JÓZEF WALAS

Dnia 16 września 1947 r. w Krakowie, członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, sędzia grodzki dr Stanisław Żmuda, na pisemny wniosek pierwszego prokuratora Najwyższego Trybunału Narodowego z dnia 25 kwietnia 1947 r. (L.dz. Prok. NTN 719/47), na zasadzie i w trybie dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. (DzU RP nr 51, poz. 293), w związku z art. 254, 107, 115 kpk, przesłuchał w charakterze świadka niżej wymienionego byłego więźnia obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, który zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Józef Walas
Data i miejsce urodzenia 23 lutego 1898 r. w Bochni
Imiona rodziców Jan i Tekla z d. Rachwał
Wyznanie rzymskokatolickie
Narodowość i przynależność państwowa polska
Stan cywilny wolny
Zawód górnik
Miejsce zamieszkania Bochnia, ul. Przeduzbornia 780

3 sierpnia 1940 r. aresztowało mnie gestapo w Bochni i odstawiło do więzienia w Tarnowie, skąd 8 października 1940 r. wysłano mnie do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Tam otrzymałem jako polski więzień polityczny numer 5853, a przebywałem w tym obozie do 10 marca 1943 r.

W obozie oświęcimskim pracowałem w różnych komandach: a to Kiesgrube, [a to] DAW [Deutsche Ausrüstungswerke] czy SS-Küche w charakterze kelnera w jadalni. Z komanda SS-Küche, które liczyło 25 więźniów, uciekło 28 lutego 1943 r. siedmiu więźniów, m.in.

Włodek Turczyniak, Roman Lechner oraz dwóch braci Kłusów z Sanoka. Ucieczka udała się, jedynie za braci Kłusów sprowadzono do obozu ich rodziców.

Ucieczka ta była przygotowywana już od dłuższego czasu i dobrze zorganizowana, a nastąpiła między godz. 7.00 a 8.00 wieczorem, podczas wyładowywania mleka i chleba dla SS-Küche, położonej poza ogrodzeniem obozowym. Zaraz po skończonej pracy dwóch pilnujących nas wartowników SS-manów zauważyło brak siedmiu więźniów i zgłosiło to szefowi SS-Küche Paschkemu, który z miejsca przywitał całe komando biciem. Momentalnie uruchomiono syreny obozowe, a do SS-Küche wpadła cała świta SS-manów z Aumeierem i Grabnerem na czele. Zarządzono zbiórkę całego komanda i Aumeier ujął rewolwer do ręki i jego rękojeścią walił każdego z więźniów kolejno w twarz po kilka razy, następnie od tyłu kopał każdego w kręgosłup, przy czym krzyczał i wymyślał na więźniów: „Wszystkie polskie psy pójdziecie na szubienicę”. Następnie pobił nas kolbą karabinową Rapportführer nieznanego mi nazwiska, po czym odprowadzono nas, 18 więźniów, do bunkra na bloku 11. i rozmieszczono w kilku celach. Tej samej nocy, ok. godz. 12.00 wyciągnięto nas wszystkich do Oddziału Politycznego na przesłuchanie wstępne, a po tym krótkim przesłuchaniu zwolniono zaraz pięciu więźniów, niezbędnych w pracy, m.in. więźnia Augustyna, odznaczającego się wybitną tuszą. Mnie wówczas nie przesłuchiwano, a razem z pozostałymi 11 odprowadzono z powrotem do bunkra. W celi, w której siedziałem, było nas wszystkich pięciu więźniów, z tego tylko dwóch z komanda SS-Küchen.

2 marca 1943 r. wyprowadzono nas znowu wszystkich z bunkra ok. godz. 9.00 rano do Oddziału Politycznego, gdzie staliśmy na korytarzach zwróceni twarzą do ściany, w odległości jednego kroku od siebie, aż do godz. 6.00 wieczorem, przy czym każdy z przechodzących korytarzem SS-manów mścił się na nas czy to kopaniem w kręgosłup, czy uderzeniem głowy o mur.

Przez cały ten czas trwało na zmiany przesłuchiwanie. Jako pierwszego z brzegu wzięto na przesłuchanie najmłodszego więźnia, którego nazwiska nie pamiętam, i zaprowadzono go do położonej obok Oddziału Politycznego tzw. budki tortur, gdzie skuto mu ręce i kostki u nóg, a między nogi i ręce umieszczono drążek i tak unieruchomioną ofiarę podciągano do góry, bito bykowcem i polewano wodą. Po zastosowaniu tych tortur przyciągnięto ofiarę na korytarz i zapowiedziano nam, że mamy mówić prawdę, kto przygotował i ułatwił ucieczkę i kto brał w tych przygotowaniach udział, albowiem w przeciwnym razie będziemy tak wyglądali jak obok leżący więzień. W toku przesłuchiwania żaden jednak z nas nikogo nie wsypał, a przy przesłuchaniu tym nie obeszło się bez bicia każdego po głowie czy po innych częściach ciała, a w końcu kazano nam zabrać pobitego kolegę i z powrotem udać się do bunkra. Nie znam nazwisk SS-manów prowadzących przesłuchanie.

Następnego dnia byliśmy znowu przesłuchiwani w kancelarii Blockführera bloku 11., lecz przesłuchiwanie to nie miało związku z ucieczką, a stanowiło jedynie swego rodzaju szykanę. Jako starzy więźniowie zdawaliśmy sobie sprawę, że dostanie się do bunkra równa się śmierci, albowiem tylko przypadek pozwalał wyjść z niego cało. W piątym dniu mego pobytu w bunkrze przyszła komisja z Aumeierem, Grabnerem, Lachmannem, Woźnicą [Wosnitzą] i jakimś nieznanym mi Rapportführerem, przy czym otwierano cela za celą i słychać było krzyk Aumeiera: „Alles raus!”. Wszyscy więźniowie musieli wyskakiwać z bunkra jak sprężyna na korytarz. Wybrani przez komisję wyprowadzani byli na korytarz parterowy, gdzie rozbierali się do naga. [Następnie] wyprowadzani byli pod „ścianę śmierci”, gdzie ich rozstrzeliwano. Inni więźniowie wracali do celi. Na drzwiach każdej celi wypisane były liczba [więźniów] i komando, z którego pochodzą. Gdy otworzyły się drzwi mojej celi, Aumeier również krzyknął: „Alles raus!”. Wyskoczyliśmy na korytarz, po czym Aumeier znowu krzyknął: „SS-Küche zurück!”, a na ten okrzyk ja i drugi kolega z SS-Küche wskoczyliśmy do celi. Na korytarzu pozostało trzech więźniów z naszej celi, którzy poszli na „rozwałkę”. Jednym z nich był więzień czeski, liczący może 20 lat, inteligentny chłopiec, który żalił się nam, że bez żadnej winy osadzono go w bunkrze, że jest to bezprawie i radził się nas, czy i w jakiej formie może wnosić zażalenie. Drugi z więźniów siedział w bunkrze za to, że skradł koledze obozowemu ćwiartkę chleba, trzeci wreszcie – jak przypuszczam – również za kradzież żywności, zwłaszcza, że był to zawodowy złodziej. Tego dnia straciło życie 74 więźniów z obsady bunkra, a przez długi czas słychać było strzały.

W dziewiątym dniu mego pobytu w bunkrze znowu zjawiła się na bloku 11. „komisja” w tym samym składzie, przy czym na śmierć wybrano ponownie ok. 50 więźniów. W tym czasie siedziało nas tylko dwóch w celi i Aumeier po wywołaniu krzyknął znowu: „SS-Küche zurück!”.

Jedenastego dnia mego pobytu w bunkrze wywołano mnie, dano zbadać lekarzom i przeznaczono mnie do transportu do Buchenwaldu. Okazało się, że do Buchenwaldu i Hamburga przygotowywano transporty liczące każdy po tysiąc ludzi, złożone z więźniów zdrowych i silnych, przeznaczonych do ciężkich prac przy budowie hal żelbetowych. Na transport ten wyznaczono wszystkich 11 więźniów siedzących w bunkrze, a należących do komanda SS-Küche. Przed wyjazdem z Oświęcimia Grabner wygłosił do nas przemówienie, w którym podkreślił, że zostaliśmy wyróżnieni, jedziemy na lepszą pracę i na lepsze warunki i żebyśmy, jako oświęcimiacy, nie zrobili wstydu.

W bunkrze, w którym siedziałem, była betonowa podłoga, a od pluskiew wprost się roiło. Na betonie ułożona była drewniana prycza. Jedzenie było niewystarczające i najgorszego gatunku. Napięcie nerwowe było tak wielkie, że jeden z kolegów przez 11 dni pobytu w bunkrze zupełnie osiwiał. Każdej chwili czekaliśmy na wybiórkę i na śmierć, gdyż zdawaliśmy sobie sprawę z tego, czym jest bunkier.

Do bunkra dostawali się więźniowie nieraz w drodze meldunku karnego danego Blockführera, bez żadnego przewinienia, [np. za to, że] nie spodobała się twarz danego więźnia albo przyłapany [on] został na kradzieży jednego ziemniaka lub kromki chleba. I taki więzień przy wybiórce z bunkra padał ofiarą i był rozstrzeliwany.

Pamiętam wypadek za rządów Aumeiera, jak komando złożone z czterech więźniów inżynierów, Polaków, zatrudnionych przy pomiarze gruntów, skorzystało z poczęstunku herbatą przez ludność cywilną, a gdy o powyższym zgłosił swym władzom wartownik, całe komando z rozkazu Aumeiera zamknięto do bunkra, gdzie – jak słyszałem – wszyscy ponieśli śmierć.

Aumeier, znany mi osobiście z czasów mego pobytu w obozie, a którego również poznaję na okazanej mi fotografii, był znanym w obozie sadystą, który wprost nie mógł przejść obok więźnia, nie bijąc go, a nieraz podskakiwał do więźnia i kopał go. Bicie to sprawiało mu widocznie przyjemność, gdyż robił to z uśmiechem na ustach. Widziałem sam – w czasie gdy w obozie I mieszkały jeszcze kobiety – jak bił i kopał bezbronne więźniarki. Za jego rządów wprowadzono system doraźnych kar, meldunków karnych i rozpanoszyło się donosicielstwo. Aumeier brał udział w „rozwałkach” na bloku 11. i asystował przy wszystkich publicznych egzekucjach. Więźniowie starali się Aumeiera unikać i spotkanego gdzieś po drodze omijać. Znany był wśród nich, z uwagi na niski wzrost, jako „Łokietek”.

Odczytano. Na tym protokół zakończono i podpisano.