MARIA GĄTKIEWICZ

Dnia 5 sierpnia 1947 r. w Krakowie, wiceprokurator Sądu Apelacyjnego w Krakowie, Edward Pęchalski, członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, działając na zasadzie dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. (DzU RP nr 51, poz. 293), z udziałem protokolantki, aplikantki Krystyny Turowiczówny, przesłuchał w trybie art. 20 przepisów wprowadzających kpk, w związku z art. 107 i 115 kpk niżej wymienioną w charakterze świadka, która zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Maria Gątkiewicz
Data i miejsce urodzenia 5 września 1897 r. w Rzeszów
Imiona rodziców Piotr i Maria z Jawieniów
Narodowość i przynależność państwowa polska
Wyznanie rzymskokatolickie
Zawód krawcowa
Karalność niekarana
Miejsce i adres zamieszkania Kraków, ul. Floriańska 45

30 listopada 1941 r. gestapo zaaresztowało mego męża Zygmunta, który był urzędnikiem prywatnym, i mnie jako podejrzanych o wrogą działalność polityczną przeciwko Niemcom. Tego samego dnia wieczorem aresztowano również naszą 15-letnią córkę Barbarę, która w chwili, gdy nas zabierano wczesnym rankiem, nie była obecna w mieszkaniu. Osadzono nas w więzieniu na Montelupich, po uprzednim skatowaniu wszystkich trojga podczas przesłuchania na ul. Pomorskiej. Po trzech tygodniach córka została wypuszczona na wolność. Mąż 11 czerwca 1942 r. wysłano do obozu w Oświęcimiu, gdzie został wykończony 17 dni później. Ja zostałam wysłana do Oświęcimia 11 lipca 1942 r.

Początkowo dostałam się do obozu macierzystego. W sierpniu więźniarki tego obozu zostały przeniesione do założonego wówczas w Brzezince obozu kobiecego. Tam też jesienią 1942 r. zetknęłam się z Oberaufseherin Marią Mandl. Poznałam ją z jak najgorszej strony. O nikim z załogi obozowej nie mam tak strasznych i koszmarnych wspomnień jak o Marii Mandl. Odznaczała się dziwnym sadyzmem w znęcaniu się nad więźniarkami i w biciu ich. Więźniarki nie mogły zrozumieć, skąd wzięło się w niej tyle zwierzęcego usposobienia. Obrzucała nas zawsze wzrokiem nienawistnym i szukała lada sposobności, by się wyładować w biciu nas. Niespodziewanie wpadała na blok i dokonywała rewizji lub też napotkaną na terenie obozu więźniarkę obmacywała w poszukiwaniu, czy nie ma przy sobie ukrytej żywności lub też czy nie nosi pod strojem więziennym cieplejszego odzienia. W przypadku dostrzeżenia tego najpierw biła po twarzy, a następnie, gdy więźniarka już zazwyczaj po pierwszym ciosie upadła na ziemię, Maria Mandl kopała swoją ofiarę aż do utraty przytomności. Po tym zaś kierowała daną osobę do kompanii karnej lub do bunkra albo też wymierzała inną dotkliwą karę najczęściej chłostę. Była ona postrachem obozu, tym więcej, iż nawet sami SS-mani bali się przeciwstawić jej woli. Gdzie się tylko zjawiła, wśród więźniarek zawsze musiała sobie wyszukać jakąś ofiarę, którą zbiła i skopała. Brała ona zawsze udział w selekcjach obozowych, w czasie których wybierano więźniarki przeznaczone do komory gazowej. Przy selekcjach tych sama osobiście wskazywała, kogo należy zagazować. Brała również udział w selekcjach dokonywanych w chwili przybywania nowych transportów na rampę kolejową w Oświęcimiu-Brzezince, gdzie od razu większość transportu wyznaczano do gazu, a tylko czwartą lub piątą część przybyłych więźniów kierowano do obozu.

Sama stałam się ofiarą Marii Mandl w następujących okolicznościach: w październiku 1943 r. na bloku, w którym wówczas pracowałam (był to blok 9. odcinka b w obozie kobiecym w Brzezince), w porze nocnej jedna z więźniarek tego bloku chciała sobie przygotować coś do jedzenia, korzystając z tego, że przypadkowo udało jej się „zorganizować” coś z żywności. Żywność tę przygotowała sobie jeszcze przed apelem wieczornym na własnej koi. Podczas wieczornego apelu Maria Mandl, przeprowadzając rewizję bloków, zauważyła to i zarówno tę więźniarkę, jak i całą obsługę bloku składającą się z więźniarek, to znaczy blokową i kilka sztubowych w ogólnej liczbie 13 kobiet, skierowała do kompanii karnej po uprzednim skatowaniu nas przez Hösslera i Dreksler [Drechsel]. Z związku z tym, że byłam jedną ze sztubowych tego bloku wcielenie do kompanii karnej objęło również i moją osobę, aczkolwiek zarówno ja, jak i wszystkie inne więźniarki z załogi bloku nic nie byłyśmy winne i nic nie wiedziałyśmy o przygotowaniach żywnościowych czynionych przez ową więźniarkę.

W kompanii karnej przebywałam do 22 lipca 1944 r., odczuwając na sobie wszystkie ujemne skutki związane z pobytem w tej kompanii. Byłyśmy bowiem w kompanii karnej jeszcze gorzej odżywiane niż pozostałe więźniarki, miałyśmy gorsze odzienie, a praca była wyjątkowo wyczerpująca. Toteż większość w kompanii karnej „muzułmaniała”. Mnie również byłaby niechybnie wybawiła z tej kompanii w krótkim czasie śmierć, bo znajdowałam się już u kresu sił, gdyby nie to, że wreszcie, w dniu 22 lipca 1944 r., wraz z transportem innych więźniarek z kompanii karnej przeniesiono mnie do obozu w Ravensbrück. Tam jako więźniarka kompanii karnej dostałam się wprawdzie do najgorszego komanda, ale mimo to było mi już lżej niż w czasie mego pobytu w Oświęcimiu w kompanii karnej. Podczas mego przebywania w kobiecej kompanii karnej w Oświęcimiu nabawiłam się też choroby serca i daleko posuniętego osłabienia wzroku. Trzy zaś inne więźniarki z owych 13, które Maria Mandl przydzieliła do kompanii karnej, nie przeżyły tych ciężkich warunków i zginęły. Ponieważ wszystkie czułyśmy się niewinne i pokrzywdzone zarządzeniem Marii Mandl skierowania nas do kompanii karnej, wnosiłyśmy do niej podania, by nas przynajmniej przesłuchano. Podania te jednak nie odniosły żadnego skutku.

W Oświęcimiu miałam numer obozowy 8567.

Na tym protokół zakończono i po odczytaniu podpisano.