RUDOLF EHRLICH

Dnia 9 maja 1945 r. w Oświęcimiu, sędzia okręgowy śledczy Jan Sehn, członek Komisji Badania Zbrodni Niemiecko-Hitlerowskich w Oświęcimiu na wniosek, w obecności i przy współudziale wiceprokuratora Sądu Okręgowego dr. Wincentego Jarosińskiego, na zasadzie art. 254, 107 kpk, przesłuchał w charakterze świadka Rudolfa Ehrlicha, byłego więźnia obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu nr 13 511, który zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Rudolf Ehrlich
Data i miejsce urodzenia 15 czerwca 1902 r. w Stale u Túbora w Czechosłowacji
Imiona rodziców Adolf i Josefa z d. Hermanower
Wyznanie mojżeszowe
Zawód doktor prawa, adwokat
Narodowość i przynależność państwowa czechosłowacka
Miejsce zamieszkania przed aresztowaniem Chocerady nad Sázavou
Obecne miejsce zamieszkania obóz w Oświęcimiu

Od 1 czerwca 1943 r. do 18 października 1944 r. przebywałem w obozie żydowskim w Theresienstadt. 18 października 1944 r. wraz z transportem 1500 ludzi przewieziono mnie do obozu w Oświęcimiu-Brzezince. W obozie, bezpośrednio po przywiezieniu, kierowano nas do łaźni, następnie, po ubraniu w bieliznę i ubrania obozowe oraz wytatuowaniu numerów, skierowano nas do bloku 22. W Brzezince przebywałem tylko dwa dni. Po tym czasie wraz z grupą 138 osób przewieziono nas autami do Fürstengrube koło Mysłowic. Fürstengrube znajduje się dwie stacje od Mysłowic (stacja kolejowa Kosztowy). Obóz w Fürstengrube urządzony był podobnie jak obóz w Oświęcimiu, miał kilka bloków murowanych i kilkanaście z drewna, a ogrodzony był drutami o wysokim napięciu.

Zarząd obozu i nadzór pracy zorganizowane były tak, jak w obozie oświęcimskim. Bezpośrednio po przyjeździe rozlokowano nas do bloków. Ja dostałem się do bloku 7. Blokowym był Żyd, śp. Engel.

Po przybyciu naszego transportu do Fürstengrube stan liczbowy obozu wynosił 1130 więźniów. Pracowaliśmy w kopalni węgla. Tylko nieliczna grupa więźniów pracowała na powierzchni ziemi. Byli to przeważnie murarze i pracownicy zatrudnieni przy budowie komina. W jakim celu ten komin budowano, do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy, ale przypuszczaliśmy, że będzie to krematorium. W kopalni pracowaliśmy na trzy zmiany, ranną, południową i nocną. Każda z tych zmian liczyła ok. 350 osób. Praca była bardzo ciężka. Musieliśmy przez cały czas nakładać węgiel na małe wózki. Wózki te następnie trzeba było popychać i ciągnąć do windy, która wyciągała węgiel na górę. Również ładowanie węgla należało do zadań więźniów. Prócz nas pracowali tam jeszcze Rosjanie i Żydzi. Pracę nadzorowali Oberhauer i podlegający mu Hauerzy. Byli to ludzie spoza obozu, nie więźniowie, Niemcy, którzy chodzili w ubraniach cywilnych. Oprócz nich zatrudniony do tej pracy był Oberkapo, kapo i Vorarbeiter. Każdy Hauer był nadzorcą jednej komory węglowej. Ponieważ pracowali bardzo ciężko, a odżywiano bardzo słabo, przeto zdarzało się niejednokrotnie, że więźniowie mdleli i opadali zupełnie z sił. Wówczas kapo i Hauerzy bili ich niemiłosiernie, gdzie popadło. Tego rodzaju znęcanie się nad więźniami miało miejsce również bez żadnego powodu.

Mnie przydarzyło się, że przypadkowo dostałem się między dwa ciągnięte przez więźniów pociągi, [nieczytelne] jeden [nieczytelne] , a drugi naładowany węglem. Na skutek zgniecenia mnie przez mijające się wagoniki, doznałem zranienia kilku żeber i prawej ręki. Ponieważ nie mogłem dłużej pracować i podnieść się z ziemi, przyszedł do mnie Vorarbeieter i polecił, bym natychmiast udał się do pracy, a gdy mimo to nie wstałem, gdyż nie byłem w stanie, przystawił mi latarnię tak blisko twarzy, że opalił mi brwi. Na to nadszedł Hauer, który widząc mnie leżącego na ziemi zaczął mnie kopać i bić, chcąc zmusić mnie do podjęcia pracy. Zarówno Hauer jak i Oberhauer, który następnie przyszedł, uważali, że symuluję i dlatego Oberhauer zaczął mnie bić kijem. W ogóle wszystkich, którzy w czasie pracy zasłabli i nie mogli pracować, uważano za symulantów. Dopiero wieczorem, po skończonej pracy pozwolono dwóm kolegom pomóc mi wydostać się na górę. Fakt ten miał miejsce w grudniu 1944 r. W szpitalu, do którego mnie następnie zaprowadzono, przebywałem tylko 31 dni, mimo iż ręką nie mogłem w ogóle władać.

Po wypisaniu mnie ze szpitala przydzielono mnie do „lżejszej” pracy, do tzw. Holzkommando, które pracowało na powierzchni ziemi. Składało się ono z 15 ludzi, a do jego zadań należało wyładowywanie kloców z wagonów i przenoszenie lub transportowanie ich w inne miejsce w obozie. Praca ta wówczas zupełnie nie była dla mnie odpowiednia, ponieważ nie mogłem władać prawą ręką i dlatego prosiłem, by przeniesiono mnie z powrotem do kopalni. Jeszcze jeden motyw kierował mną wtedy, kiedy prosiłem o zmianę pracy, a mianowicie była to silna zima i na powierzchni było o wiele zimniej, aniżeli w kopalni. W kopalni przydzielono mnie do przetaczania różnych wózków i dlatego mimo chorej ręki mogłem podołać tej pracy.

Tak pracowałem do 18 stycznia 1945 r. W dniu tym miałem iść do pracy ze zmianą południową. Przed zmianą południową o godz. 11.00 udawaliśmy się codziennie najpierw po latarnie, następnie o 11.30 zmienialiśmy ubrania lagrowe na ubrania robocze, a o godz. 12.00 jedliśmy obiad, aby o 12.45 ustawić się w szeregi i odmaszerować do kopalni. Tego dnia po obiedzie, jeszcze przed ustawieniem się w szeregi, przyszedł do nas Lagerführer i polecił, abyśmy odnieśli z powrotem latarnie, a następnie na ubrania robocze założyli ubrania obozowe, gdyż odejdziemy z transportem. W obozie powstał wówczas zupełny chaos. Blokowi mówili nam, że możemy brać z magazynów żywnościowych i odzieżowych, co kto chce. Około godz. 18.00 Lagerführer oświadczył nam, że nie wie, kiedy i dokąd ruszy transport, czy dziś, czy za kilkanaście dni, a już za chwilę polecono nam ustawić się w szeregi do wymarszu.

Dodaję, że po naszym transporcie do Fürsgtengrube przyszedł jeszcze jeden transport więźniów – 162 osoby, więc łączny stan obozu 18 stycznia 1945 r. wynosił ok. 1300 więźniów. Na rozkaz Lagerführera ustawiliśmy się w grupach po 35 osób. Grupy te prowadzone były przez kapo, Blockführerów, Vorarbeitrów, a nadzorowane przez SS-manów. Ja ustawiłem się w pierwszej kolumnie, a gdy nadszedł Lagerführer oświadczyłem mu, że jestem chory, mam rany na nogach, a nie mam butów i nie jestem zdolny do marszu. Na to Lagerührer powiedział, że mam udać się do bloku szpitalnego. Tego dnia o godz. 20.00 grupy wymaszerowały w nieznanym mi kierunku, a w obozie pozostali tylko chorzy – ok. 250 osób. Wszyscy dozorcy i SS-mani opuścili obóz, zostaliśmy zupełnie bez nadzoru, jedynie otoczeni drutem, przez który puszczono prąd, więc wyjść z obozu nie mogliśmy.

Bez nadzoru i w opisanych warunkach pozostawaliśmy do 27 stycznia 1945 r. Wtedy popołudniu przybyło do obozu 30 SS-manów. Polecili oni wszystkim, którzy mogą stać na nogach, by zebrali się w jednym drewnianym baraku. Zgłosiło się nas wówczas 137 więźniów.

Reszta miała pozostać w łóżkach, w tych samych barakach drewnianych, w których znajdowały się szpitale. Ja znajdowałem się w grupie więźniów o zdrowych nogach i dlatego musiałem się wraz z nimi udać do wskazanego baraku. Wówczas dowódca SS-manów zażądał, by wystąpili aryjczycy. Gdy wystąpiło ich ok. 40, oświadczył, że to za duża ilość i polecił im wrócić z powrotem do nas do baraku. Wszystkim nam nakazano zbliżyć się do dwóch okien, które były otwarte. Przypuszczając, że SS-mani będą do nas strzelać, chowaliśmy się po przeciwnej stronie baraku, gdzie okna były zamknięte. Wówczas SS-mani z zewnątrz zaczęli strzelać do nas z karabinów, a przez otwarte okna wrzucili granaty. Po chwilowym atakowaniu baraku sprawdzali, czy któryś ze znajdujących się tam więźniów jeszcze żyje, a jeżeli ktoś jeszcze się ruszał – strzelali do niego. Następnie przynieśli kilkanaście sienników, rozłożyli je przy rogach bloku i podpalili, aż cały barak zaczął płonąć. W trakcie strzelaniny zostałem ranny granatem w prawą nogę, z tego powodu do dziś jeszcze nie mogę chodzić, i udawałem, że nie żyję. W pewnym momencie zawalił się drewniany dach baraku i jedna z belek upadła na mnie przygniatając mnie całkowicie. Tak leżałem przez dłuższą chwilę. Gdy poczułem już, że i do mnie dochodzi ogień, usiłowałem podnieść się. Wówczas jeden z SS-manów, który przypadkowo popatrzył przez okno, strzelił do mnie i ranił mnie w prawą rękę. Udałem, że zostałem zabity, gdy jednak poczułem, że w tej pozycji dłużej nie mogę pozostać, a także zauważyłem, że SS-mani odeszli za róg baraku, wyczołgałem się na zewnątrz i ukryłem za filarem stanowiącym szkielet baraku. Wówczas usłyszałem wezwanie jednego z kolegów, bym go ratował, a gdy się tylko ruszyłem, padł znów strzał i ranił mnie powtórnie w prawą rękę.

Z miejsca, w którym znajdowałem się, widziałem, że SS-mani udali się w kierunku baraków, w których leżeli, niemogący wstać z łóżek. Po pewnej chwili zauważyłem dziesięciu chorych, którzy wyszli z tych baraków i poszli w kierunku kuchni. Jak się później od nich dowiedziałem, opuścili oni baraki na polecenie SS-manów. Byli to aryjczycy. Następnie zobaczyłem, jak SS- mani znowu przynieśli sienniki, popodkładali je pod drewniane baraki szpitalne, w których leżeli chorzy i baraki te podpalili. Z baraków tych nie wyszedł ani jeden chory, wszyscy zostali spaleni.

Z grupy, w której się znajdowałem, pozostało przy życiu tylko 14 więźniów i wszyscy byli ranni. SS-mani po podpaleniu wszystkich baraków szpitalnych pozostali jeszcze w obozie przez dwie godziny, aż baraki doszczętnie spłonęły, a następnie obóz opuścili.

Wówczas dopiero ja i pozostali przy życiu więźniowie zebraliśmy się w izbie, która służyła za warsztat szewski. W tej izbie pozostaliśmy przez trzy dni, a jeden ze zdrowszych – z zawodu szewc, przyniósł nam pierwszego dnia po cztery kartofle. Trzeciego dnia koledzy, którzy byli w kuchni, przynieśli nam trochę polewki. W tym też dniu przyszedł do obozu jeden Polak z kopalni i zawiadomił nas, że Niemcy już odeszli oraz powiadomił władze i ludność o naszym pobycie w obozie. W związku z tym 3 lutego 1945 r. polska milicja przewiozła nas autem do szpitala w Mysłowicach. W szpitalu pozostałem do 7 kwietnia 1945 r., a 9 kwietnia przybyłem do obozu w Oświęcimiu, gdzie dotąd przebywam.

Na tym protokół zakończono i jako zgodny z treścią zeznań świadka Rudolfa Ehrlicha, po odczytaniu podpisano.