na własne oczy, jak ciało Kowalskiego niesiono przez rynek. Byłem wtedy schowany w ruinach domu obok rynku. Kowalski krzyczał z okropnego bólu i żył jeszcze. Skatowanych grupami po 10 i 12 osób wyprowadzano ze szkoły i wpędzano do palącego się domu, do sieni, a ustawieni wokoło Kozacy strzelali do nich z pistoletów maszynowych. W ten sposób zginęło tam około 60 osób (mężczyzn). Do ludzi uciekających z miasteczka w pole strzelali otaczający Kozacy i pola wszystkie były zasłane trupami.

Drugą grupę wyprowadzono ze szkoły na rynek, gdzie czekała na rozstrzelanie. Liczyła ona około 250 mężczyzn. Egzekucje, grabież i gwałty ciągnęły się do wieczora. Już koło południa wszyscy Kozacy byli pijani. Na rynku naprzeciwko zgromadzonych mężczyzn stał mały czołg z karabinem maszynowym z założoną taśmą, przygotowany do egzekucji.

W międzyczasie na kobietach w domach dopuszczano się gwałtów. Nie było domu, gdzie nie dokonano rabunku i nie zgwałcono kobiety.

Wieczorem, koło 5.00 – 6.00 przyjechał autem jakiś niemiecki oficer SS i po konferencji z kierującym trybunałem kozackim oficerem, który nazywał się rzekomo Walter i dobrze mówił po niemiecku, mimo oporu Kozaków zabrano mężczyzn z rynku na roboty przy kopaniu okopów w Koniecpolu. Mężczyzn uszeregowano w czwórki, z boku jechali pijani Kozacy na podwodach wypełnionych zrabowanym dobytkiem w ogromnych worach. Odjeżdżając, zapowiedzieli burmistrzowi, że pod karą śmierci nie wolno nikomu ruszać zwłok pomordowanych. Na drugi dzień dopiero przyjechały podwody kozackie po rekwizycję siana i pozwolili oni na pogrzeb ofiar.

Ja przez cały czas egzekucji byłem schowany w ruinach domu koło rynku i to ocaliło mnie od śmierci.

Widziałem później salę w szkole, gdzie katowano przed egzekucją. Cała była zalana krwią. Widziałem zwłoki pomordowanych i popalonych. Według moich obliczeń zamordowano i zastrzelono podczas ucieczki około 150 ludzi. Wśród zamordowanych warszawiaków, których znałem byli:

1. Mgr. Strzyżewski z żoną, były właściciel składu aptecznego przy ul. Czerniakowskiej w Warszawie. Zostali oni zastrzeleni w domu.

2. Liedke, pracownik firmy Phylips z Warszawy

3. Jego teść (nazwiska nie znam)

4. Inż. W.[...] ze Lwowa (żonę jego zgwałciło kilku własowców na oczach dzieci) – zastrzelono go na ulicy.

I wielu innych, których znałem tylko z widzenia.

Gospodarza mego Henryka Szygułę, wygnańca z Górnego Śląska, który schował się w ubikacji, wyciągnięto stamtąd, zastrzelono po skatowaniu i wrzucono do ognia.

Kiedy rozpoznawaliśmy zwęglone zwłoki pomordowanych ofiar, rozgrywały się straszliwe sceny. Zwłoki straszliwie torturowanych ludzi przedstawiały zwęglone szczątki z poprzestrzeliwanymi czaszkami, połamanymi rękoma i nogami, straszliwie popalone. W miasteczku zabrakło trumien, mimo że było czterech trumniarzy.

Na drugi dzień po egzekucji wieczorem dzieci pod mostem na rzece znalazły podrzuconą niemiecką broń i mieszkańcy spodziewali się, że powtórzy się masakra. Wszyscy rozbiegli się po lasach i polach. Odważniejsi skryli się w kościele. W kościele stało kilkanaście trumien zapełnionych po brzegi szczątkami ciał pomordowanych.

To, co zeznałem, jest zgodne z prawdą i zeznania moje mogą potwierdzić mieszkańcy całego Przyrowa, a przede wszystkim dr Borowiak prezes RGO, ob. Szyszko, dr Jasiński, doktorowa Janczewska z Poznania, której męża zamordowano również, ob. Kupkowa (mąż jej, 60-letni starzec, emeryt z Warszawy, został zastrzelony), dr Madej z Warszawy i wielu, wielu innych.

Przed podpisaniem przeczytałem.