ZYGMUNT SMUŻEWSKI

Lublin, dnia 5 lutego 1946 r., członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, Oddziału Lubelskiego, sędzia Sądu Apelacyjnego Oskar Michał Blindże, przesłuchał po uprzedzeniu o obowiązku mówienia prawdy i odpowiedzialności za fałszywe zeznania niżej wymienionego, który zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Zygmunt Smużewski
Imię ojca Tomasz
Wiek 25 lat
Miejsce zamieszkania Lublin, ul. Krakowskie Przedmieście 76

W maju 1940 r. z kilkoma kolegami usiłowałem przedostać się na Węgry. Po przejściu granicy zostałem o świcie zatrzymany razem z jednym z kolegów i oddany początkowo oddziałowi straży ukraińskiej, a następnie w ręce gestapowców niemieckich. Osadzony zostałem początkowo w więzieniu w Sanoku, później w Tarnowie. Więzienie było przepełnione, gdyż w tym czasie urządzane były łapanki masowe ludności polskiej na ulicach miast i osiedli.

Dnia 14 czerwca 1940 r. odszedł z więzienia w Tarnowie duży transport więźniów, wynoszący 755 więźniów. Sądziliśmy początkowo, że jedziemy na roboty do Niemiec, lecz okazało się, że przywieziono nas do Oświęcimia. Był to pierwszy transport do Oświęcimia. Byłem dopiero nr. 13. Umieszczono nas w jednym baraku. W pierwszym miesiącu nie zmuszano [nas] jeszcze do pracy, ale po 12 godzin dziennie odbywaliśmy różne ćwiczenia gimnastyczne. Po wykończeniu budowy pierwszych trzech bloków właściwego obozu, umieszczono nas w tych blokach i zaczęliśmy pracować przy robotach ziemnych, wożąc ziemię tackami, ubijając ją i zasypując doły. Pracę należało wykonywać zawsze biegiem, opieszałych i zmęczonych bito kijami, a gdy kto upadł, to zabijano go na miejscu.

Wkrótce zaczęły nadchodzić dalsze transporty. Tworzono dużo komand (oddziałów) przeznaczonych do wykonywania różnego rodzaju prac. Ja zostałem przydzielony do komanda rolniczego i pełniłem funkcję furmana. Poruszając się po całym terenie obozu, miałem możność zaobserwowania wielu rzeczy.

Od kwietnia 1941 r. zaczęły przychodzić duże transporty Żydów. We wrześniu 1941 r. przywieziono pierwszy transport jeńców rosyjskich i wówczas uczyniono pierwszą próbę zagazowania więźniów. Odbyło się to w bunkrze bloku 11. Zagazowano wówczas 980 osób, przeważnie jeńców rosyjskich, a z innych więźniów – chorych i niezdolnych do pracy. Przez całą następną noc wywożono zwłoki do krematorium w „starym” Oświęcimiu. Ogółem, jak słyszałem, przywieziono do Oświęcimia ok. 14 tys. jeńców rosyjskich. Wiedziałem o tym od kolegów, pracujących w kancelarii obozu. Jeńcy ci do wiosny 1942 r. wymarli wszyscy z głodu i chłodu, bo nie żywiono ich prawie wcale, a często trzymano godzinami nagich na mrozie. Pozostało z nich tylko kilkudziesięciu Ukraińców, którzy później współpracowali z Niemcami.

Stan liczebny więźniów w obozie utrzymywany był na poziomie ok. 16 tys. Regulowano ten stan w ten sposób, że codziennie wybierano słabszych, nie mogących pracować lub uchylających się od pracy, jak również chorych ze szpitala i tych gazowano. Na ich miejsce zatrzymywano w obozie odpowiednią ilość przywożonych transportami, reszta zaś z nadchodzących transportów szła bezpośrednio z pociągów do „gazowni” w Brzezince (Birkenau). Od wiosny 1942 r. miałem sposobność obserwowania, jak codziennie przychodziły po dwa, trzy pociągi, czasami więcej, załadowane mężczyznami, kobietami i dziećmi, którzy nieraz mieli przy sobie znaczne toboły, naczynia i różne rzeczy użytku domowego. Na rampie segregowano ich, wybierając silniejszych do pracy w obozie, a resztę pędzono do baraku, gdzie kazano rozebrać się i zostawić rzeczy, a stamtąd pędzono nagich do budynku, w którym rzekomo miała się mieścić łaźnia, w rzeczywistości zaś gazowano. Zwłoki początkowo zakopywano w dołach, a następnie odkopane zwłoki palono na stosach. Później urządzono specjalnie krematoria w Birkenau. Według moich spostrzeżeń mordowano w ten sposób w obozie dziennie ok. 10 tys. osób, a czasami do kilkunastu tysięcy.

Prócz tego zabijano więźniów podczas robót. Dotyczyło to szczególnie oddziału karnego. Normalnie do tego oddziału przydzielano Żydów, innych [zaś] za przewinienia (na przykład za jedzenie podczas pracy), albo wprost z obozu według wskazówek gestapowców.

Niebezpiecznie było chorować i udawać się do szpitala obozowego, bo tam nieraz likwidowano chorych przy pomocy zastrzyków. Nieraz zachęcano więźniów do udawania się do szpitala (rewiru).

Badania więźniów odbywały się w biurze politycznym obok którego mieścił się barak z wszelkiego rodzaju narzędziami tortur. Słyszałem od badanych, że tortury były okrutne: bicie, krępowanie sznurami, wieszanie na słupie ze związanymi łańcuchem rękami itp.

Dzienna [porcja] pożywienia składała się z 300 g chleba z nieznacznym dodatkiem (dwa, trzy deko) margaryny lub marmolady, bądź kaszanki, herbaty rano i wieczorem oraz litra zupy z kartoflami, brukwią i kapustą. Dopiero od listopada 1942 r. wolno było otrzymywać paczki z domu.

W końcu października 1942 r. na apelach wywołano wszystkich więźniów z Lublina. Było ich przeszło 280, których bezpośrednio po tym rozstrzelano na bloku nr 11. Podobne egzekucje grupowe odbywały się dość regularnie. Rozstrzelanie lubliniaków miało związek z zajściami w Zamojskiem. Większa grupa inteligentów, ok. 40 osób, została zlikwidowana w styczniu 1943 r.

Wiadomo, że bezpośredni udział w tych rozstrzeliwaniach i innych mordach miał Untersturmführer Seidler, pochodzący podobno z Łodzi (mówił po polsku), Rapportführer Palitzsch, pochodzący z Sudetów, kierownik rolny w Birkenau oraz Rosenthal (właściwe nazwisko Różański), [który] pochodził z Torunia i jak sam opowiadał, był tam urzędnikiem pocztowym, a także gdzieś instruktorem rolnym i podoficerem kawalerii polskiej. Okrucieństwem odznaczał się również Michael Mokrus, Polak ze Śląska, z okolic Mysłowic. Komendantem w tym okresie był Höß. Z innych urzędników i funkcjonariuszy pamiętam nazwiska Hösslera [i] Aumeiera, którzy byli czynni na Brzezince przy gazowaniu. Komendantem nowego obozu w Birkenau był Schwarz.

W marcu 1943 r. zostałem wywieziony do obozu Neuengamme pod Hamburgiem. Pracowałem początkowo przy kopaniu gliny, następnie przy wydobywaniu zwłok spod gruzów w Hamburgu. Komendantem tam był Lütkemeyer. W marcu 1944 r. zostałem przeniesiony do obozu w Barth, był to oddział obozu Ravensbrück. Pozostawałem tam do 30 kwietnia 1945 r., gdy zostałem ewakuowany, a w drodze, 1 maja 1945 r., zostałem uwolniony przez wojska sowieckie. W tym obozie pracowaliśmy w fabryce samolotów Heinkela. Wymagano od nas ogromnego wysiłku – zadane pensum było bardzo trudno wykonać. Za opieszałość bito nas systematycznie. Czynili to dozorcy, a nawet cywilni kierownicy robót. Z kapo szczególnie dokuczał Swatoń, z pochodzenia Czech i jeden Polak, którego nazwisko zapomniałem. Komendantami w obozie byli: Hauptscharführer Zeiss, Rapportführer Bielar, Unterscharführer Belsu (nie żyje), Unterführer Rekbergen. O losie ich nic nie wiem.