Dnia 9 maja 1945 r. w Oświęcimiu, sędzia okręgowy śledczy Jan Sehn, członek Komisji Badania Zbrodni Niemiecko-Hitlerowskich w Oświęcimiu na wniosek, w obecności i przy współudziale wiceprokuratora Sądu Okręgowego dr. Wincentego Jarosińskiego, na zasadzie art. 254 i 107 kpk, przesłuchał w charakterze świadka Marię Matlak, byłą więźniarkę obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu nr 50161, która zeznała, co następuje:
Imię i nazwisko | Maria Matlak |
Data i miejsce urodzenia | 8 września 1912 r. w Włosienicy, pow. Biała |
Imiona rodziców | Franciszek Lofek i Aniela z d. Warmuzek |
Stan cywilny | żona Jana, dyżurnego ruchu PKP |
Wyznanie | rzymskokatolickie |
Przynależność państwowa | polska |
Narodowość | polska |
Miejsce zamieszkania | Oświęcim, ul. Polna 5 |
24 maja 1943 r. bez żadnego powodu aresztowało mnie gestapo w Oświęcimiu. Bezpośrednio po aresztowaniu przywieziono mnie do Bielska, gdzie w aresztach gestapo przebywałam cztery tygodnie. Przez ten czas w ogóle mnie nie przesłuchiwano. Po czterech tygodniach razem z transportem ok. 180 osób przewieziono nas skutych autami do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. W obozie umieszczono mnie w bloku 11., gdzie wówczas mieściło się Strafkommando. W sali, w której przebywałam przez cztery dni, przebywało nas 94 więźniarki. Stubedienst Maks, Polak, oświadczył nam, że jedzenie zasadniczo powinniśmy otrzymywać co trzy dni, faktycznie jednak dawał nam i zupy, i chleb codziennie. Obchodzono się z nami, jak z innymi więźniarkami w obozie. Po czterech dniach umieszczono mnie i cztery inne więźniarki w bunkrze. Była to ciemna izba z jednym małym zakratowanym okienkiem, z kamienną posadzką i jedną pryczą [w środku]. Rozmiary bunkra wynosiły trzy na trzy i pół metra, a wysokość dwa i pół metra.
Po upływie trzech tygodni pobytu w tym bloku, przeznaczono mnie do obozu, przy czym oświadczono mi, że zaszła tu jakaś pomyłka.
Bezpośrednio po wypuszczeniu mnie z bloku 11. wraz z ośmioma innymi więźniarkami odprowadzono mnie do obozu w Brzezince. Tam zaprowadzono nas najpierw do łaźni, ostrzyżono, ubrano w pasiaki, zarejestrowano, wytatuowano numer i skierowano do bloku 3. Lagerälteste w tym czasie była Polka, Stefania Starostka z Tarnowa. Była to kobieta okropnie zła. Znęcała się nad więźniarkami i biła je niemiłosiernie bez najmniejszego powodu rękami, kijem oraz kopała. Na własne oczy widziałam jak 76-letnią kobietę wywróciwszy na ziemię kopała nogami, a gdy ta zwracała jej uwagę, że ma wnuczki w jej wieku, ta oświadczyła: „Jeszcześ nie zdechła, ty stara k…”. W bloku 3., bloku kwarantanny, przebywałam przez cztery tygodnie. Razem ze mną w tym bloku było 1200 więźniarek, pracowałyśmy przy wynoszeniu w fartuchach kamieni i naprawianiu wyboi na drogach. Kapo przy pracy były więźniarki-Niemki, które za najdrobniejsze uchybienie znęcały się nad nami, wyjątkowo pilnowały, by każda nosiła w fartuchu pełno kamieni. Po odbyciu kwarantanny skierowano mnie do pracy w kuchni. Pracowałam tam przez siedem miesięcy, tj. do końca marca 1944 r. Gotowałyśmy zupy obiadowe oraz zioła na śniadanie, czy kolację.
Na obiad dawano przeważnie zupy z pokrzyw i lebiody. Pokrzywy te uprzednio musiałyśmy siekać, następnie parzyć gorącą wodą i zagotowywać, przy czym do kotła, w którym mieściło się ok. 300 l zupy, musiałyśmy dosypywać paczkę Bratlingspulver. Wiedziałyśmy, że proszek ten służy temu, aby kobiety nie miały menstruacji. Ja sama przed jedzeniem zupy miałam regularnie menstruację. Po kilkudniowym spożywaniu – straciłam ją zupełnie. To samo było z innymi kobietami. Zarówno ja, jak i inne więźniarki odzyskiwałyśmy menstruację dopiero po [jedzeniu tego, co otrzymałyśmy z] nadchodzących z domu paczek. Kapo w kuchni była Polka, Zofia Hubert z Katowic, która bardzo dużo pomagała więźniarkom.
Okazany mi proszek w torbie z napisem „Bratlingspulver” jest takim samym, jaki wsypywałam ja i inne zatrudnione w kuchni do zup. Wiadomo mi również, sama wraz z innymi więźniarkami to robiłam na rozkaz SS-manek, że do zup i spożywanych potraw (buraków, brukwi) dosypywano przemielonych surowych, rozparzonych ziemniaków. Jaki był tego cel, nie wiem. Oberkapo całej kuchni była Niemka, Betti, której nazwiska nie pamiętam, która za najdrobniejsze przewinienia karała surowo, zarządzając gimnastykę i bijąc.
Na skutek ciężkiej pracy, jaką musiałam w kuchni wykonywać, rozchorowałam się i wysłano mnie do szpitala, a po dwóch tygodniach zostałam pielęgniarką na oddziale zakaźnym w bloku nr 24. Warunki higieniczne w bloku były fatalne, chore na różne choroby, jak tyfus plamisty, brzuszny, Durchfall i czerwonkę leżały razem, po pięć na jednym normalnym łóżku. Wszy było mnóstwo, jakby „ktoś je z worka wysypał”, [tak] że leżące nago kobiety mogły je po prostu rękami zgarniać.
Jedzenie było normalne, obozowe. Wprawdzie lekarki chodziły i starały się chorym pomóc, ale lekarstw w ogóle nie było. Śmiertelność była bardzo wysoka, a niejednokrotnie zdarzało się, że trupy razem z chorymi musiały pozostawać w łóżkach jeszcze przez kilka godzin, dopóki nie przyszła lekarka, by stwierdzić zgon. W tym czasie odbywały się również w bloku selekcje przeznaczonych do gazu. Gazowano wyłącznie Żydówki. Do gazu brano nie tylko najsłabsze, ale także już zupełnie wyleczone, które miały wkrótce opuścić szpital i iść do obozu. Selekcji dokonywał lekarz obozowy, Niemiec dr König w towarzystwie lekarki-Żydówki. Wskazywał on osobę, którą przeznaczył do zagazowania i wówczas po wpisaniu jej na listę, na łóżku jej naznaczano krzyż. Wieczorem podjeżdżały auta i musiałyśmy chore ściągać z łóżek i ładować na auta. Niejednokrotnie po takiej pracy wracałyśmy całe pokrwawione. Nie robiono żadnej różnicy, czy Żydówka była w ciąży, czy nie, wręcz przeciwnie, do gazu brano wszystkie Żydówki w ciąży, a specjalnie te w zaawansowanej ciąży. Zdarzały się wypadki, że niektórej Żydówce udało się zamaskować ciążę, a gdy już urodziła dziecko, usiłowała je zabić przypuszczając, że w ten sposób uda się jej uniknąć zagazowania. Wszystkie Żydówki z dziećmi brano do gazu.
W obozie w Oświęcimiu przebywałam do czasu wkroczenia wojsk radzieckich, tj. do 28 stycznia 1945 r. Obecnie mieszkam na stałe w Oświęcimiu.
Na tym protokół zakończono i po odczytaniu, jako zupełnie zgodny z zeznaniami świadka Marii Matlak, podpisano.