ALEKSANDRA SADOWSKA

Kraków, 10 grudnia 1947 r.

Do
Najwyższego Trybunału Narodowego
w Krakowie

Aleksandra Sadowska, urodzona 1915 r. w Kleniku, pow. nowogródzki, [wyznania] rzymskokatolickiego, zamieszkała w Krakowie przy ul. Zwierzynieckiej 16 m. 4, z zawodu krawcowa.

Do Oświęcimia zostałam przewieziona 12 września 1942 r. i byłam tam do 1944 r. Przydzielono mnie do Brzezinki do bloku nr 7a, skąd skierowano mnie do Außenkommanda – do pracy w polu. Zaraz się zorientowałam, że [zarówno] mnie, jak i moje współtowarzyszki niedoli czeka ciągłe znęcanie się SS-manów. Po miesiącu mojego pobytu uciekła jedna z więźniarek. Przebrała się w cywilne ubranie na strychu w prywatnym domu przyległym do pola. Na skutek jej ucieczki dostałyśmy karę wymierzoną przez Mandel [Mandl], a mianowicie klęczałyśmy przez noc koło bloku nr 25 („bloku śmierci”).

W miarę możliwości starałam się być we wszystkich komandach, chcąc się dowiedzieć, jak tam jest. Wszędzie stosowano jedną metodę: bicia, kopania, wchodzenia nogami na klatkę piersiową, duszenia i rozszarpywania przez psy. Każde komando musiało być parzyste. W lagrze nie było już zdrowych, ażeby zapełnić brakujące miejsca, wobec tego Mandl zbierała koło bloków „muzułmanów”, którzy leżeli w błocie. Kto zaś upierał się, męcząc – [tego] zabijała na miejscu. Zdarzało się, że za jednym razem ginęło kilkadziesiąt osób. Mandl celowo dołączała muzułmanów, gdyż wiedziała, że postowie wykończą ich przy pracy w polu. Ja sama kilkakrotnie nosiłam z koleżanką te umęczone niedobitki na blok 25.

W 1943 r. spotkałam się z Mandl na Lagerstraße. Przypatrywała mi się swoimi złowrogimi oczyma, przystawiając binokle, i zauważyła, że numer mój na „jace” jest brudny i częściowo oderwany. Zbiła mnie mocno i zawołała Stenię – Lagerälteste, [mówiąc,] że która nie będzie miała przyszytego numeru, to zostanie odstawiona na blok nr 25, tj. „blok śmierci”.

Za pośrednictwem p. Piątkowskiej, naszej „mamusi lagrowej”, dostałam się do sauny, gdyż po półtorarocznej pracy w Außenkommandzie, byłam całkowicie wyczerpana i z dnia na dzień upodobniałam się do „muzułmana”. Pracowałam tam w Läusekommandzie przy odwszeniu. Widziałam tam, jak Kremer wybierał do gazu na reine Seite tych „muzułmanów”, którzy byli przeznaczeni na śmierć. Ci wybrani siedzieli przez dwa – trzy dni w gazkomorze bez picia i jedzenia, czekając na kolejkę [do] stracenia. Rano, po apelu, zajeżdżało auto koło sauny i zabierano ich, a przy tym asystowały: Dreksel [Drechsel], Mandel [Mandl], Brandel [Brandl], Taube, popychając [więźniarki]. Prawie co tydzień były zarządzane selekcje „muzułmanów” przez lekarza Kremera. Widziałam też, jak z nudów czy też z innych powodów robili doświadczenia na szczurach. Wlewałyśmy do wanny wodę, do której Niemcy dolewali inny, nieznany mi, płyn, i wrzucali szczury, które momentalnie prężyły się i zdychały.

Chciałam jeszcze wspomnieć o Schuhkammerze, gdzie pracowałam przez dwa tygodnie na bloku 11. Zadaniem moim, jak i moich koleżanek było zbieranie z całego lagru A i B butów po „muzułmanach”, którzy pozostawiali je w błocie, nie mając już siły dźwigać ich swoimi nogami. W tych butach można było znaleźć wszystko: kartofle, chleb, łupy, papierowe bandaże z krwią, a nawet odmrożone palce i całe stopy. Te buty czyściłyśmy z błota i oddawane były do użytku następnemu transportowi.

W grudniu 1942 r. zostałam skierowana z koleżanką Michaliną Jędrusiak na „blok śmierci” (25.) celem zdejmowania butów z ludzi zmarłych śmiercią głodową. Widziałam też na własne oczy, jak przed blokiem nr 25 były poukładane stosy zmarzniętych ludzi, powynoszonych z bloku. Mogło ich być ponad 60 osób. Były tak przymrożone, że absolutnie w normalny sposób butów nie można było ściągnąć.

Szczurek dusiciel

Będąc na rewirze bloku 17., chora na szkorbut i wrzody w gardle, widziałam na własne oczy, jak Szczurek wraz z dwoma postami znęcał się aż do uduszenia nad 40-letnią kobietą, która majaczyła w gorączce – według mniemania Niemców umysłowo chora. Wyglądało to w następujący sposób. Wieczorem po Lagerruhe, kiedy było wszędzie cicho, u nas ta chora głośno krzyczała i śpiewała. Flegerka Niemka dała znać na bramie i wtedy dla uspokojenia chorej zjawił się Szczurek z dwoma postami. Ona śpiewała godzinki, a oni ją dusili. Długo było słychać charczenie biednej, aż w końcu przestała żyć. Ta zbrodnia była głośna na bloku 17., gdzie dało się słyszeć szepty: Szczurek, Szczurek, Szczurek… Szczurek jak lucyfer jeździł na motocyklu po lagrze A i B do tego stopnia, aż zwichnął sobie nogę i leżał w lazarecie.

Widziałam też, jak Szczurek znęcał się nad kobietami pracującymi w szelkuchni [Schälküche] za „organizowanie” kartofli i innych produktów żywnościowych i wymierzał im karę tzw. sportu, tj. chodzenia na klęczkach po Lagerstraße z rękoma podniesionymi do góry, w których to trzymały jeszcze cegły. W ten sposób ćwiczył od godz. 10.00 do 11.30. Były tam przeważnie starsze kobiety, które po takich ćwiczeniach z popuchniętymi kolanami odsyłano na rewir, gdzie wiele z nich umierało. Jedną 70-letnią kobietę zwolnił z ćwiczeń.

Wszystko to widziałam na własne oczy, gdyż pracowałam w saunie, a to działo się naprzeciw.

W razie potrzeby mogę świadczyć osobiście, a zeznanie moje jest spóźnione tylko z powodu choroby i pobytu w szpitalu oraz nieświadomości, kto ze znanych mi Niemców znajduje się wśród oskarżonych.

I to jeszcze nie wszystko, co widziałam.