MIECZYSŁAW KIETA

Trzeci dzień rozprawy, 26 listopada 1947 r.

Staje świadek Mieczysław Kieta, urodzony 30 grudnia 1920 r. w Krakowie, religii rzymskokatolickiej, z zawodu dziennikarz, żonaty, obcy.

Przewodniczący: Pouczam świadka w myśl art. 107 kpk, że powinien mówić prawdę, fałszywe zeznania karane są więzieniem do lat pięciu. Czy strony życzą sobie zaprzysiężenia świadka?

Prokurator Cyprian: Zwalniamy świadka z przysięgi.

Obrońcy: My także.

Świadek: Na początku lata 1942 r. zostałem pewnej nocy aresztowany wraz z moim ojcem przez krakowskie gestapo. 17 lub 18 sierpnia przywieziono nas transportem złożonym z kilkudziesięciu osób – w tym było 40 kryminalistów z [więzienia na] Świętym Krzyżu – do Oświęcimia. Było to po południu.

Wysiedliśmy koło willi komendanta Hößa, odebrał nas jakiś Blockführer o nazwisku mi nieznanym. Cała grupa musiała biec do bramy obozu ok. 500 m. Więźniowie byli tak osłabieni, że nie mogli nadążyć w tym biegu. Ci, którzy zostawali w tyle – między nimi był mój ojciec – byli przez SS-manów bici i dźwigani z ziemi kopniakami lub kolbami. Po przejściu wstępnych formalności obozowych, a więc odebraniu wszystkich rzeczy, po spisaniu pierwszych kwestionariuszy zostaliśmy odstawieni do pewnego rodzaju przeglądu przez lekarza pod blokiem 28. Polegało to na tym, że w rubrykę kwestionariusza wpisywano wagę więźnia i oraz [informację o] wszystkich złotych zębach, jakie którykolwiek z więźniów posiadał. Po tej formalności, bez kwarantanny, która odbywała się na bloku 11., gdyż był on przepełniony, kilku nas zostało przydzielonych do bloku 23. Dziś ten blok nie istnieje, został rozebrany we wrześniu 1942 r. Znajdował się między blokami 19. i 18. Dalsze ceremonie przyjęcia odbywały się w tym baraku, który był właściwie stajnią końską, o czym świadczyły napisy ostrzegające przed chorobami [typowymi dla] koni.

Na drugi dzień rano po raz pierwszy zetknąłem się z oskarżonym Müllerem. To był mój pierwszy Blockführer. Apel odbywał się między blokami 16. i 17. Twarz Müllera jako charakterystyczna utrwaliła mi się bardzo dobrze w pamięci. Rzadko nosił on czapkę SS-mana, przeważnie nosił furażerkę. W tym pierwszym dniu, kiedy nasza grupa przybyła do obozu, nie znaliśmy jeszcze wszystkich przepisów obozowych stosowanych przez blokowych i Müllera. Kilku z pierwszego szeregu, którzy nie umieli go wyrównać, względnie na czas zdjąć czapki i włożyć jej na głowę, zostało pobitych przez blokowych i Müllera. Następnego dnia widziałem kilkakrotnie wypadki pobicia więźniów przez oskarżonego Müllera. Często też bił on ludzi tabliczką, na której umieszczony był stan danego bloku. Później widziałem Müllera na innych blokach, lecz nie miałem z nim nic wspólnego.

W ciągu kilku dni po przyjeździe do obozu z baraku drewnianego zostałem przeniesiony przez Lagerälteste Brunona na drugą stronę obozu, tam gdzie poprzednio były kobiety, które zostały przeniesione do Brzezinki. Poznałem się tam z drugim oskarżonym, Aumeierem. Lagerälteste Bruno, ze względu na to, że znam język niemiecki, przeznaczył mnie do bloku 10., sąsiadującego z 11., w charakterze sprzątacza, aby zrobić porządek po kobietach. To były przygotowania mające na celu przyjęcie mężczyzn z tej drugiej połowy obozu, w której w tym samym czasie odbywały się selekcje.

W czasie jednej z takich selekcji, która miała miejsce 28 albo 29 sierpnia, zostało odstawionych kilkuset zdrowych ludzi, następnie wywieziono ich do Brzezinki. Między nimi znajdował się także mój ojciec. Apel trwał wtedy bardzo długo, skończył się ok. 1.00 w nocy. Przeglądanie szeregów odbywało się pod kuchnią i brali w nim udział Rapportführer Bruno, Blockführer, SS-mani i oskarżony Aumeier. Twarz Aumeiera pamiętam bardzo dobrze, gdyż z powodu mroku zbiórka odbywała się przy świetle reflektora ręcznego, który trzymał Rapportführer. W czasie zbiórki tych wszystkich ludzi, którzy mieli jakieś okaleczenia na nogach, zabandażowane albo opuchnięte nogi lub też starczy wygląd twarzy na skutek wyczerpania, względnie rekonwalescencji, odstawiano na lewo pod kuchnię. Tak przeglądano komando za komandem.

Po raz drugi spotkałem się z Aumeierem bezpośrednio twarzą w twarz, gdy pełniłem funkcję sprzątacza na bloku 10. Byłem bardzo osłabiony po pierwszych dniach obozu, gdyż to był najtrudniejszy okres dla więźnia. Pewnego dnia zapomniałem zamknąć na klucz drzwi tej sali, za którą byłem odpowiedzialny. W czasie apelu okazało się, że na naszym bloku brakuje jednego więźnia. Apel zaczął się przedłużać. Od stolika Rapportführera wydano rozkaz przejrzenia wszystkich bloków. Przy przejrzeniu naszego bloku okazało się, że w mojej sali, pod jednym z łóżek schował się ten człowiek. Wtedy od stolika Rapportführera wydano rozkaz, że mamy się do niego stawić: ja, blokowy i winowajca, którym był człowiek ciężko chory na biegunkę, a który nie mogąc doczekać do końca apelu, uciekł na blok i tam się schował. Udaliśmy się wszyscy do stolika Rapportführera, który znajdował się pod kuchnią. Przy stoliku byli obecni Rapportführer, oskarżony Aumeier, zdaje się jakiś Hössler i Lagerälteste Bruno. Aumeier doskoczył do blokowego, uderzył go w twarz i zapytał, kto jest sztubowym. Blokowy wskazał na mnie. Wtedy Aumeier doskoczył do mnie, usiłując mi dać w twarz, ponieważ jednak było to utrudnione ze względu na nasz różny wzrost, zaczął mnie kopać po brzuchu, tak że musiałem się pochylić z bólu i wtedy dostałem silnie w twarz, tak że upadłem. Aumeier wydał rozkaz, abyśmy wszyscy trzej otrzymali po 25 batów.

Wciągnięto nas na blok 3. Tam znajdował się po lewej stronie prowizoryczny ambulans. Pierwszy otrzymał karę blokowy. Słyszalem, jak liczył, doszedł do 18, potem został zwolniony. Następnie wciągnięto mnie do pokoju, rozstawiono szeroko nogi i Bruno zaczął egzekucję. To nie było bicie kijem, lecz grubym kablem elektrycznym obleczonym ołowiem. Liczyłem, starając się nie pomylić, doliczyłem do 23, potem mnie zwolniono, a na pożegnanie uderzono jeszcze raz w twarz i zapytano, czy wiem, za co zostałem ukarany. Aby uniknąć dalszego bicia, odpowiedziałem, że tak, wiem. Trzeci delikwent, ten właśnie chory człowiek, był tak słaby, że nie potrafił liczyć, dostał kilkadziesiąt uderzeń i został wyrzucony na ziemię z bloku.

Blok 10. był bardzo nieprzyjemny, gdyż sąsiadował bezpośrednio z blokiem 11. Połączone te bloki były dziedzińcem, na którym odbywały się egzekucje. O egzekucjach opowiadali koledzy, że odbywały się na bloku 11., według innych wersji – że poza obozem. Pewnego dnia, sprzątając w ostatniej sali na prawo, na końcu korytarza bloku 10., usłyszałem koło bloku 11. straszliwe krzyki dobiegające z tego dziedzińca. Wychodzące na niego okna były zasłonięte okiennicami, które miały szczeliny. Słyszałem dobiegające stamtąd krzyki w językach polskim i czeskim. Przyglądałem się przez szczelinę. Widziałem ludzi rozebranych do naga, wyprowadzonych zza schodów umywalni do ściany, do których SS-mani strzelali. Trudno mi powiedzieć, kto to był. Strzelali z krótkiego karabinu, w tył głowy. Dwaj grabarze momentalnie odciągali zwłoki na bok. W czasie takiej egzekucji widziałem Aumeiera. Jeden z przygotowanych na egzekucję wyrwał się, rzucił się do nóg Aumeierowi i można było sądzić z jego gestykulacji, że błaga o życie, ale Aumeier skopał go, po czym strzelił do niego z pistoletu.

Innym [rodzajem] egzekucji było wieszanie więźnia na szubienicy, mniej więcej przed blokiem 5. lub 6. Była to publiczna egzekucja, przy której asystował Aumeier. Potem Aumeier przemawiał ze schodów bloku 5., względnie 6. i oświadczał więźniom kilkakrotnie: „My nie chcemy waszej śmierci, lecz waszej pracy”. Te słowa utkwiły mi w pamięci. Młodzi więźniowie czepiali się każdego takiego słowa nadziei. Aumeier po tej przemowie pojechał znowu na „wybiórkę” na blok 20. i dwa dni później odbyła się egzekucja, w której stracono znajomego mi malarza z Częstochowy, złapanego na usiłowaniu ucieczki. Gdy dochodził do szubienicy, stanął przed frontem i powiedział: „No chłopaki, ładnie mi się dzień zaczyna”.

Potem widziałem Aumeiera, kiedy po ewakuacji Rygi czy jakiegoś innego obozu koncentracyjnego, do którego wyjechał w 1943 r. na wiosnę, pojawił się znowu w Oświęcimiu, zupełnie przejściowo tylko, ale widocznie starym zwyczajem Lagerführera lubił asystować przy wymarszu komand roboczych przy Blockführerstube. Pojawienie się Aumeiera w obozie wywołało wielką konsternację, każdy bał się jego powrotu i dlatego moment, kiedy odjechał dalej na zachód, był dla więźniów dużą ulgą.

Spośród oskarżonych znam tutaj jeszcze oskarżonego Schumachera. Widząc jego sylwetkę, jego twarz, przypomniałem sobie, w którym widziałem go w obozie. To był 1942 r., październik, może nawet koniec października. Pewnej niedzieli blokowi i kapo zebrali wszystkich więźniów, którzy mieli karne meldunki; zebrali więźniów, którzy „dekowali się”, mówiąc po naszemu, po więźniarsku; zebrali więźniów słabszych; więźniów, którzy się im nie podobali – i stworzyli kilka wielkich kolumn roboczych. Wyruszyły one do pracy do Brzezinki, na rampę kolejową, gdzie stał duży transport wagonów z ziemniakami. Chodziło o to, żeby te ziemniaki zakopać na olbrzymim polu w tzw. kopce i zabezpieczyć je na zimę. Czoło kolumn roboczych stanowili Vorarbeiterzy, tzn. przodownicy pracy różnych komand, którzy otrzymali małe drużyny robocze do wykonywania prac w związku z kartoflami. Technika tej pracy wyglądała w ten sposób: część ludzi stała na wagonach i wyrzucała łopatami, względnie widłami ziemniaki na rampę, inni mieli przydzielone worki, do których ziemniaki były nasypywane, wreszcie inni [mieli] nosidła: były to małe drewniane paczki z bardzo małymi rączkami, tak że przy niesieniu ręce przylegały do bioder i ciężar ogromnie utrudniał dźwiganie takich nosiłek. Droga do kopców była bardzo daleka, wynosiła może 700–800 m. Praca wyglądała w ten sposób, że trzeba było z pełnym workiem albo z pełnymi nosiłkami biec do tych kopców wzdłuż gęstego szpaleru blokowych SS-manów i Vorarbeiterów. Zasypywanie ziemniaków odbywało się przeważnie rękami. Dął wtedy zimny wiatr. Padał mroźny śnieg, ręce po kilku minutach grabiały, tak że nie można było absolutnie zamarzniętej grudy rozkopać. SS-mani urządzali sobie polowanie z nagonką. Widziałem takie wypadki, które najczęściej zdarzały się Żydom i więźniom radzieckim, ale Polakom także: SS-man wołał więźnia, który stał w szeregu, rzucał czapkę i kazał więźniowi biec do niej, po czym strzelał. Takich wypadków widziałem kilka. Oskarżonego Schumachera widziałem w czasie przerwy obiadowej, kiedy podano zupełnie zmarzniętą zupę, gdy zebrali się wszyscy Vorarbeiterzy, a on robił piekielne wyrzuty ludziom, że nie pracują produktywnie. Widziałem, jak ciężko pobił jednego więźnia. Rezultat tej fatalnej niedzieli był taki, że z każdej setki, z każdej drużyny roboczej było po kilka i kilkanaście trupów.

Na ławie oskarżonych siedzi również oskarżony Münch, lekarz, zatrudniony w Instytucie Higieny. Pierwszy raz ujrzałem go w Instytucie Higieny w Rajsku w 1943 r., w lecie. Odbyło się to w ten sposób. W pewnym momencie zarządzono zbiórkę na dole, pod budynkiem laboratorium. To było na zarządzenie Unterführera Webera. Więźniowie w laboratorium ustawili się w szeregu, a Weber zapowiedział wtedy, stojąc przed frontem więźniów, że przybył nowy współpracownik, wtedy jeszcze w bardzo niskiej randze Rottenführera – dr Münch. Dr Münch zrobił taki gest, jakby się chciał przywitać, widać, że nie był jeszcze otrzaskany z metodami SS-manów w obozie. Był krótko, potem wyjechał, zjawił się znów na parę dni, [już] w randze Oberscharführera. Aż wreszcie w 1943 r. przyszedł do nas na stałe. Z tego okresu przypominam sobie momenty, kiedy Münch zastępował Webera, który dość często wyjeżdżał służbowo.

Więźniowie mieli do niego pewnego rodzaju zaufanie. Wyrażało się to tym, że laboranci więźniowie pracowali w tej placówce nauki niemieckiej razem z SS-manami, którzy z zawodu byli piekarzami, kołodziejami, cukiernikami, malarzami pokojowymi. Ci SS-mani, korzystając z obecności Webera, szykanowali polskich fachowców, profesorów uniwersytetów, członków instytutów naukowych, jak Instytutu Pasteura (dr Lewin). Kiedy był dr Münch, praca była spokojna. Pamiętam taki wypadek, kiedy pod nieobecność Müncha dwaj Unterscharführerzy Fugger i Sobien wtargnęli do bloku 2., który zajmowały kobiety, i zarządzili przegląd, każąc kobietom rozbierać się do naga. Kobiety żywo zaprotestowały. Jedna z nich, dr Umschweif, wniosła skargę do Müncha i te rzeczy już się więcej nie powtórzyły.

Potem inny moment. Kiedy 1 stycznia 1944 r. byłem na bloku 11., zachorował dr Modelski, Stefan albo Zygmunt mu [było] na imię, dostał bardzo silnej, ciężkiej biegunki, tak że żadne lekarstwo, które było do dyspozycji w obozie, nie skutkowało. Gdy nasz kapo dr Korn zwrócił się do oskarżonego Müncha o wydanie jakiegoś lekarstwa, wtedy Münch dał flaszeczkę alkoholu i jakiś zastrzyk, niestety to nie pomogło i dr Modelski zmarł.

W 1944 r. działalność w Instytucie Higieny zaczęła przybierać na sile. Zaczęto przeprowadzać masowe badania, a jeśli rezultat tych badań był negatywny, to transport jechał do Treblinki. Ten transport, jako niebezpieczny dla otoczenia, był gazowany. W 1944 r. Instytut Higieny przeprowadzał na terenie obozu – poza badaniami moczu, krwi i kału – na zarządzenie Webera masowe badania nad malarią, obejmujące wszystkich więźniów. Prowadzone były badania nad chorobami wenerycznymi, przede wszystkim nad luesem, nową metodą Schebieka.

Oskarżony Münch w 1944 r., na początku jesieni, zajmował się reumatyzmem. Sprawę tę znam, ponieważ miałem dwóch kolegów, Przybylskiego, kowala, i drugiego kolegę z Łodzi, obu bardzo ciężko chorych na reumatyzm. Przeniesiono ich z bloku 20. na 9. Kiedy rozmawiałem z Przybylskim i zapytałem, czy nie trzeba mu czegoś, czy chce wrócić na obóz, czy chce pozostać tu dalej, bo przez moje znajomości mogłem przedłużyć jego pobyt w szpitalu, oświadczył mi wówczas, że ma dość zastrzyków i tych eksperymentów, że chciałby wrócić do pracy. Co do drugiego kolegi z Łodzi, to był to Żyd z getta – ten miał wysoką temperaturę, nie wiem, co się z nim stało, prawdopodobnie w związku z zastrzykami zmarł na gruźlicę, przeniesiony na blok 20.

Na jesieni 1944 r. nie tyle zachorowałem, ile ze względu na akcję ruchu oporu, organizowanego na terenie obozu, starałem się sfingować chorobę. Rano przed wyjściem do laboratorium zrobiłem [sobie] zastrzyk, a kiedy doszedłem do laboratorium, miałem 41 stopni gorączki. Zameldowałem dr. Münchowi, a ten wyraził ochotę odwiezienia mnie autem do obozu i polecił, abym leżał w łóżku. Chodziło o udawanie chorego. Zresztą miałem codziennie wizyty Webera, Müncha i innych. Koledzy nakłonili mnie do powrotu do pracy. Szczególnie silnie namawiał mnie do tego oskarżony Münch, obiecując mi lepsze jedzenie oraz wygodne pomieszczenie, abym tylko do pracy wrócił. Kiedy jednak zanosiło się na przymusowy transport czy ewakuację Polaków na zachód, chcąc pozostać w obozie do końca, chciałem, żeby mnie laboratorium reklamowało. 25 października przyłączony zostałem do Brzezinki i stamtąd z grupą 12 osób mieliśmy [być wysłani do] pracy w laboratorium w Groß-Rosen, a właściwie pod Wrocławiem. Zostałem wtedy 13 listopada wywieziony do Groß-Rosen.

To było wszystko, co mogę powiedzieć o oskarżonych, których znam.

Przewodniczący: Świadek sprawował funkcję pracownika instytutu. Jakiego rodzaju był ten instytut?

Świadek: Instytut Higieny został założony wczesną wiosną 1943 r. Pojawił się wtedy Weber ze swoją ekipą, złożoną z Fuggera, Pungena i Kapla. Pierwsze laboratorium instytutu było na bloku 10. Był to blok przygotowany dla prac prof. Clauberga z Wrocławia. Weber chciał szybko uruchomić ten instytut i część laboratorium; np. serologię, histologię, stację Wassermanna urządzono na bloku 10.

Wtedy zupełny przypadek spowodował, że dostałem się do instytutu, ponieważ potrzebowano człowieka, który umiał pisać na maszynie. Byłem wówczas pielęgniarzem na bloku 20. W tej sali, gdzie pracowali Fugger oraz Pungen, znajdowała się stacja poboru krwi. Była grupa chorych wyznaczonych do dawania krwi. Mieli być lepiej traktowani i dostawać więcej żywności za swoją krew, na razie była to jednak tylko obiecanka. Ludzie garnęli się do stacji krwiodawczych, gdyż zapewniało to pobyt pod dachem, leżenie na łóżku i niewychodzenie do pracy.

Zacząłem pracować w drugim budynku komendantury. Jest to środkowy budynek, naprzeciw Oddziału Politycznego. Tam na strychu urządzony był magazyn. To były wstępne prace do otwarcia instytutu. Przychodził tutaj cały szereg instrumentów, przysyłanych przez główne magazyny instrumentów lekarskich w Berlinie. Widziałem, że instrumenty te, jak np. wirówki, miały oryginalne stemple i znaczki francuskich firm z Paryża. Były już częściowo używane. Przed świętami wielkanocnymi w 1943 r. zostaliśmy przeniesieni do Rajska.

Tam w dwupiętrowym budynku, urządzonym komfortowo, zaczęto organizować poszczególne laboratoria. Do kwietnia 1940 r. z bloku 10. zostały przeniesione niektóre laboratoria, jak laboratorium Wassermanna, histologii oraz najważniejszy dział – bakteriologia. Pierwsze prace odbywały się w następującym zespole: Weber, Fugger, Pungen, Wohlfram oraz praktykantka z Berlina, frau von Vollkammer.

Pierwsze badania były nastawione na bakteriologię. Materiał początkowo dostarczano ze szpitali obozowych, nie tylko Oświęcimia, lecz i podobozów, a nawet z Pustkowa i Groß- Rosen. Dużo materiału dostarczały szpitale SS z Krakowa, Zakopanego, Krynicy, Rabki. Pierwotna nazwa instytutu brzmiała: Hygienisch-Bakteriologische Untersuchungsstelle der Waffen-SS – Südost. Każde laboratorium miało swój plan działania, wytyczony przez Webera.

Bakteriologia przeprowadzała badania krwi, plwocin, kału, moczu. Histologia dostarczała skrawków ciał do analizy. Był czas, że zajmowała się chorobą nomową, która występowała w ogromnym nasileniu w obozie Cyganów i dotyczyła przede wszystkim dzieci i starców.

To było wczesne lato 1943 r. W tym okresie przeprowadzono szereg sekcji, które odbywały się na oddziale bakteriologii. Te sekcje dawały różny materiał, który Weber traktował jako wystawowy. Tak np. widziałem w specjalnych słojach skrawki skóry wycięte z policzków dzieci, [pokazujące] proces rozwoju choroby nomowej od pierwszego stadium do ostatniego.

W dwóch lub trzech słojach, dokładnie sobie nie przypominam, były trzy główki dzieci w wieku od czterech do ośmiu lat, odcięte od tułowia i zakonserwowane w formalinie. Była to do pewnego stopnia atrakcja obozu, która ściągała wielu SS-manów do instytutu, i wielokrotnie Weber lub Fugger oprowadzali kogoś ze zwiedzających, np. Caesara lub jego żonę, SS-manów z innych obozów, lekarzy SS itd.

Na parterze, obok histologii, była kuchnia pożywek – tam przygotowywano dla bakteriologii pożywki celem stworzenia kultury bakterii. Wiele pożywek było [tam] przez dłuższy czas, np. agar-agar, żelatyna i inne, których sobie już nie przypominam. „Najciekawsza” była pożywka zastosowana przez Webera pod koniec maja lub czerwca, był to tzw. Menschenbouillon. Kilkakrotnie SS-mani Weber, Fugger i Sabel – tzn. ci, którzy prawie zawsze byli przy tego rodzaju czynnościach – przewozili motocyklem lub czasem samochodem Webera w wiadrach świeże mięso. Byliśmy przekonani, że jest to mięso końskie, ewentualnie wołowe, w ogóle zwierzęce. Z tego mięsa w autoklawach gotowany był rosół, który następnie filtrowano przez papierowe filtry do olbrzymich, 10-, 15-litrowych kolb. Mięso według rozkazów SS-manów miało być wyrzucane, zdarzały się jednak wypadki, że było jedzone przez więźniów pracujących przy autoklawach – aż do momentu, gdy na jednym z kawałków mięsa kapo dr Korn znalazł skrawek skóry. Przy oględzinach naocznie i pod mikroskopem okazało się, że jest to skóra ludzka.

Te pierwsze chwile w Instytucie Higieny były trudne, dlatego że ta załoga SS-manów z Weberem i Fuggerem na czele (zwłaszcza Fugger, który był złym duchem całego instytutu) wymyślała cały szereg szykan dla więźniów, np. szczucie psami. Poza tym Fugger wprowadził ścisłą kontrolę czystości po zakończeniu pracy. Kontrola ta dochodziła do przesady, gdyż Fugger oglądał nawet, czy nie ma pyłu na przewodach elektrycznych i suficie − a gdy przekonał się, pocierając przedmioty palcem, że znalazła się odrobina pyłu, to już stanowiło powód do wyciągnięcia konsekwencji.

Jeżeli chodzi o zakres pracy instytutu, to na [oddziale] serologii były prowadzone prace nad wydzieleniem z krwi globuliny w postaci substancji. Tego odkrycia dokonał lekarz z Instytutu Pasteura dr Jakub Lewi. Serologia produkowała surowicę do oznaczenia grup krwi. Stacja krwiodawców miała dostarczać krew do tych celów. Poza tym wiem, że przewożona była w pierwszym okresie istnienia instytutu krew ludzka, pobierana na bloku 11., bezpośrednio po egzekucjach. Kilkakrotnie przewozili ją Sabel i Fugger. Wiem o tym z połączenia całego szeregu faktów. Fugger i Sabel byli bardzo zdenerwowani, kiedy wyjeżdżali na tego rodzaju akcje pobierania mięsa i krwi więźniów po egzekucjach. Trzeba było im w jednym momencie przygotować zespół narzędzi sekcyjnych, flaszki, wiadra itp. Grabarze asystujący przy egzekucjach opowiadali, że parokrotnie widzieli Webera i Fuggera przy takich operacjach na bloku 11. Było to w czerwcu lub lipcu 1943 r.

Przewodniczący: To by było wszystko.

Sędzia Zembaty: Ilu lekarzy niemieckich pracowało w Instytucie Higieny?

Świadek: W Instytucie Higieny pracował Weber…

Sędzia Zembaty: …proszę podać liczbowo.

Świadek: Trzech.

Sędzia Zembaty: Czy lekarze niemieccy brali udział w selekcjach?

Świadek: O tym nie wiem, ale mam wrażenie, że nie.

Sędzia Zembaty: Żadnego udziału nie brali?

Świadek: Mam wrażenie, że nie, bo gdyby któryś brał udział, toby więźniowie o tym wiedzieli, podobnie jak wiedzieli, że Fugger i Weber na bloku 11. pobierali uda, preparowali pośladki na Menschenbouillon.

Sędzia Zembaty: A czy świadek nie wie, dlaczego nie brali udziału w selekcjach? Czy byli zwolnieni z tego obowiązku, czy też z innych przyczyn?

Świadek: Ja wyobrażam sobie [to] w ten sposób, że ta placówka – jak się orientuję z pewnych oznak – była niezależna od obozu. Mam wrażenie, że Weber miał niewielki wpływ na to, co się u nas działo, gdyż był on zależny bezpośrednio od Mrugowskiego w Berlinie.

Sędzia Zembaty: Czy świadek wie, jaka jest różnica między tzw. Waffen-SS, Allgemeine-SS i Totenkopf-SS?

Świadek: Do pewnego stopnia tak.

Sędzia Zembaty: Do którego rodzaju SS należał oskarżony Münch: do Waffen-SS, do Allgemeine-SS czy do Totenkopf-SS?

Świadek: Mam wrażenie, że do Waffen-SS, podobnie jak Weber.

Sędzia Zembaty: Czy nie opowiadał świadkowi albo komu innemu, jak się znalazł w Waffen-SS?

Świadek: Słyszałem taką wersję, trudno mi w nią uwierzyć, od Rottenführera Kapmajera, że gdyby Münch nie poszedł do SS, chodziłby ubrany tak jak ja.

Sędzia Zembaty: A czy świadek rozmawiał z Przybylskim, gdy się przestał leczyć zastrzykami – czy nastąpiła u niego poprawa?

Świadek: Nie wiem, bo potem zostałem przeniesiony z obozu.

Sędzia Zembaty: Świadek zeznał, że Aumeier brał udział w selekcjach, w wyniku których m.in. ojciec świadka został przeniesiony do obozu w Brzezince.

Świadek: Ponieważ chodziło mi o to, żeby poznać jakąkolwiek wersję o tym, co się z tymi ludźmi – już nie tylko z ojcem – stało, dopytywałem się wszystkich, którzy mieli styczność z tym obozem, i powiedziano mi, że [ci więźniowie] poszli na funkcje do Brzezinki, ale trudno było uwierzyć, żeby chorzy ludzie pojechali do Brzezinki, gdzie były bardzo ciężkie funkcje. Przez dłuższy czas szukałem śladów tych ludzi, aż ustaliłem, że poszli na zniszczenie.

Sędzia Zembaty: Ilu ich mogło być?

Świadek: 400 do 500.

Przewodniczący: Czy są jeszcze jakieś pytania?

Prokurator Szewczyk: Świadek zeznał, że z chwilą, gdy dostał się z grupą innych więźniów do Oświęcimia, nastąpiło – że się tak wyrażę – „zinwentaryzowanie” złotych zębów przy przyjęciach więźniów. Czy dawano przy tym instrukcje, że tych zębów nie można się pozbywać, że stały się własnością państwa niemieckiego?

Świadek: Takiej instrukcji nie widziałem.

Prokurator Szewczyk: Czy świadkowi wiadomo, że pozbycie się takiego złotego zęba stanowiło asumpt do ukarania więźnia?

Świadek: Tak, znam taki wypadek, że jeden z kolegów, chcąc kupić chleb czy zupę z kantyny, wyrwał sobie złoty ząb, został na tym schwytany, odstawiony do Oddziału Politycznego i prawdopodobnie rozstrzelany. Dokładnie nie wiem, jaki był jego los.

Prokurator Szewczyk: Świadek zeznał, że dostał się do Instytutu Higieny około Wielkiejnocy 1943 r. Gdzie świadek był zatrudniony przed tym terminem?

Świadek: Przedtem byłem pielęgniarzem na bloku infekcyjnym – bloku 20. Stammlagru, na najgorszym oddziale, gdzie [leżeli chorzy na] szkarlatynę itp.

Prokurator Szewczyk: Może nam świadek w kilku słowach opowie, jak wyglądały stosunki na bloku 20.

Świadek: Blok 20. składał się z dwóch części: parteru i I piętra. Na parterze były cztery małe sale mogące pomieścić [od] 50 do 60 ludzi na trzech piętrowych łóżkach. Na górze były dwie ogromne sale: nr 8 i 10.

Przyszedłem pierwszy raz do szpitala 15 października 1942 r., kiedy zachorowałem na tyfus brzuszny. Chodziłem [wtedy] z gorączką sięgającą 41 stopni przez sześć dni do pracy, dlatego że żaden z kolegów nie chciał mnie puścić do szpitala, ponieważ legendy, prawdziwe legendy o szpilowaniu, wstrzykiwaniu fenolu i o selekcjach były czynnikiem odstraszającym. W końcu zgłosiłem się do szpitala. Wyglądało to w ten sposób: wzywano [więźnia] do izby przyjęć, gdzie obok rynsztoku leżeli ludzie umarli. Kiedy dostałem się do wnętrza, okazało się, że mam wysoką temperaturę. Zostałem wypędzony na pole. Była godz. 7.00 czy 7.30 rano. Trzeba się było rozebrać do naga i zawiązać ubranie w węzełek, następnie zapędzono nas do sali przyjęć, gdzie tłumy nagich postaci w nieopalanym pomieszczeniu czekały na kąpiel. Na łóżkach leżeli dogorywający ludzie. Co chwilę byłem świadkiem, jak grupami po trzech umierających wynoszono na noszach. Przeprowadzono nas do łaźni po dwóch czy trzech. Nie było tam ciepłej wody. Kąpiel była symboliczna, parę kropel zimnej wody. Potem [więźniowie] wracali na salę, [gdzie] wypisywano [im] na piersiach numer, a następnie prowadzono do Aufnahmestube. Tu ordynujący lekarz miał zbadać chorego. Często widziałem, że robił to sam Klehr. Od niego zależało, czy chory kwalifikuje się do leżenia, czy też ma być od razu zlikwidowany. Widziałem, jak odstawiano kartki ludzi, którzy mieli być oddani do specjalnego traktowania przez „prof. Klehra”. Te moje obserwacje potwierdziły się w czasie mojej półrocznej pracy na oddziale infekcyjnym.

Potem zostałem przeprowadzony na blok 20. Położono nas po dwóch na łóżku. Sala podzielona była na cztery oddziały. Na jednym oddziale mogło być 40 łóżek, na których leżało po trzech i czterech [więźniów]. Najgorzej przedstawiał się róg tej sali, gdzie leżeli chorzy na różę, szkarlatynę, tyfus, gruźlicę i choroby weneryczne. Na sali tej byłem świadkiem okropnych scen. Ludzie byli szkieletami. Badania przeprowadzali Entress i Klehr, który nie oglądając pacjenta, pytał ludzi „Jude, Russe, Polak?” – i to wystarczyło do odstawienia. Byłem świadkiem sceny, kiedy przyszedł jakiś górnik ze Śląska na Schonung, a widząc, co go czeka, stanął na baczność przed Klehrem i starał się wyjaśnić, że jest zdolny do pracy. Klehr zapytał, czy jest Niemcem. Górnik odpowiedział, że nie, i to wystarczyło.

Jeżeli chodzi o blok 20., to miał on swoją sławę. W nim znajdowało się laboratorium „prof. Klehra”, gdzie odbywało się tzw. szpilowanie. Zaszpilowanych zostało 170–180 ludzi. Między nimi zginał król cygański z Rumunii. Fakt ten utkwił mi w pamięci, ponieważ człowiek ten miał 118 lat. Klehr ściągnął mnie wówczas do sali i posłał mnie po jego kartotekę, aby fakt ten sprawdzić. Potem zarządzono na bloku Sperre. Nie wolno było nikomu wychodzić. Liczba trupów była tak wielka, że specjalny wóz, rolwaga, zaprzężony w pielęgniarzy i pielęgniarki musiał ciągle nawracać.

Jeżeli [jeszcze] chodzi o blok 20., to na tym bloku w lecie 1943 r. zostały zaszpilowane polskie dzieci z Lubelszczyzny. Przywieziono je na podwórze między blokami 20. a 21. w liczbie kilkudziesięciu. Byli to chłopcy w wieku 8–12 lat. Gdy zostawiono ich na podwórzu, rzucali do siebie śnieżkami. Około godz. 1.00 zostali wprowadzeni do ambulatorium Klehra po jego przyjściu. Pozostały tylko po nich stosy ubrań i bucików, które odniesione zostały do magazynu.

Na bloku 20. odbywały się co pewien czas selekcje. Tzw. wielkie selekcje sygnalizowane były przez duży stan bloku, np. gdy liczba ludzi przekroczyła 1500. Jeżeli więźniowie nie mogli się pomieścić w łóżkach, to wiadomo było, że będzie wielka selekcja. Odbywała się zwykle w obecności Lagerarzta i jego asysty. Po selekcji na drugi dzień chorzy wybrani do zlikwidowania byli wypędzani na korytarz i czekali na samochody. Selekcja taka dotyczyła wszystkich bloków. [Więźniów] ładowano następnie do samochodów i wywożono do Brzezinki.

Jest bardzo charakterystyczną rzeczą, że bardzo często władze obozowe wydawały tym ludziom przeznaczonym na likwidację ostatnie porcje chleba i ubranie. Wielu myślało, że jedzie do innego komanda, to znaczy do innego obozu. Tak wyglądała sprawa bloku 20.

Przewodniczący: Czy oskarżony Aumeier słyszał ten zarzut w stosunku do niego? Czy przyznaje się do tego?

Oskarżony Aumeier: Nie mogę przyznać się do tego wszystkiego, co świadek powiedział. Chciałbym zadać kilka pytań świadkowi.

Przewodniczący: Może oskarżony odpowie najpierw na moje pytanie – czy zastrzelił oskarżony więźnia? Niech powie: tak lub nie.

Oskarżony Aumeier: Nie przyznaję się do tego.

Przewodniczący: Czy świadek pozostaje przy swoim twierdzeniu?

Świadek: Tak, pozostaję przy nim.

Przewodniczący: Zarządzam dziesięciominutową przerwę.