KLEMENTYNA STATTLER

Warszawa, 2 kwietnia 1946 r. Sędzia Stanisław Rybiński, delegowany do Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchał niżej wymienioną w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o znaczeniu przysięgi sędzia odebrał przysięgę, po czym świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Klementyna Stallfer
Data urodzenia 14 lipca 1878 r.
Imiona rodziców Juliusz i Cecylia z Lesslów
Zajęcie nauczycielka szkoły powszechnej
Wykształcenie średnie
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Filtrowa 70 m. 57
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarana

Od wybuchu wojny w 1939 roku mieszkałam razem z siostrą mą, Marią Jędrzejowiczową, drugą siostrą Heleną Stallfer oraz synem Jędrzejowiczowej Juliuszem Czesławem Jędrzejewiczem (urodzonym 1 października 1916) w domu numer 68 przy ul. Filtrowej. Ojciec mego siostrzeńca, Janusz Jędrzejewicz zmuszony był opuścić kraj przed kampanią 1939 roku, gdyż nie został przyjęty do wojska. Był on przed laty premierem rządu polskiego.

Siostrzeniec mój był studentem uniwersytetu, słuchaczem trzeciego kursu przyrody aż do wybuchu wojny, a potem brał udział w pracy konspiracyjnej, ostatnio w dywersji. Byliśmy przekonani, że nasz dom był stale pod obserwacją gestapo, ponieważ bardzo często były dokonywane w tym domu rewizje, przeprowadzane aresztowania.

23 października 1943 roku siostrzeniec mój Jędrzejewicz wyszedł z domu o godz. 3.00 po południu, a o 6.00 był do nas telefon: ktoś pod fikcyjnym nazwiskiem zakomunikował: „Juliusz do domu nie wróci. Mieszkanie przygotować”. Istotnie, następnego dnia z rana zjawili się agenci gestapo (było ich dwóch) i dwóch żandarmów niemieckich. Agenci byli ubrani po cywilnemu.

Ja wtenczas w domu nie byłam i dowiedziałam się o tym od sióstr. Poszłam z rana do firmy przewozowej Dąbrowskiego, pracującej przy Monopolu Tytoniowym, w której pracował siostrzeniec, by ostrzec pracowników. Tymczasem gestapowcy przeprowadzili w domu naszym rewizję, obchodzili się z siostrami mymi bardzo brutalnie, krzyczeli, że siostrzeniec przy zatrzymaniu miał przy sobie dwa rewolwery, dodawali: „ Bandit, bandit, syn premiera, syn pani, kaput ”. Przy rewizji nic nie znaleźli z wyjątkiem hełmu, miałyśmy czas usunąć rzeczy kompromitujące. Wiedziałyśmy, że siostrzeniec poszedł na dywersję, więc zatrzymanie go z rewolwerami było prawdopodobne. W firmie Dąbrowskiego poinformowano mnie, że siostrzeniec razem z czterema towarzyszami swymi został zatrzymany w okolicy alei Szucha, przy czym dwom z jego towarzyszy udało się uciec. Właśnie jeden z nich zdążył nas uprzedzić telefonicznie.

26 października do lokalu firmy Dąbrowskiego wpadli gestapowcy, wywołali do osobnego pokoju jednego z współwłaścicieli firmy nazwiskiem Keller i tu na miejscu go zastrzelili, przy czym krzyczeli do niego, że zatrudnia bandytów.

Następnego dnia po zatrzymaniu siostrzeńca przyszedł do nas jakiś człowiek, prawdopodobnie wypuszczony z Pawiaka więzień, i nic nie mówiąc zostawił małą kartkę, na której stało wypisane: „Julek i Wacek na Pawiaku”. Zrozumiałyśmy, że Wacek to Wacław Nowicki, towarzysz pracy mego siostrzeńca. Zanosiłam na ul. Krochmalną do patronatu paczki przeznaczone dla siostrzeńca. Dwie paczki odzieżowe przyjęto, chociaż go zapewne nie doszły, bo nie był zarejestrowany z powodu zbyt wielkiego przepełnienia na Pawiaku. Organizacja sprawdzała i nie mogła się go doszukać. Żywnościowych paczek nie przyjęto. Udawałyśmy się do pośredniczki (nazwiska nie pamiętam ). Brała pieniądze i zwodziła do ostatniej chwili. Nikt z adwokatów nie chciał podjąć się obrony, chociaż siostra zgromadziła większą sumę pieniędzy na obronę syna. Wreszcie z plakatu datowanego 10 listopada 1943 roku dowiedziałyśmy się, że Juliusz Jędrzejewicz i Wacław Nowicki zostali rozstrzelani wraz z innymi poprzedniego dnia, tj. 9 listopada. Wiem, że egzekucja publiczna odbyła się wówczas na ul. Wawelskiej. Później od dwóch osób dowiedziałyśmy się, że istotnie mój siostrzeniec był wówczas tam stracony. Poznała go wśród ofiar egzekucji nasza znajoma Janina Wrotnowska, mieszkająca obecnie w Opolu na Śląsku, gdzie pracuje w Banku Rolnym. Mówiła mi, że poznała Juliusza po wysokim wzroście i bujnych czarnych włosach. Był w czarnym swetrze. Szedł, słaniając się, gdy wyprowadzali straceńców z samochodu. Poznał go też policjant, który go znał z miejscowego komisariatu, ale dowiedziałyśmy się o tym przez osoby trzecie. Egzekucja odbyła się między 8.00 a 9.00 rano. Straceńcy mieli oczy zawiązane, a usta zagipsowane. Siostra moja Jędrzejewiczowa, matka Juliusza, zmarła po powstaniu w czasie tułaczki. Od szeregu lat chorowała na astmę.

Odczytano.