KAZIMIERZ CEGLAREK

Warszawa, 15 kwietnia 1948 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Warszawie, sędzia Halina Wereńko, przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Kazimierz Sergiusz Ceglarek
Imiona rodziców Romuald i Stefania z d. Krocin
Data urodzenia 24 lutego 1921 r. w Warszawie
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie średnia szkoła handlowa
Zawód urzędnik Dyrekcji Warszawskiej Polskich Kolei Państwowych
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Rozbrat 34/36 m. 47
Przynależność państwowa i narodowa polska

W czasie powstania warszawskiego mieszkałem przy ulicy Szarej 1 w Warszawie. Od 1 sierpnia dzielnica nasza (ul. Czerniakowska począwszy od Książęcej do Łazienkowskiej, parzysta strona ul. Rozbrat i ulice je przecinające na tym odcinku aż do mostu Poniatowskiego) znalazła się w rękach powstańców.

W nocy z 14 na 15 września silnym atakiem od strony ogrodu Frascati z jednej strony oraz atakiem na ZUS z drugiej strony oddziały niemieckie zajęły naszą dzielnicę. Między północą a 1.00 oddział Ukraińców podpalił nasz dom i dopiero po tym żołnierze dali rozkaz, by mieszkańcy wyszli. W domu naszym była tylko ludność cywilna i od nas do Niemców nie strzelano.

Wyprowadzono nas na sąsiedni plac przy ulicy Szarej 3, a stąd przez ogród Frascati do piwnic hotelu sejmowego. Zastaliśmy tam grupę około 3 tys. osób cywilnych wyrzuconych z ulic: Szarej, Śniegockiej, Rozbrat, Fabrycznej, Przemysłowej, Czerniakowskiej po stronie numerów nieparzystych. Opowiadali mi ci ludzie, iż prawie wszystkie domy w tej dzielnicy Niemcy podpalili, wyrzucając ludność. Z hotelu sejmowego już pod eskortą SS-manów (rozpoznałem formację po tym, iż żołnierze mieli trupie główki na czapce) odprowadzono nas na podwórze Głównego Inspektoratu Sił Zbrojnych, położone przy zrujnowanym skrzydle budynku przylegającego do ogródka jordanowskiego. Później więźniowie z ulicy Litewskiej opowiadali mi, iż właśnie w tym miejscu w sierpniu 1944 mordowano ludność cywilną. Po upływie może pół godziny wyprowadzono nas jednak z terenu GISZ-u i ustawiono w alei Szucha – kobiety wzdłuż ogrodzenia GISZ-u, mężczyzn po stronie przeciwnej. Kazano wystąpić obcokrajowcom, wymieniając tylko volskdeutschów, Rosjan i Ukraińców, a zaraz po tym z grupy mężczyzn – kawalerów.

Znalazłem się razem z bratem Mieczysławem Ceglarkiem w grupie kawalerów, których Niemcy zatrzymali. W grupie kobiet pozostała moja matka Stefania Ceglarek i od niej wiem, iż pozostałych mężczyzn i kobiety przewieziono do obozu przejściowego w Pruszkowie. W grupie 35 kawalerów zatrzymanych znalazłem się w obozie przy ulicy Litewskiej 14. Przed bramą nie było żadnego napisu, stała tylko budka wartownicza i reflektor. Strażnicy mówili, iż jest to karny obóz przyfrontowy.

Obóz zajmował dwa piętra w głównym budynku i pierwsze piętro oficyny po lewej stronie od wejścia. Mieścił 120 do 200 więźniów. Z chwilą mego przybycia znajdowało się tam około 60 – 80 więźniów, potem przybyli inni. Z rozmów zorientowałem się, iż tylko dwaj z nich Edward Szczepański, obecnie pracownik gazowni, i Wendlak (zam. Piusa XI 10) przebywają tu od 1 sierpnia. Opowiadali mi więźniowie, iż sierpniu grupy z obozu były zatrudnione przy znoszeniu zwłok pomordowanej w ogródku jordanowskim ludności cywilnej na paleniska w gruzach zrujnowanego budynku GISZ-u. Więźniowie ci byli obecni przy rozstrzeliwaniu i co osiem dni taką grupę rozstrzeliwano, celem zatarcia śladów zbrodni. Z grupy ponad 100 więźniów z tego okresu pozostało przy życiu 12 zatrudnionych na innym terenie.

Słyszałem też, iż więźniowie palili zwłoki zamordowanych w aptece Anca przy ulicy Marszałkowskiej róg Oleandrów.

W domu przy ulicy Litewskiej 14, gdzie mieścił się obóz, na parterze w korytarzu i na poddaszu na drugim piętrze, widziałem stosy ubrań, przeważnie męskich, lecz były także i kobiece. Widziałem także mundury tramwajarzy, kolejarzy i wiele czapek męskich. Więźniowie mi mówili, iż są to ubrania ludzi pomordowanych w ogródku jordanowskim. Ubrania początkowo przywożone były z GISZ-u furami i zwalane na podwórzu obozu. Tu je segregowano i ładowano na samochody ciężarowe. Pozostałą nieznaczną część ubrań widziałem na poddaszu i w korytarzu.

Po przybyciu do obozu zatrudniono nas. Początkowo w grupie około dziesięciu więźniów kopałem przejście wzdłuż budynków GISZ-u przy ulicy 6 Sierpnia.

W okresie od 25 września do połowy października 1944 z grupą więźniów zakopywałem zwłoki, na pewno z przerwą w dniu 7 października. Kiedyś cały dzień rozbieraliśmy barykadę przy Al. Ujazdowskich przed placem Trzech Krzyży.

W końcu września (daty dokładnie nie pamiętam), lecz jeszcze przed kapitulacją Śródmieścia, zakopywałem zwłoki na placu przyległym do domu przy ul. Wilanowskiej 14. W dole po pocisku czy też bombie lotniczej zastałem ułożone zwłoki, przeważnie mężczyzn, z opaskami AK, było ich ponad 200. Dół zakopaliśmy.

Na rogu ul. Wilanowskiej i Czerniakowskiej w domu „Społem” z parteru wynieśliśmy około 200 ciał mężczyzn i kilku kobiet i zakopaliśmy przed budynkiem. Niektóre zwłoki były z opaskami AK.

Daty nie pamiętam, lecz już po kapitulacji Śródmieścia, w ruinach fabryki przy ulicy Solec 53, zdjęliśmy z prętów żelaznych w zrujnowanym budynku ciało powieszonego księdza w sutannie z opaską AK (nazwiska nie znam, lecz rozpoznałem go jako kapelana-powstańca z naszej dzielnicy) i dwóch powieszonych mężczyzn. Po drugiej stronie hali fabrycznej zdjęliśmy trupy czterech powieszonych kobiet w kurtkach tygrysich z opaskami AK. Zwłoki zakopaliśmy na placu. Przed domem numer 43 przy ulicy Solec zakopaliśmy kilka ciał mężczyzn z ludności cywilnej. Ze zwłok żołnierze zdejmowali biżuterię.

Z mieszkań i podwórek w kwadracie ulic Wilanowska, Solec, Zagórna, Czerniakowska zebraliśmy kilkaset pojedynczych zwłok i zakopaliśmy je przed domami lub na podwórkach. Było też kilkadziesiąt trupów żołnierzy z armii Berlinga.

Około połowy października (daty dokładnie nie pamiętam) używano mnie w grupie więźniów do roznoszenia amunicji na linii frontu nad Wisłą na odcinku od ulicy Zagórnej do Wilanowskiej. W drugiej połowie października więźniów z obozu wcielono do technicznej kompanii policji, batalion nr sechs-drei, kwaterującej przy ulicy Litewskiej 11, a w końcu października 1944 przy ulicy Żelaznej w Szpitalu św. Zofii. Kierownikiem obozu był początkowo podoficer żandarmerii (miał ciemnobrązowe wyłogi na kołnierzu munduru). Nazwiska nie znam. Został usunięty – jak nam mówili strażnicy – dlatego, iż był dla nas zbyt łagodny.

Daty nie pamiętam, może od końca 1944, kierownikiem obozu został Waluga, reichsdeutsch polskiego pochodzenia, podoficer policji, który bił więźniów i męczył nadmierną pracą. Kierownik obozu zależał od majora zatrudnionego przy sztabie. Nigdy majora nie widziałem, lecz mówiono, iż przychodził początkowo z al. Szucha po przeniesieniu sztabu w drugiej połowie listopada, z domu na rogu Oczki i Chałubińskiego. Wobec tego, iż przeniesiono dowództwo, by uniknąć ostrzału artyleryjskiego z Pragi i że na nowym miejscu przy ulicy Chałubińskiego artyleria rosyjska znów dom ostrzeliwała, podejrzewano, iż więźniowie posiadają radiostację i nadają wiadomości. Rewizję u nas robił Oberleutnant SS Schultz (nazwisko to wymienili strażnicy). Niczego nie znaleziono, lecz odebrano nam w wyniku rewizji zegarki.

W drugiej połowie października oddano nas do dyspozycji Kompanii Technicznej. Używano mnie początkowo do przygotowania kwater i wtedy, gdy zabieraliśmy łóżka ze Szpitala świętego Łazarza przy ulicy Karolkowej widziałem tam na gruzach środkowego pawilonu niedopalone ludzkie kości. Używano mnie potem do wiercenia otworów na miny w kościele św. Barbary, pałacu Brühla, gmachu Ministerstwa Spraw Zagranicznych przy ulicy Alberta, pałacu w Łazienkach, w Belwederze, w gmachu giełdy przy ul. Królewskiej, w szkole na rogu ulicy Gizów i Wolskiej, w wieży ciśnień przy ulicy Koszykowej, w Szpitalu św. Łazarza w gmachu głównym, przy ul. Książęcej.

W pierwszej połowie grudnia 1944 udało mi się zmienić pracę i spowodować, iż przydzielono mnie do grupy elektryków, która zakładała instalację elektryczną na rogu ulicy Chmielnej i Żelaznej. Pozostałem tu do 16 stycznia 1945, kiedy popędzono nas drogą na Sochaczew. W drodze uciekłem.

Po kapitulacji Śródmieścia w październiku 1944 widziałem pracę oddziału policji niemieckiej, który systematycznie podpalał domy na odcinku ul. Mokotowskiej od placu Zbawiciela do ulicy Chopina i na ulicy Chopina. Oddziałem tym dowodził Oberleutnant SS Krüger, był nam znany, przychodził do naszego obozu.

Na tym protokół zakończono i odczytano.