JÓZEF KIERSZ

Dnia 18 stycznia 1946 r. w Warszawie asesor sądowy Antoni Krzętowski, delegowany do Oddziału Warszawa-Miasto Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchał niżej wymienioną osobę w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o treści i znaczeniu przysięgi, sędzia odebrał od niego przysięgę, poczym świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Józef Kiersz
Imiona rodziców Józef i Helena
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Litewska 4 m. 26
Zajęcie strażnik rady zakładowej SPB
Karalność niekarany

2 sierpnia 1944roku zostałem zabrany przez żołnierzy niemieckich ze swego domu przy ulicy Litewskiej 4, gdzie pełniłem obowiązki dozorcy domowego. Razem ze mną zabrani zostali lokator tego domu Tomczak ze swym synem, oraz pięciu czy sześciu innych mężczyzn. Mężczyzn tych dołączono do nas później, pochodzili oni z Mokotowa. Zaprowadzeni zostaliśmy w aleję Szucha 23, a stamtąd zaraz potem do gestapo (Szucha 25). W czasie, gdy zabierano mnie z mieszkania, znajdowało się w nim dwoje moich dzieci, a mianowicie 16-letnia wówczas moja córka i 14-letni syn. Żony mojej w krytycznym czasie nie było w mieszkaniu, gdyż przebywała ona wówczas w swoim ogródku działkowym przy ulicy Boboli razem z naszą najmłodszą córeczką.

Po doprowadzeniu do gmachu gestapo, skierowano nas do korytarza piwnicznego, gdzie zastaliśmy już stłoczonych dużo ludzi. Również w piwnicach (w celach) było dużo ludzi. Po sprawdzeniu naszych legitymacji, Niemcy oddali je nam, po czym umieścili nas w celach znajdujących się przy korytarzu. Stojąc jeszcze uprzednio w korytarzu usłyszałem za sobą głos mego syna, zatem musiał w krótki czas po mnie zostać zabrany z mieszkania. Będąc w swej celi, poprosiłem znajdującego się na korytarzu więziennym w pobliżu, władającego językiem polskim żołnierza niemieckiego, aby sprowadził mego syna do celi, w której zostałem umieszczony. Ów żołnierz uczynił zadość mej prośbie. Razem z mym synem przyszli do mojej celi sąsiedzi z domu przy Litewskiej, Konstanty Balcerzak z synem Stanisławem i Józef Rączkowski, który był fryzjerem zatrudnionym w gestapo przy alei Szucha. Rączkowski został zabrany podobnie jak i inni z domu przy ulicy Litewskiej, gdyż stamtąd zabierano wszystkich, nie uwzględniając żadnych reklamacji. W celi gestapo trzymano nas około pięciu godzin. Później kazano nam wyjść, na podwórzu gmachu poodbierano wszelkie dokumenty, pieniądze i portfele. W tym czasie jakiś przechodzący oficer niemiecki poznał Rączkowskiego i kazał go jako fryzjera, pracującego w gestapo, zwolnić. Ja zacząłem wówczas wołać na Rączkowskiego, aby i mnie zabrał ze sobą i jednocześnie przepychać się w jego kierunku, ciągnąc ze sobą swego syna. Tak przeciskającego się zauważył mnie pewien oficer niemiecki nazwiskiem Lebog, który zakwaterowany był w jednym z mieszkań domu, gdzie pełniłem obowiązki dozorcy. Oficer, ów poznał mnie, kazał usunąć mnie na bok pod ścianę, a następnie polecił mi udać się do domu. Bałem się iść sam, gdyż wyjść na ulicę samemu było niebezpiecznie, a wtedy na mą prośbę Szelig przydzielił nam, tj. mnie, memu synowi, Rączkowskiemu oraz pewnemu Niemcowi nazwiskiem Klein żołnierza, który miał nas przeprowadzić do domu. Ów Klein był jakimś funkcjonariuszem SA i mieszkał również przy Litewskiej 4, jednak jako cywil został przez żołnierzy niemieckich zabrany z mieszkania swego na gestapo i tam dopiero po wylegitymowaniu go został zwolniony. Ów żołnierz niemiecki odprowadził nas do domu, jednak zaraz po tym kazał nam trzem (wyjąwszy mego syna) z domu przy Litewskiej 10 (znajdowało się tam mieszkanie gestapowców)zanieść jakieś paczki do gestapo w alei Szucha. Gdy udaliśmy się z tymi paczkami, to zastaliśmy przed gmachem gestapo maszerujący już w kierunku placu Unii Lubelskiej tłum mężczyzn Polaków, otoczony gęstym konwojem żołnierzy niemieckich. Paczki odnieśliśmy zdaje się na pierwsze piętro, co zajęło nam nie więcej jak dziesięć minut i zaraz potem żołnierz odprowadził nas z powrotem na Litewską. Gdy po oddaniu paczek wyszliśmy na ulicę, to owego tłumu konwojowanych już nie było nigdzie widać, z czego wnioskuję, że nie zostali oni poprowadzeni przez plac Unii Lubelskiej do ulicy Rakowieckiej, gdyż w tym wypadku musiałbym widzieć przynajmniej tył konwoju, lecz że zostali oni skierowani na tereny dawnego Głównego Inspektoratu Sił Zbrojnych przy al. Szucha 12/14.

Po powrocie do swego domu przez dwa dni siedziałem ukryty w piwnicy, a po dwóch dniach wyszedłem z piwnicy sprawdzić [sytuację], lecz poza obręb domu nigdzie się nie wydalałem.

Nic dokładniejszego na temat miejsca stracenia przy alei Szucha 12/14 powiedzieć nie mogę, gdyż – jak to powiedziałem – nigdzie z domu nie wychodziłem. Słyszałem jednak często dochodzące z tamtego kierunku strzały, zarówno pojedyncze, jak i krótkie seryjne. Obserwacja była jednak utrudniona na skutek tego, że zasadniczo strzelano wszędzie, we wszystkich kierunkach.

Widywałem natomiast stale dymy unoszące się z terenu dawnego GISZ-u. Dym ten miał zapach bardzo nieprzyjemny, mdławy, przypominający jakby przypaloną skórę.

Wiem z opowiadań naocznych świadków, że na terenie GISZ-u Niemcy mordowali masowo ludność cywilną i że ciała następnie spalali. Świadkami tymi są Stanisław Buchler, którego adresu nie znam, lecz zna go Franciszek Zieliński (zam. przy ulicy Polnej 44 lub 46), który jako ogrodnik pracował w ogrodzie przy alei Szucha 23. Zieliński na kilka dni przed wybuchem powstania przestał tam pracować. Drugim świadkiem zbrodni niemieckich na terenie GISZ-u jest niejaka Popielnicka (zam. przy ulicy Bagatela 8).

Protokół odczytano.