STANISŁAW DUBIEL

Oświęcim, dnia 7 sierpnia 1946 r., sędzia okręgowy śledczy Jan Sehn, działając na zasadzie Dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. (DzU RP nr 51, poz. 293) o Głównej Komisji i Okręgowych Komisjach Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, jako członek Głównej Komisji, przesłuchał w trybie art. 255, w związku z art. 107, 115 kpk, niżej wymienioną osobę, która zeznała, co następuje:

Imię i nazwisko Stanisław Dubiel
Data i miejsce urodzenia 13 listopada 1910 r., Chorzów Imiona rodziców Klemens i Anna Pietrzak
Wyznanie rzymskokatolickie
Narodowość i przynależność państwowa polska
Miejsce zamieszkania Chorzów, ul. Powstańców 49

W obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu przebywałem od 6 listopada 1940 r. do 18 stycznia 1945 r. Oznaczony byłem nr. 6059. Prawie od początku pracowałem jako ogrodnik – najpierw u Lagerführera Fritzscha, który stanowisko to zajmował do końca 1941 r., a później u jego następcy Lagerführera Aumeiera, który funkcje te objął w styczniu 1942 r. Fritzsch przeniesiony został wówczas do Flossenbürga.

6 kwietnia 1942 r. odkomenderowany zostałem jako ogrodnik do domu komendanta obozu Rudolfa Hößa. Pracowałem tam do końca jego pobytu w obozie, a właściwie jeszcze dłużej, aż do wyjazdu jego rodziny z Oświęcimia. Höß przeniesiony został z Oświęcimia do centrali jesienią 1943 r., zaś jego rodzina opuściła Oświęcim latem 1944 r. Pracując w ogrodzie oraz w gospodarstwie domowym Hößa mogłem obserwować z bliska zarówno jego, jak i jego rodzinę. Höß w ciągu dnia przychodził bardzo często do domu, bardzo często jeździł konno lub innymi środkami lokomocji po terenie całego obozu, zaglądał wszędzie i interesował się wszystkimi sprawami obozowymi . Najrzadziej przebywał w swym biurze. Akta wymagające jego podpisu, przynoszono do domu, gdzie sprawy te załatwiał. W swym domu przyjmował często dygnitarzy SS. Między innymi dwukrotnie Himmlera.

W czasie pierwszego pobytu Himmlera rozmawiał on bardzo serdecznie z Hößem i jego żoną, brał dzieci Hößa na kolana, dzieci nazywały go „Onkel Heini”. Sceny takie utrwalone zostały na fotografiach, które w powiększeniu wisiały na ścianach w mieszkaniu Hößa. W czasie drugiego pobytu Himmlera w Oświęcimiu, krótko przed opuszczeniem przez Hößa stanowiska komendanta, w rozmowie prowadzonej w ogrodzie Himmler oświadczył Hößowi, że musi on odejść z obozu, ponieważ radio angielskie za dużo mówi o niszczeniu więźniów w Oświęcimiu. W [trakcie] dyskusji, która toczyła się na ten temat, Höß oświadczył wówczas, iż był przekonany, że działalnością swą w Oświęcimiu oddaje dobrą przysługę swej ojczyźnie. Powiedział to bezpośrednio po poruszeniu przez Himmlera kwestii gazowania ludzi. Część tej dyskusji słyszałem osobiście, resztę opowiadały nam więźniarki, Badaczki Pisma Świętego, które zatrudnione były w gospodarstwie domowym Hößa. Obie były Niemkami, zażartymi przeciwniczkami systemu hitlerowskiego. Jedna z nich – Sophie Stippel – pochodziła z miasta rodzinnego Hößa, tj. z Mannheim-Ludwigshafen, znała go z lat dziecięcych, ponieważ mieszkali przy jednej ulicy. Ona to właśnie mówiła mi, że w czasie drugiej rozmowy z Himmlerem Höß oświadczył dosłownie: „Ich dachte ich werde meinem Vaterlande damit einen Dienst erweisen”. Przypuszczam, że Sophie Stippel mieszka obecnie u swej córki w Heidelbergu. Zarówno Stippel, jak i jej koleżanka, zawiadamiały nas zawsze o posłyszanych rozmowach w sprawach obozu, uprzedzały nas, kiedy należy zachować specjalne środki ostrożności, gdyż grozi wsypa. Dzięki ich pomocy mogliśmy w wielu wypadkach zapobiec złu.

Częstym gościem Hößa był również inspektor obozów koncentracyjnych – Obergruppenführer Schmauser, a parokrotnie – zdaje się pięć razy – szef Wirtschafts und Verwaltungshauptamtu, SS-Obergruppenführer Pohl. W czasie odwiedzin Pohla panował bardzo serdeczny nastrój. Widać było, że Höß i Pohl byli zaprzyjaźnieni. Mieliśmy wrażenie, że Höß dawał Pohlowi pewne prezenty.

W czasie wszystkich tych odwiedzin Hößowie urządzali dla gości wspaniałe przyjęcia. Potrzebną do tego żywność musiałem organizować na polecenie żony Hößa. Przed każdym takim przyjęciem mówiła mi ona, co jej będzie potrzebne, względnie kazała mi się w tej sprawie porozumieć z kucharką Sophie. Ani pieniędzy, ani kartek żywnościowych, potrzebnych do zakupu artykułów spożywczych, nie dawała mi. Urządziłem się w ten sposób, że przez mojego kolegę Adolfa Maciejowskiego, który pełnił funkcję kapo w magazynie żywnościowym dla więźniów, doszedłem do szefa tego magazynu SS-Unterscharführera Schybeka [Schebecka], do którego chodziłem każdego tygodnia po porcje przydziałowe dla więźniarek zatrudnionych w gospodarstwie Hößa. W rozmowie z Schebeckiem wspomniałem mu, iż podsłuchałem rozmowę, w czasie której Höß wspominał o jego awansie. Schebeckowi zależało bardzo na awansowaniu, zapytał mnie, czy nie potrzebuję czegoś dla Hößów i w ten sposób nawiązałem z nim kontakt. Przy odbieraniu racji żywnościowych dla więźniarek zabierałem zawsze towary potrzebne w gospodarstwie Hößów. Donieść te towary do domu Hößa mogłem spokojnie, dlatego że Schebeck mi w tym pomagał. W ten sposób dostarczyłem im w ciągu jednego tylko roku trzy worki cukru po 85 kg. Hößowa zaznaczała mi wyraźnie, że żaden SS-man nie powinien wiedzieć o interesach przeze mnie załatwianych. Zapewniałem ją, że sprawy te załatwiam z kolegą. Z Schebeckiem umówiłem się również, że będzie on tak zachowywał się, jak gdyby o całej sprawie nic nie wiedział, zapewniając go, że Höß o tych transakcjach nie wie. Ostatecznie powiedziałem mu prawdę, mówiąc, że działam za zgodą Hößa, jednak zdradzenie się z tym przeze mnie lub przez Schebecka skończyłoby się na pewno dla nas bardzo smutno, bo Höß niewątpliwie zaprzeczyłby wszystkiemu. Powiedziałem to Schebeckowi dlatego, żeby wiedział, że ze strony Hößa, jeśli zachowamy dyskrecję, nic nam nie grozi.

Sytuację tę wykorzystywałem również dla moich kolegów wyciągając od Schebecka więcej towarów, których część mogłem później przemycić do obozu i dożywić tych więźniów, którzy tego potrzebowali, przede wszystkim chorych kolegów. Początkowo nosiłem te towary w koszyku, a później używałem do tego celu wózka. Magazyn żywnościowy był w tym czasie dobrze zaopatrzony, ponieważ składano w nim produkty odebrane Żydom przybyłym do Oświęcimia masowymi transportami, kierowanym w większości wprost do gazu. Z magazynu tego pobierałem do prywatnego gospodarstwa Hößa: cukier, mąkę, margarynę, różnego rodzaju proszki do pieczenia, przyprawy do zup, makaron, płatki owsiane, kakao, cynamon, grysik, groch i inne produkty.

Hößowa nigdy nie była zaspokojona, stale wszczynała ze mną rozmowy, w których zaznaczała czego jej w gospodarstwie brakuje, dając mi w ten sposób do zrozumienia, o co mam się postarać. Produktami tymi zaopatrywała nie tylko własną kuchnię, ale część wysyłała krewnym w Niemczech. W ten sam sposób zaopatrywałem kuchnię Hößa w mięso z rzeźni oraz stale w mleko. Zaznaczam, iż Hößowi i jego rodzinie przysługiwało na podstawie jego kartek mlecznych litr i ćwierć mleka dziennie. Codziennie pobierałem dla kuchni Hößa z mleczarni więziennej pięć litrów mleka, a nierzadko na żądanie Hößowej także śmietanę. Mleczarnia otrzymywała zapłatę za litr i ćwierć mleka. Za wszystkie inne produkty, a więc za wszystko, co szło do kuchni i gospodarstwa Hößa z więziennego magazynu żywnościowego oraz z rzeźni obozowej, Hößowie nie płacili.

Drugim dostawcą gospodarstwa Hößów był szef kantyny i kierownik rzeźni obozowej Engelbrecht, który w czasie swego pobytu w Oświęcimiu awansował z Oberscharführera na Obersturmführera. Dostarczał on mięsa, wędliny i papierosy z kantyny. Widziałem w domu Hößa skrzynie po 10 tys. papierosów jugosłowiańskich „Ibar”. Były to papierosy, które nabyć można było tylko w kantynie dla więźniów. Hößowa częstowała mnie tymi papierosami i płaciła nimi za roboty wykonane po kryjomu (Schwarzarbeiten) przez więźniów, którzy roboty te wykonywać musieli narażając się na niebezpieczeństwo najsurowszych kar. Znamienne jest, iż Höß wydał rozkaz zabraniający wykonywania takich robót. Sam wobec swego gospodarstwa rozkazu tego nie przestrzegał. Twierdzę, iż wiedział o moich dostawach dla jego gospodarstwa domowego. Zdarzało się niejednokrotnie, że zastał mnie w kuchni przy rozpakowywaniu przywiezionych dopiero co towarów. Widział również zapasy piętrzące się w komorze i spiżarni swego domu, zresztą z zapasów tych sam korzystał i urządzał przyjęcia. O jego zapobiegliwości w kwestiach gospodarczych świadczy również fakt, że z wyjazdów na Węgry, dokąd jeździł po odejściu ze stanowiska komendanta, przysyłał wino całymi skrzyniami. Podróże na Węgry odbywał w charakterze specjalnego pełnomocnika do wytępienia Żydów w Europie (Sonderbeauftragter für die Judenvernichtung in Europa), tak nazwała go oficjalnie jego żona, która w rozmowie ze mną oświadczyła, iż wrogom Hößa nie udało się go zniszczyć, wprost przeciwnie awansował i dostał jeszcze ważniejszą misję do spełnienia.

Jeszcze raz podkreślam, że nawet najdrobniejsze przedmioty potrzebne do domowego użytku, jak pastę do butów, szczotki do obuwia, musiałem dla domu Hößa organizować. Znamienne jest, że Hößowa podmieniała bieliznę dostarczoną dla więźniarek zatrudnionych w jej gospodarstwie. Była to bielizna z magazynów „Kanady”, zrabowana zagazowanym Żydówkom, co pewien czas dostarczana tym służącym. W ten sam sposób urządzono dom Hößa i wyposażono go w meble. I tu załatwiano wszystko przez więźniów z materiałów obozowych. Mieszkanie wyposażone było w najwspanialsze meble, szuflady biurka wybijane skórą pochodzącą z magazynów fabryki skóry (Lederfabrik), w której urządzono magazyn na przechowanie wyrobów skórzanych zrabowanych z masowych transportów żydowskich.

Skóry i wyroby skórzane dostarczał do domu Hößa były więzień, zawodowy przestępca Erich Grynke [Gronke], dla którego Höß postarał się o zwolnienie i zatrudnił go następnie jako dyrektora fabryki skóry. Gronke przyjeżdżał codziennie przed dom Hößa i przywoził wyroby galanteryjne, obuwie wszelkiego rodzaju: damskie, męskie, dziecięce, wszystkie ubranka dla synów komendanta i dla niego zostały wykonane u Gronkego w fabryce skór. W tym celu przydzielono mu najlepszych krawców, najpierw Polaków, a później znanych w świecie specjalistów – Żydów z Francji, Belgii i innych krajów. W domu Hößa pracowały przez około półtora roku dwie krawcowe, Żydówki. Szyły one stroje dla żony Hößa oraz jego córek z materiałów dostarczanych przez Gronkego, z zapasów zrabowanych Żydom. Zaznaczam, iż w magazynach garbarni (Lederfabrik) kontrolowano ubrania i inne rzeczy pozostałe po zagazowanych Żydach w poszukiwaniu ukrytych w nich kosztowności, przede wszystkim złota, wartościowych walut i brylantów. Wiem od samego Gronkego, że kosztowności tych znajdowano bardzo wiele. To samo potwierdził mi pracujący w garbarni kolega Stanisław Jarosz. Pracowali oni w specjalnym zamkniętym pokoju. Znalezione kosztowności oddawali Gronkemu bez jakiegokolwiek pokwitowania. Przypuszczam, że zarówno Gronke sam, a za jego pośrednictwem Höß, korzystali z tych kosztowności.

Znamiennym jest fakt, że Hößowa, dla której uprawiałem w ogrodzie i w cieplarni najbardziej wyszukane kwiaty, nie zadawalała się tym, co mogłem uzyskać przy pomocy środków będących do dyspozycji w obozie. Posyłała SS-manów do domu pracującego wraz ze mną w ogrodzie współwięźnia Romana Kwiatkowskiego z Będzina (Łąki nr 1), skąd przywozili oni zamówione przez nią nasiona i sadzonki. Rośliny te przywozili również synowie Kwiatkowskiego. Robili to na polecenie pośredników Hößowej.

Nie chciałbym również pominąć następującego faktu znanego mi z własnej obserwacji. Höß polecił więźniowi z rzeźni sporządzić dla siebie konserwy ze świńskiego mięsa. Konserwy te sporządzone zostały wadliwie i uległy zepsuciu. Po stwierdzeniu tego Höß polecił te zepsute konserwy odstawić do kuchni więziennej, a w miejsce ich pobrał z rzeźni od Engelbrechta świeży towar. Wykorzystując w ten sposób do własnych celów pracę więźniów i zasoby obozowe, Höß urządził sobie dom tak wspaniały i tak wyposażony, że żona jego oświadczyła: „Hier will ich leben und sterben”. W gospodarstwie ich niczego nie brakowało i przy olbrzymich zapasach wszelkiego rodzaju dóbr nagromadzonych w obozie zabraknąć nie mogło.

Prócz wymienionych już dostawców wymienić jeszcze należy Rottenführera Hartunga, który pełnił funkcję w zakładach ogrodniczych w Rajsku. Stamtąd w tajemnicy przed szefem gospodarki rolnej obozu dr. Caesarem dostarczał on do domu Hößa tysiące doniczek, nasiona, sadzonki oraz jarzyny w okresie jesiennym na zapas zimowy. Na każdą zimę zorganizować musiałem, oczywiście przy współpracy kolegów, po 70 ton koksu do opalania domu, a przede wszystkim cieplarń. Höß widział te wszystkie rzeczy nagromadzone w jego gospodarstwie, wiedział, że ja zajmuję się ich dostawą, nigdy jednak nie pytał mnie, skąd biorę te rzeczy i w jaki sposób płaci się za nie. Nic więc dziwnego, że przy takiej zapobiegliwości Hößów nagromadzili oni w tzw. [nieczytelne] Hößa tyle towarów, że do ich przewiezienia po przeniesieniu Hößa potrzebne były cztery wagony kolejowe. Z oświadczeń Hößowej zorientowałem się, że Hößowi zależało bardzo na utrzymaniu się w Oświęcimiu. Przeniesienie do centrali, mimo awansu w hierarchii Wirtschafts- und Verwaltungshauptamtu nie odpowiada mu, że przeniesienie to uważał za wynik intryg ze strony kierownika gospodarstw rolnych obozu dr. Joachima Caesara, z którym żył na złej stopie. W dobrych stosunkach żył z szefem budownictwa obozowego Bischoffem.

O podporządkowaniu Hößowi, jako komendantowi obozu Oddziału Politycznego, a w szczególności jego szefa Grabnera, świadczy fakt zwolnienia mnie z bunkra i skreślenia z listy osób przeznaczonych na rozstrzelanie przez ów oddział. Ponieważ aresztowany zostałem pod zarzutem przynależności do polskiej tajnej organizacji, co uwidocznione musiało być w moich aktach personalnych prowadzonych przez Oddział Polityczny, przeto trzykrotnie umieszczano mnie na liście osób przeznaczonych na rozstrzelanie. Po raz pierwszy 12 czerwca 1942 r., kiedy to wraz z 172 innymi zostałem wybrany z bloku i z Schreibstuby skierowany miałem być jak pozostali z tej grupy na podwórze bloku 11. Höß zażądał wówczas zwolnienia mnie i mego powrotu do pracy, co też się stało. Po południu tego samego dnia przybył do ogrodu Hößa, gdzie w tym czasie pracowałem, Grabner w towarzystwie adiutanta Hößa i Hösslera żądając wydania mnie na rozstrzelanie. Höß, a przede wszystkim Hößowa, sprzeciwili się kategorycznie temu i postawili na swoim. Ponownie znalazłem się na liście osób do rozstrzelania w lipcu lub sierpniu 1942 r., a po raz ostatni 28 października 1942 r. Ostatnim razem miałem być rozstrzelany z grupą 280 więźniów z terenu lubelskiego. I tym razem Höß sprzeciwił się rozstrzelaniu mnie. Fakt ten Hößowa wymawiała mi wielokrotnie, zmuszając mnie w ten sposób do gorliwości w świadczeniu jej usług, które w skrócie poprzednio opisałem. Zaznaczam, iż ani Höß, ani Hößowa nie wstawiali się za mną z żadnych moralnych pobudek. Oboje byli bowiem zawziętymi wrogami Polaków i Żydów. Nienawidzili wszystkiego, co było polskie. Hößowa bardzo często mówiła do mnie: „Die Polen müssen alle zusammen für die [nieczytelne] in Bromberg bezahlen. Sie sind nur dazu da um zu arbeiten bis zum verrecken”. O Żydach wyrażała się, że muszą zniknąć z kuli ziemskiej do ostatniego, że we właściwym czasie przyjdzie także kolej nawet na Żydów angielskich.

Odczytano. Na tym czynność i protokół niniejszy zakończono.