JERZY MALCHERCZYK

Dnia 20 stycznia 1947 r. w Chorzowie, Sąd Grodzki w Chorzowie, Oddział V, w osobie sędziego grodzkiego W. Czosnka, z udziałem protokolanta, praktykowanej kancelistki M. Urbiczkówny, przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania i o treści art. 107 kpk oraz o znaczeniu przysięgi, sędzia odebrał od niego przysięgę, po czym świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Jerzy Malcherczyk
Wiek 27 lat
Imiona rodziców Jan i Maria z d. Wójcik
Miejsce zamieszkania Chorzów, ul. Daszyńskiego 26
Zajęcie handlowiec
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność bez przeszkód
Stosunek do stron obcy
Od czerwca 1940 r . do 21 września 1943 r. przebywałem w obozie koncentracyjnym
w Oświęcimiu, a ostatnie siedem miesięcy przed zwolnieniem pracowałem

w Kantinverwaltung.

Gdy przybyłem do obozu, komendantem obozu był Rudolf Höß w randze SS-Hauptsturmführera. Kiedy z obozu wychodziłem, podejrzany Höß miał już stopień Obersturmbandführer. Höß jako komendant obozu rzadko osobiście bił więźniów, bo był na to za wysoką figurą i miał do tego całą zgraję SS-manów. Niemniej jednak widziałem kilka razy, jak Höß osobiście bił więźniów ręką po twarzy, kiedy wychodzili do pracy z obozu.

W pierwszym okresie mojego pobytu w obozie SS-mani wyprowadzający więźniów do prac otrzymywali tzw. Komandozettel, w którym była podawana tylko liczba więźniów wyprowadzanych z obozu i nazwa miejsca pracy. W późniejszym czasie, na odwrotnej stronie kartki kontrolnej była zamieszczona zaaprobowana przez Höß instrukcja dla SS-manów, która zwracała im uwagę, że mają przed sobą wrogów, których nie powinni dopuszczać do siebie na mniej niż sześć kroków, choć by im się wydawało, że to przyzwoici ludzie.

Gdy w obozie odbywała się jakaś większa egzekucja, przychodziła do Kantinverwaltung kartka podpisana przez Hößa albo jego zastępcę [do] spraw politycznych Gradnera, aby z okazji tzw. Sonderaktion wydać dla SS-manów pewną ilość papierosów i wódki. Zwykle każdy z SS-manów mający brać udział w egzekucji otrzymywał 20 papierosów i około jedną trzecią litra wódki.

Na terenie obozu odbywały się często tak publiczne, jak i nie publiczne, egzekucje. Moim zdaniem każdy wyrok śmierci wykonywany w obozie musiał mieć aprobatę Hößa, jako komendanta obozu, a zdaje się również Gradnera, jako zastępcy Oddziału Politycznego. Ponieważ każdy wyrok śmierci musiał aprobować Höß, wnioskuje z tego, że jako komendant obozu musiał wiedzieć, co się w obozie dzieje, a nadto z tego, że znam konkretny wypadek więźnia obozu dwa razy przeznaczonego na śmierć, na którym nie wykonano jednak wyroku z powodu sprzeciwu Hößa. Więzień ten pracował u niego jako ogrodnik, a nazywa się Stanisław Dubiel i zamieszkuje w Chorzowie, jednakże adresu jego nie znam. Przypuszczam, że więzień ten mógłby wiele powiedzieć o Hößie, ponieważ pracował u niego w charakterze ogrodnika około cztery lata i żona Hößa, traktując go dobrze, opowiadała mu różne rzeczy, nawet z prywatnego życia Hößa w domu.

Drugą osobą po Hößie w obozie był SS-Hauptschturmführer Aumeier pełniący obowiązki Lagerführera. Człowiek ten był sadystą. Bił, kopał więźniów za byle co, a z początkiem 1940 r. widziałem z okna budynku, w którym mieścił się Kantinverwaltung, jak dobił on własnoręcznie wystrzałem z pistoletu postrzeloną przez SS-mana Żydówkę.

Zastępcą Hößa jako komendanta obozu był Grabner Walter, SS-Unterschturmführer, który był komendantem Oddziału Politycznego. Był to człowiek inteligentny, z zawodu prawnik, z pochodzenia Austriak, a niemniej sadysta. Znęcał się on nad więźniami w ten sposób, że mówił do nich, iż są skazani na śmierć, gdy to nawet nie odpowiadało stanowi faktycznemu. Zwykle te wiadomości wypowiadał z uśmiechem na ustach. Było to wyrafinowane znęcanie moralne.

Zastępcą Lagerführera Aumeiera był niejaki Schwarz. Był to człowiek bardzo krzykliwy, bił również więźniów, lecz nie znęcał się nad nimi jak inni.

Rapportführerami w głównym obozie w Oświęcimiu byli Engelschar, Emmerich, Schoppe, Frise [Friese] oraz Palitzsch. Wszyscy ci Rapportführerzy byli ludźmi bezlitosnymi, sadystami, bili i kopali więźniów. Oni w porozumieniu z Aumeierem wyznaczali kary cielesne w postaci wieszania na słupku i chłosty oraz umieszczaniu w bunkrach. Kary cielesne wykonywali osobiście, publicznie, na oczach specjalnie sprowadzonych więźniów na placu koło kuchni obozowej. Czasami dziennie wykonywali takich wyroków od 20 do 25.

Szczególnym sadystą wyróżniał się SS-Oberscharfführer Palitzsch i najczęściej on wykonywał wyroki śmierci na placu straceń koło bloku 11., niepublicznie. Do wykonywania egzekucji używany był obok niego niejaki Lachman [Lachmann] SS-Unterscharfführer znający doskonale język polski i pochodzący prawdopodobnie z Poznania. Lachmann był jednym z zastępców Grabnera z Wydziału Politycznego.

Przypominam sobie jeszcze, że zaraz po przybyciu do obozu, gdy przebywałem na tzw. kwarantannie, zetknąłem się z SS-Unterscharfführerem Plaggem. Urządzał on z więźniami przez 12 godzin na dobę tzw. sport, który polegał na tym, że więźniowie musieli biegać dookoła, czołgać się, robić przysiady, a on siedząc i paląc fajkę, wydawał zarządzenia. Gdy ktoś tracił siły i nie mógł już wykonywać tego „sportu”, Plagge podnosił się, bił i kopał więźnia.

Również przypominam sobie z początkowego okresu obozu Rapportführera nazwiskiem Hössler, który odznaczył się tym, że w razie ucieczki jakiegoś więźnia urządzał dla całego obozu tak zwane „stójki” polegające na tym, że wszyscy więźniowie musieli stać na baczność czasami przez 24 godziny, a on wyglądając z okna, mówił „będziecie stać tutaj dopóty, dopóki nie znajdzie się ten, co uciekł lub 300 z was nie padnie”. Zaznaczam, że słowa te wypowiedział Hössler w czasie pierwszej stójki w obozie w sierpniu 1940 r., która trwała 24 godziny. I później bywały stójki w obozie, lecz żadna tak długo nie trwała.

Nadmieniam jeszcze, że osobiście miałem jeden wypadek z komendantem obozu Hößem. Zauważył mnie mianowicie, że idąc do miejsca pracy, zamiast [iść] ulicą skróciłem sobie drogę przez pole. Za to Höß, nie dając mi możności tłumaczenia się, kazał mnie osadzić w bunkrze, w którym przebywałem dwa i pół dnia.

Jak już wyżej zaznaczyłem, w czasie kilku ostatnich miesięcy pracowałem w charakterze buchaltera administracji wszystkich przedsiębiorstw gospodarczych na terenie obozu, w tzw. Deutsche Lebensmittelgesellschaft. Pełniąc tę funkcję, miałem możność stwierdzić, jakiego wyzysku dopuszczali się Niemcy w stosunku do więźniów. Sama kantyna dla więźniów miała obrotu miesięcznego od 160 do 225 tys. marek. Towary przeznaczone dla tej kantyny wyceniano poza kosztami administracyjnymi z 30-procentowym zyskiem. W rzeczywistości jednak zysk ten był więcej niż o sto procent większy. Ten dodatkowy zysk pochodził stąd, że gdy na przykład kilo kapusty miało kosztować jedną markę, to kupujący zamiast jednego kilograma kapusty dostawał tylko garść kapusty. W kantynie dla więźniów nie było wagi, a krzywdząca obsługa więźniów była spowodowana zarządzeniami Fritza Englerbrchta [Engelbrechta], SS-Unterschturmführera, pochodzącego z Bawarii, który był szefem wszystkich kantyn i placówek gospodarczych na terenie obozu. Dane co do obrotu, o których wyżej wspomniałem, odnoszą się tylko do jednej kantyny, a takich kantyn było kilka. Wszystkie kantyny dla więźniów łącznie miały obrotu około jednego miliona marek miesięcznie, z czego co najmniej 50 proc. stanowił czysty zysk.

Obecnie nie posiadam żadnych oryginalnych dokumentów obozowych, a w szczególności autentycznych bilansów. Bilanse takie miałem po wyjściu z obozu i przywiozłem je ze sobą do domu, lecz zaginęły mi w czasie, gdy wojsko sowieckie urządziło sobie w moim domu kasyno. Z pamięci jedynie mogę jeszcze podać, że obrót miesięczny wszystkich przedsiębiorstw gospodarczych na terenie głównego obozu w Oświęcimiu i obozów dodatkowych wynosił od 2,2 do 2,5 mln marek miesięcznie. Czysty zysk miesięczny tych przedsiębiorstw wynosił 320 do 380 tys. marek. Ogólny zysk był dlatego niższy aniżeli zysk samych kantyn dla więźniów, ponieważ niektóre przedsiębiorstwa prowadzone wyłącznie w interesie Niemców, zwłaszcza kantyny dla SS-manów, przynosiły tylko fikcyjnie minimalne zyski, a w rzeczywistości duże deficyty pokrywane z zysków z kantyny dla więźniów. Księgowo przeprowadzano to w ten sposób, że pewnym towarem obciążano kantynę.

Przed podpisaniem przeczytano.

Zakończono.