STANISŁAW KOCZANOWICZ

Dnia 29 września 1947 r. w Krakowie, wiceprokurator Sądu Apelacyjnego w Krakowie Edward Pęchalski, członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, działając na zasadzie dekretu z 10 listopada 1945 r. (DzU RP nr 51, poz. 293), z udziałem protokolantki, aplikantki Krystyny Turowiczówny przesłuchał w trybie art. 20 przepisów wprowadzających kpk, w związku z art. 106, 107 i 115 kpk, niżej wymienionego świadka, który zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Stanisław Koczanowicz
Data i miejsce urodzenia 5 maja 1921 r. w Tarnowie
Imiona rodziców Władysław i Maria z d. Tyszarska
Narodowość i przynależność państwowa polska
Wyznanie rzymskokatolickie
Zajęcie student Politechniki [Krakowskiej]
Stan cywilny żonaty
Karalność niekarany
Miejsce zamieszkania Kraków, ul. Szopena 37 m. 4
7 listopada 1942 r. aresztowano mnie w Nowym Sączu jako podejrzanego o przynależność

do Związku Walki Zbrojnej. Aresztowało mnie sądeckie gestapo. Od razu zostałem osadzony w więzieniu w Nowym Sączu, a następnie w Tarnowie. 23 stycznia 1943 r. przewieziono mnie do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, gdzie przebywałem do połowy lutego 1944 r. w samym Stammlagrze. Potem przeniesiony zostałem do podobozu w Monowicach – przebywałem tam do 1 sierpnia 1944 r. – a później do podobozu Gliwice III, skąd w grudniu 1944 r. odesłano mnie z powrotem do obozu w Monowicach, [w którym] pozostawałem już bez przerwy do jego likwidacji w styczniu 1945 r.

W obozie oświęcimskim pracowałem w różnych komandach roboczych, a od początku jesieni 1943 r. w Reiniger-Kommandantur. Komando to zatrudniane było przy sprzątaniu i utrzymywaniu porządku w budynku komendantury, administracji obozowej oraz w barakach mieszkalnych SS-manów zatrudnionych w komendanturze i w administracji.

Wśród wielu SS-manów [z] obozu oświęcimskiego poznałem i zapamiętałem sobie rozpoznanych przeze mnie podczas konfrontacji w dniu 25 bm. w Centralnym Więzieniu w Krakowie Oberscharführera Ehma Wenzla, Unterscharführera Arthura Johanna Breitwiesera i SS-Hauptsturmführera Hansa Aumeiera.

Pierwszego znam z okresu, gdy sprzątałem baraki SS-manów w obozie oświęcimskim. W stosunku do naszego komanda roboczego zachowywał się znośnie i nie przejawiał żadnych aktów brutalności czy znęcania się nad nami. Nie słyszałem również, by i w stosunku do innych więźniów dopuszczał się jakichkolwiek krzywd lub gwałtów.

Breitwieser zatrudniony był przez pewien czas jako szef czy też zastępca szefa Unterkunftu obok kanady, gdzie osadzeni sortowali rzeczy zrabowane więźniom nowo przybyłym do obozu. Był on wyjątkowo surowy wobec więźniów i za lada wykroczenie nakładał na nich surowe kary. Widywałem go zawsze z kijem w ręku. Następnie zetknąłem się z nim bliżej w czasie mego powtórnego pobytu w Monowicach, to jest w okresie od grudnia 1944 r. do połowy stycznia 1945 r. Należałem wówczas w Monowicach do komanda zatrudnionego przy segregowaniu rzeczy zrabowanych więźniom przez władze obozowe. Odbywało się to w tamtejszym Unterkunfcie, którego szefem był właśnie Breitwieser. Więźniowie bali się Breitwiesera panicznie, gdyż w Monowicach był on jeszcze surowszy niż w samym obozie oświęcimskim. Wystarczyło, by poczuł zapach dymu od więźnia, a już w następstwie tego więzień został pobity, względnie skopany. Koledzy więźniowie, którzy w Monowicach przebywali wcześniej ode mnie, opowiadali mi, że [Breitwieser] odznaczał się wyjątkową brutalnością w stosunku do więźniów i przy lada okazji stosował względem nich bicie i inne metody znęcania się. Wiem, że Breitwieser pochodził ze Lwowa, gdzie się urodził. Zdaje się, że przed wojną był studentem na Politechnice Lwowskiej. W czasie wojny został volksdeutschem. W obozie starał się być bardziej niemiecki niż rodowici Niemcy i za zwrócenie się do niego w języku polskim stosował surowe kary.

Hans Aumeier był Lagerführerem. Miał on w obozie wśród więźniów opinię jak najgorszą. Z powodu jego niskiego wzrostu przezywano go Łokietkiem. Nad więźniami znęcał się gdzie tylko mógł. Stosował wobec nich, często bez najmniejszego powodu, surowe kary, m.in. karę bunkra. Osobiście widziałem, jak raz bez żadnego powodu strzelał do więźniów. Było to jakoś na wiosnę 1943 r. W obozie zaalarmowano wówczas straż pożarną i na skutek tego więźniowie, którzy w tym dniu mieli wolne od pracy, zgromadzili się w liczbie około kilkudziesięciu między blokami 14. a 15., naprzeciwko głównej bramy wjazdowej, by zobaczyć, co się dzieje. W owej grupie więźniów byłem i ja. Gdy Aumeier nas dostrzegł, zbliżył się do nas i z odległości jakichś 40 m zaczął do nas strzelać z pistoletu. W wyniku tej strzelaniny jego więźniowie się rozbiegli, przy czym kilku zostało przez Aumeiera zranionych.

Na tym protokół zakończono i po odczytaniu podpisano.