FELIKS MYŁYK

Trzeci dzień rozprawy, 13 marca 1947 r.

Początek posiedzenia o godz. 9.00.

Obecni jak w pierwszym dniu rozprawy.

Przewodniczący: Wznawiam rozprawę Najwyższego Trybunału Narodowego przeciwko Rudolfowi Hößowi. Proszę wezwać świadka Myłyka.

Świadek podał co do swej osoby:

Feliks Myłyk, 34 lata, wyznanie rzymskokatolickie, żonaty, urzędnik państwowy, w stosunku do stron obcy.

Przewodniczący: Jakie są wnioski stron co do trybu przesłuchania świadka?

Prokurator Siewierski: Zwalniamy świadka z przysięgi.

Adwokat Umbreit: Zwalniamy z przysięgi.

Przewodniczący: Upominam świadka o obowiązku mówienia prawdy i o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania. Proszę opowiedzieć o pobycie świadka w obozie.

Świadek: Zostałem aresztowany 18 maja 1940 r. w Rozwadowie nad Sanem [i] wywieziony tego samego dnia do więzienia w Tarnowie, a 14 czerwca 1940 r. z pierwszym transportem z Tarnowa zostałem przewieziony do Oświęcimia.

W obozie tym znajdowało się już 30 więźniów niemieckich, przestępców pospolitych, przywiezionych z Sachsenhausen 20 maja 1940 r.

Przyjechaliśmy na teren obozu, który jeszcze właściwie nie istniał, gdyż był tam tylko jeden budynek, tzw. Stabsgebäude – za czasów polskich był to spichlerz tuż przy torach kolejowych. Była tam bocznica kolejowa i na tę bocznicę zajechał pociąg z Tarnowa przywożący nas, tzn. 728 więźniów. W pociągu gestapo, które nas przywiozło, obchodziło się z nami stosunkowo łagodnie z obawy, żeby więźniowie nie uciekali. O istnieniu obozu w Oświęcimiu nie wiedzieliśmy nic, przypuszczaliśmy, że nas wywożą do Rzeszy na roboty jako cywilnych pracowników.

Gdy przybyliśmy na miejsce do Oświęcimia, czekali już tam na nas SS-mani. Ustawieni byli wzdłuż, od pociągu aż do bramy wejściowej budynku, w łańcuch i z chwilą, gdy pociąg stanął, zaczęli nawoływać nas słowami: „Los, los – raus, raus”. Wszyscy więźniowie ze swoimi tobołkami musieli co prędzej wyskakiwać z pociągu i przechodzili z rąk do rąk, bici pałkami i czym który z SS-manów miał. W ten sposób więźniowie byli gnani do obozu. Tam ustawili się jeden za drugim; gdy się skończył jeden rząd, ustawiano następny. Tak ustawiono cały transport. Przez cały czas byliśmy bici. Przepraszam, że zadam to pytanie, ale może to opowiadanie będzie trwało zbyt długo?

Przewodniczący: Proszę, niech świadek opowiada.

Świadek: Gdy przybyliśmy do obozu, był on wtedy ogrodzony pojedynczym drutem, jeszcze nie [pod napięciem], bo – jak wspomniałem – w obozie był tylko jeden budynek. Na każdym rogu znajdowała się drewniana budka strażnicza, przy której stał SS-man z karabinem.

Po przybyciu na miejsce rozpoczęło się odczytywanie listy, tzw. Zugangu. Nie wszyscy mogli dobrze zrozumieć swoje nazwiska, nieraz przekręcane przez odczytujących, którzy nie znali języka polskiego. W tym czasie, gdy przyjechaliśmy, znajdowało się na terenie [obozu] 30 więźniów niemieckich. Początkowo nie wiedzieliśmy, że to więźniowie, bo mieli granatowe bluzy, spodnie w pasy i okrągłe czapki. Myśleliśmy, że są to niemieccy marynarze na urlopie, bo mundurów takich nie widzieliśmy nigdy. Gdy dostaliśmy się na dziedziniec obozu, przekonaliśmy się, co to są za marynarze, gdyż „pomagali” nam ustawić się w szeregu. Byli to później słynni tzw. kapo. Posiadali pałki, względnie rózgi, którymi okładali niesfornych więźniów, nieumiejących się ustawić według ich poleceń, których niemal nikt nie rozumiał.

Rozpoczęło się więc odczytywanie listy przybyłych. Kto nie zrozumiał swego nazwiska, wyczytywano je parę razy, a w końcu gdy zrozumiał, był okładany przez kapo.

Każdy więzień posiadał tłumoczek. Po odczytaniu listy przybyłych odsunięto na bok tych wyczytanych, którzy zostali aresztowani w Stalowej Woli. Nie wiedzieliśmy, dlaczego ich ustawili osobno, a nas osobno. Tych ze Stalowej Woli było ok. 30–40. Nas odstawiono na drugą stronę i kazano nam oddać wszystkie artykuły spożywcze i ostre przedmioty, które mieliśmy przy sobie, tzn. chleb, papierosy, scyzoryki itd. Rzuciliśmy [je] gremialnie na stos. Oczywiście stale byliśmy popędzani przez kapo i SS-manów: „Los, los”.

Z chwilą, gdy wszyscy [wszystko] oddali – chociaż niektórzy zataili posiadane scyzoryki lub kawałki chleba czy papierosów, co zresztą wyszło wkrótce na jaw, bo ludzie w zdenerwowaniu chcieli po kryjomu zapalić papierosa, za co byli okładani przez kapo kijami – kazano nam rozebrać się do naga, związać swoje ubrania do tłumoczka i z tym podchodziliśmy do stołu. Tam otrzymywaliśmy numer napisany na karteczce. To był numer każdego z nas, który pozostawał przy nim na cały czas przebywania w obozie. Drugi numerek, który każdy z nas dostawał, musiał przywiązać do swego tłumoczka. Te wszystkie tłumoczki były oddawane do jednego pomieszczenia w piwnicy.

Nadzy więźniowie szli do fryzjera, zaczynało się strzyżenie. Ponieważ nie było fachowców, dawano pierwszemu z brzegu więźniowi maszynkę do strzyżenia i strzyżono więźniów na całym ciele. Później dano więźniom tylko bieliznę, bez kołnierzyka i krawata, marynarkę, spodnie i buciki, bez skarpetek i paska. Jak spodnie miały się trzymać na danym więźniu, to nikogo nie obchodziło, mógł je trzymać w ręku.

Wszystkich wypędzono na plac. Z tą chwilą rozpoczął się sławetny „sport” obozowy. Zasadzał się na bieganiu w kółko, kaczych chodach, na rollen – kładzeniu się na ziemi i toczeniu się, na drehen – podnoszeniu rąk do góry i kręceniu się wokół własnej osi. Oczywiście przy nieodpowiednim wykonaniu rozkazu byliśmy bici przez kapo i SS-manów. Placu sportowego nie było. Był tylko plac apelowy, na nim odbywał się ten tzw. sport. „Sportem” tym zamęczano nas codziennie. Ja dostałem nr 92. Ćwiczenia trwały od godz. 5.00 rano do 12.00 w południe, potem chwila przerwy, kiedy otrzymywaliśmy trochę ciepłej strawy, i po obiedzie znowu „sport” do wieczora. Pauz zasadniczo nie było. Chyba wtedy, gdy dany przewodnik zapalił papierosa albo szedł za swoją potrzebą. Tak było bez przerwy. Byłem na tej kwarantannie przez tydzień. Jeżeli ktoś osłabł w czasie ćwiczeń, to go bito, kopano, a o ile nie mógł się ruszyć – odkładano na bok. Gdy przyszedł do siebie i mógł dalej wykonywać ćwiczenia, musiał wstępować do szeregu i ćwiczyć.

To był pierwszy okres, nie było jeszcze pracy, wszyscy byli zatrudnieni przy „sporcie”. Okres kwarantanny dla mnie trwał tydzień. Wtedy to jeden z pracowników Oddziału Politycznego (nie wiedziałem wówczas, co to jest Oddział Polityczny, [tak] jak nie wiedziałem, jak wygląda skład zarządu obozu) zapytał, kto zna język niemiecki. Mieliśmy już dość „sportu” i każdy starał się dostać jakieś zajęcie. Zgłosiłem się jako znający język niemiecki z gimnazjum. [Moja znajomość] była [gorzej] niż niedostateczna, ale chciałem stworzyć sobie możliwości polepszenia warunków w obozie. Dostałem się do komendy jednego z podoficerów. Później się dowiedziałem, że do Oberscharführera Giesgena. Z początku nie rozumiałem wszystkich słów niemieckich, brak mi było konwersacji i słówek, za co otrzymywałem cięgi. Ale ponieważ nie było umiejących [mówić] po niemiecku, zatrzymano mnie. W Oddziale Politycznym pracowałem cały czas.

20 czerwca 1940 r. przybył drugi transport Polaków z Wiślicza, ok. 300 osób. Zabrakło dla nich pomieszczenia w tym budynku, gdzie byliśmy wszyscy zgnieceni. Warunki spania były niemożliwe. Spaliśmy wszyscy w ubraniu na gołej ziemi, nie mieliśmy jeszcze przykryć, toalety nie było, były tylko kubły, jeden na piętrze, do którego 350 osób musiało się załatwiać. Przy najmniejszym zanieczyszczeniu podłogi, a to było nieuniknione przy takiej liczbie [ludzi], bo kubeł był przepełniony, wszyscy odpowiadali: zaostrzano ćwiczenia „sportowe”. Wszyscy musieli siadać w kucki na ziemi, zakładali ręce na karku i musieli skakać tak długo, aż większość więźniów padła. Wtedy przerywano i kazano biegać wkoło budynku. Ci z Wiślicza przeszli więc do budynku poartyleryjskiego w Oświęcimiu. Były to trzy bloki ogrodzone w międzyczasie przez kilku więźniów. Były to budynki narożne od strony Soły. Otrzymały numery: 1, 2, 3. Wszystkich więźniów podzielono podczas kwarantanny na pięć bloków. W budynku 1. dano pierwszy oddział, w 2. – drugi, w 3., piętrowym – trzeci i piąty; czwarty został prawdopodobnie na kwarantannę. Dla tych z Wiślicza zostały przywiezione mundury obozowe. Zostałem przemundurowany i przydzielony do nich, ażeby spisać nowo przybyłych do tzw. kartoteki. Kierownikiem biura był Maximilian Grabner – Untersturmführer. Nie nosił żadnych odznak, jak inni gestapowcy. Miał kołnierzyk wykładany. Dla nas, więźniów, praca w Oddziale Politycznym polegała na tym, że byliśmy przydzieleni do nowo przybyłych – Zugangów, ażeby ich spisać na kartkach, nie było jeszcze wtedy arkuszy personalnych. Ja spisywałem ten transport z Wiślicza. Gdy przybyły druki, arkusze personalne, uzupełniono je z tych kartotek: transport pierwszy i drugi i 30 kapo nr 1–30.

Nasza działalność w Oddziale Politycznym zasadzała się na zapisywaniu nowych przybyszy, na pisaniu na maszynie. Później, gdy były wypadki śmierci, pisaliśmy tzw. Fernsprechy, Schnellbriefy, w czerwonych obwódkach. Były to zawiadomienia do Berlina do właściwych władz, które przysłały danego więźnia do obozu. Telegramy były wysyłane do rodzin wszystkich więźniów, nie wyłączając Polaków. Później te telegramy zostały zniesione, wysyłano je tylko do rodzin zmarłych Niemców.

Wypisywaliśmy również tzw. Entlassungsbescheinigung. Przy odchodzących transportach, to znaczy gdy z Oświęcimia przetransportowywano więźniów do innego obozu, sporządzaliśmy listy transportowe w kilku egzemplarzach, notowaliśmy w kartotece przeniesienie [więźniów] do innego obozu z zaznaczeniem daty i miejsca nowego obozu, wypisywaliśmy zawiadomienia [do] innych obozów, do których byli odsyłani więźniowie – tzw. Benachrichtigungen, wypisywaliśmy zawiadomienia do Berlina do właściwych władz przysyłających więźnia do obozu, do władz kryminalnych i władz bezpieczeństwa, które tych więźniów przysyłały do obozu.

Z czasem pracy w obozie było coraz więcej, gdyż więźniowie przybywali. W 1942 r. przybyły pierwsze transporty kobiet. Było to w lutym. Przyszedł pierwszy transport kobiet niemieckich. Były to przestępczynie pospolite z trójkątami zielonymi, różowymi, fioletowymi, czarnymi. Poszczególne kolory oznaczały rodzaj przestępstwa. Były również kobiety z trójkątami czerwonymi, ale te należały do wyjątków. Te kobiety przyjechały ze swym przeznaczeniem, o czym dowiedzieliśmy się później, z przeznaczeniem na władze innych więźniarek, tzw. kapinki, czyli żeńskie kapo. W niedługim czasie przyszły pierwsze transporty Żydówek ze Słowacji. Pracy w Oddziale Politycznym było coraz więcej. Wzrastało zapotrzebowanie na personel. Przyjęto do Oddziału Politycznego nowych pracowników, ale już nie aryjczyków, tylko same Żydówki. Później zdałem sobie sprawę, dlaczego tak się dzieje – gdyż ci pracownicy wiedzący za dużo o obozie byli z góry przeznaczeni na śmierć, a kobiety żydowskie były przeznaczone na śmierć, z czego one z początku nie zdawały sobie sprawy. Stan zatrudnionych w Oddziale Politycznym wzrastał z każdym dniem, gdyż z każdym niemal dniem przychodziły nowe transporty; wzrastała liczba Żydówek zatrudnionych w Oddziale Politycznym.

Do spraw tych dochodziło jeszcze wtedy pisanie protokołów egzekucyjnych, protokołów z rozstrzelań, które odbywały się w Oświęcimiu. Protokoły te pisane były wtedy już tylko przez Żydówki. My, więźniowie, których było wtedy jeszcze pięciu, pracowaliśmy już tylko nad przyjmowaniem więźniów.

W Oddziale Politycznym, jak wspomniałem, kierownikiem był Maximilian Grabner. Prawą ręką jego był Oberscharführer Kirschner. Później zaczęły się tzw. gazowania. Zaczęły przychodzić listy z KB [Krankenbau], bez żadnego nagłówka, tylko z numeracją, tzn. z numerem obozowym, nazwiskiem i ewentualnie datą urodzenia więźnia. Nie wiedzieliśmy, jakie to były listy, do czego miały służyć. Dostaliśmy od przełożonych Oddziału Politycznego rozkaz wyciągnięcia na podstawie tych list akt oraz kartoteki tych ludzi. Po wyciągnięciu tych kartotek bez żadnych dopisków kazano zapakować te akta w jeden register, kartotekę położyć osobno. Napisano na tym [skrót] SB. Później dowiedzieliśmy się, co to było. To miało znaczyć Sonderbehandlung. Dowiedzieliśmy się potem, że to było właśnie to gazowanie. Listy przychodziły bez nagłówka, my zasadniczo nie powinniśmy byli wiedzieć, co to są za listy. Akta te, kartoteki te odkładało się na bok z zaznaczeniem tylko daty. Nie pisało się, czy zmarł, czy nie. Tylko data, nic więcej.

W 1942 r. zaszedł taki wypadek: było dużo chorych w Oświęcimiu, szpital obozowy się zapełnił, zaczęło brakować miejsc. Oddział Polityczny dostał więc rozkaz, że wszystkich chorych należy przenieść do obozu do Drezna. Było to pod koniec lipca 1942 r. Zapewniali nas, tak samo jak i tych chorych, że tam są sanatoria, że w tych sanatoriach ci chorzy będą mogli się leczyć, odzyskiwać zdrowie. Oddział Polityczny dostał znowu listę ze szpitala obozowego, wykaz chorych, którzy mają być przewiezieni do Drezna. Nie wiedzieliśmy, czy tam istnieje jakiś obóz, tylko według zapewnień SS-manów i władz obozowych wszyscy byliśmy naprawdę przekonani, że tam są sanatoria.

Znajdowali się wtedy w szpitalu ludzie niemalże zdrowi. Znałem jednego, nazwiska nie pamiętam, któremu w obozie została odjęta noga. Dostał gangreny i faktycznie noga musiała być odjęta. Rana została wygojona, ten człowiek był już zupełnie wyleczony, ale przebywał w szpitalu. On również został zapisany do tego transportu do Drezna. Po sporządzeniu list przez szpital obozowy były one przesyłane do Oddziału Politycznego, [który] sporządzał dla siebie listę transportową. Na rozkaz władz przełożonych Oddziału Politycznego zapakowałem te akta w jedną paczkę. Tych osób było wtedy ok. 500. Wyciągaliśmy kartoteki i odkładaliśmy na bok. Akta te przejmowali SS-mani, którzy mieli odtransportować tychże chorych do Drezna. Byliśmy zatrudnieni wieczorem przy odczytywaniu list osób mających być przewiezionymi do Drezna, a wywołanych przed szpitalem w obozie w obecności Oberscharführera Kirschnera i innych SS-manów. Większość chorych nie mogła iść o własnych siłach i była noszona przez sanitariuszy, tzw. Pflegerów. Po odczytaniu listy wszyscy zbierali się w jedno miejsce. Po odczytaniu całej listy dołączeni do tego transportu zostali jeszcze dwaj kapo: Krankemann i drugi, bez ręki, którego nazwiska sobie nie przypominam. Ci wszyscy zostali odtransportowani pociągiem, nawet osobowym. Pflegerzy wnosili chorych na noszach czy na rękach do tego pociągu. [Więźniowie] mieli odjechać do Drezna, cieszyli się, żegnali się ze mną: „Może tam ozdrowiejemy, może przyjdziemy do siebie, jedziemy do sanatorium”. Akta te oddaliśmy SS- manom z Oddziału Politycznego i miały być oddane SS-manowi transportującemu pociąg. Tych akt przez jakiś czas nie widziałem.

W międzyczasie tak się zdarzyło: oprócz Häftling-numerów były jeszcze Toten-numery. Każdy, kto umarł, otrzymywał nowy numer porządkowy. Każdy otrzymywał: numer przybycia, numer wyjścia z obozu: przez śmierć, przez zwolnienie i przez transport. Takie były trzy [rodzaje] wyjścia z obozu. W niedługim czasie po tym transporcie zostałem zawołany do jednego SS- mana w biurze Oddziału Politycznego, ażeby mu oczyścić buty. To właściwie było później moje główne zadanie, bo w biurze były maszynistki, biegłe w [pisaniu na] maszynie, stenografistki, które pełniły funkcję schreiberek, a ja byłem takim totumfackim do czyszczenia butów, pasów, prasowania mundurów, naprawiania maszyn do pisania, piór, zegarów i różnych innych czynności. Niezależnie od tego, gdy były transporty, również pisałem Benachrichtigungi. Otóż, jak powiedziałem, zostałem zawołany do biura celem oczyszczenia butów. Po wejściu do każdego biura człowiek oglądał się, patrzył, co jest, co było zrozumiałe – chciał wiedzieć, gdzie się znajduje, co go czeka. Spostrzegłem, że na stole obok SS-mana leżą akta, grupami, wzdłuż i wszerz, i niebieskim ołówkiem nakreślone [są] krzyżyk i data, krzyżyk i data. Patrzę, co to za akta. Rzuciłem okiem, widzę, że są to akta tych wywiezionych do Drezna. Włosy na głowie stanęły mi dęba, bo byłem przekonany, jak i inni, że oni pojechali do Drezna, a tu naraz widzę te wszystkie akta – byłem przekonany, że pojechały razem z więźniami. Co się stało? Żeby więźniowie o tym się nie dowiedzieli, żeby się nie dowiedziały nawet Żydówki, które tam pisały, zawiadomienia o śmierci pisali sami SS-mani.

Dzień, w którym wszyscy zostali zagazowani – nie wiem gdzie, prawdopodobnie odjechali kilometr lub dwa, może stało się to w jakimś domu, ale zostali zagazowani wszyscy naraz; wszyscy, którzy byli na transportliście – rozłożyli na okres miesiąca. Po rozłożeniu daty na cały miesiąc, wpisywali fikcyjne powody śmierci. Zdałem sobie sprawę, że to są zmyślone przyczyny zgonu, gdyż dużo z tych chorych znałem i wiedziałam, na co kto był chory.

Drugie gazowanie w Oświęcimiu – pierwsze odbyło się w 1941 r., a nie w 1942 r., jak wczoraj czytałem w dziennikach. Przywiezieni zostali jeńcy sowieccy, nie stu, a ok. 600, mam dokładniejsze wiadomości, bo pracowałem w Oddziale Politycznym. Mam wrażenie, że to nie byli zwykli żołnierze, a jakieś szarże wojskowe. Przywieziono ich nocą i umieszczono w bloku 13., nie 11., cały czas blok miał tę samą funkcję. Ten blok został wcześniej opróżniony przez wszystkich [z] SK (kompania karna). Tam jeńcy sowieccy zostali ulokowani i zagazowani. W ich mundury ubrano później kompanię karną – było za mało [tych] obozowych, więc ubrano w te mundury, z tym że dano przez plecy czerwony lampas i na spodniach po czerwonym lampasie z boku.

Przewodniczący: Czy to był blok 11. czy 13.?

Świadek: To jest ten sam blok, bo zmieniały się numery w związku z budową nowych bloków w Oświęcimiu.

Przewodniczący: Czy świadkowi znany jest fakt, że w biurze politycznym koncentrowały się wszystkie zarządzenia dotyczące kar?

Świadek: Tak jest, Oddział Polityczny był mózgiem całego obozu. Każda kara, która była wymierzona więźniowi, przechodziła przez Oddział Polityczny. Mam na myśli kary protokolarne. Chodziło o to, żeby zachować pozory. Jeżeli więzień dopuścił się jakiegoś przestępstwa, pisany był raport do Berlina i przychodziło potem stamtąd zatwierdzenie nałożonej kary. Wtedy odbywała się oficjalna egzekucja, chociaż więzień został już ukarany przed zatwierdzeniem kary przez Berlin. Zatwierdzane były kary chłosty i stójki. W 1941 czy 1942 r. została stworzona kara tzw. celi stojącej – Stehbunker. Tylko niektóre kary były zatwierdzane przez Berlin, nie przypominam sobie, które dokładnie mianowicie, ale kara chłosty na pewno przechodziła przez Berlin. [Tak] więc więzień, który poprzednio otrzymał już swoją porcję chłosty, znacznie większą od tej, którą Berlin zatwierdził, zostawał odtransportowany do bloku 11. i tam wykonywano na nim ten wyrok po raz wtóry, bo zasadniczo należało wykonać wyrok po zatwierdzeniu przez Berlin. Te rzeczy były na porządku dziennym: więzień bezpośrednio po swoim tzw. przestępstwie otrzymywał swoją należność już nie w trójnasób, ale wielokrotnie większą, a później wysyłano raport do Berlina, kara zostawała zatwierdzona i wtedy następowało wykonanie wyroku.

Przewodniczący: Kto wymierzał kary przedtem?

Świadek: Pierwsza kara, która była karą oficjalną, w obecności wszystkich więźniów, została wymierzona w lipcu 1940 r. z powodu ucieczki pierwszego więźnia z Oświęcimia, niejakiego Wiejowskiego. W związku z tym została wymierzana kara chłosty więźniowi, który nie chciał się przyznać, jakoby był o tej ucieczce powiadomiony. Więzień ten otrzymał wtedy 170 batów, wymierzonych przez Obersturmführera (?) Palitzscha i drugiego SS-mana, którego nazwiska nie pamiętam.

Przewodniczący: Za co?

Świadek: Za to, że nie chciał powiedzieć o ucieczce Wiejowskiego.

Przewodniczący: Czy on o tym wiedział?

Świadek: Nie wiedział nic i nie mógł żadnych danych podać. Otrzymał 170 batów. Później został zabrany przez nas, więźniów, [i] obmyty, bo krwawił w straszny sposób, cały był czarny. Więzień ten przeżył to nawet, gdyż zajęli się nim koledzy obozowi, a gdy nie dowiedziono mu w końcu nic, pracował w kuchni obozowej. To była pierwsza oficjalna kara wymierzona przez samych SS-manów.

Przewodniczący: Czy biuro polityczne było o tym powiadomione?

Świadek: Specjalnego powiadomienia o tej chłoście nie było, ale biuro polityczne o tym wiedziało, gdyż był przy tym obecny Obersturmführer Grabner.

Pamiętna też jest stójka w obozie trwająca od wieczornego apelu do następnego dnia do godz. 3.00 czy 4.00 po południu.

Przewodniczący: Przez całą noc?

Świadek: Tak jest, od godz. 6.00 wieczorem w sobotę. Pamiętam ten dzień dokładnie, dlatego że sobota była dniem zdawania brudnej bielizny. Wszyscy więźniowie byli przeważnie już bez bielizny, mieli na sobie tylko drelichowe ubrania obozowe. Od wieczora do rana, całą noc marzliśmy okropnie.

Przewodniczący: W jakiej to było porze?

Świadek: 11 czy 12 lipca 1940 r. W niecały miesiąc po przewiezieniu nas do obozu.

Przewodniczący: Noc była chłodna?

Świadek: Tak, była bardzo chłodna. Pilnowani byliśmy przez kapo i SS-manów.

Przewodniczący: Jak było z posiłkiem?

Świadek: Nie było żadnego posiłku. W nocy, jak powiedziałem, byliśmy w niemożliwy sposób maltretowani, nie wolno było wyjść na stronę, nie wolno było się załatwić, chociaż ludzie przyszli bezpośrednio z pracy.

Przewodniczący: Któż to zarządził taki apel?

Świadek: Było to zarządzone przez komendanta obozu Hößa.

Przewodniczący: A może przez biuro polityczne?

Świadek: Chyba nie.

Przewodniczący: To był bezpośredni rozkaz Hößa – tak świadek sądził?

Świadek: Tak sądzę.

Przewodniczący: Biuro polityczne o tym wiedziało?

Świadek: Biuro polityczne wiedziało, bo było czynne, gdyż przesłuchania trwały całą noc przy krzykach bitych ofiar, na których starano się wymusić jakiekolwiek zeznania.

Przewodniczący: Czy świadek był obecny podczas przesłuchania?

Świadek: Nie. Jeden z więźniów znał stenogram. Był to Erwin Michalik, nr 234. Stenografował on zeznania w czasie badania więźniów.

Przewodniczący: Jak się odbywało takie przesłuchiwanie i wymuszanie zeznań?

Świadek: Najpierw zapytywano, czy ktoś cokolwiek wie w danej sprawie, i zapewniano, że nie będzie żadnych konsekwencji, że wszyscy będą mogli pójść do bloku, zjeść, ubrać się i ewentualnie spać później w nocy. Ponieważ obiecywali solennie, że tak postąpią, gdy się powie, co się wie w tej sprawie, więc nieostrożni [więźniowie] zgłaszali się, nie wiedząc nawet o ucieczce. Bo faktycznie wiedziało może dwóch ludzi, reszta nic nie wiedziała, ale zgłaszała się, żeby powiedzieć cośkolwiek, żeby przerwać tę stójkę. Z chwilą, kiedy się zgłosił, nie pytano, co wie, tylko kładziono go i bito rózgami godzinę czy dwie. SS-mani trzymali, a stenograf, który był obecny przy tym, stenografował, co on mówił. Bicie to trwało całą noc. Ludzie, jak powiedziałem, nie mogli pójść za swoją potrzebą.

Przewodniczący: Czy biuro polityczne przeprowadzało jakieś badania na skutek polecenia władz?

Świadek: Tak jest. W biurze politycznym z ramienia gestapo był niejaki Woźnica [Wosnitzka], prawdopodobnie Ślązak, w stopniu Untersturmführera, początkowo chodził w mundurze, miał złotą odznakę partyjną, później chodził po cywilnemu. To był jedyny urzędnik w Oddziale Politycznym nienoszący munduru. Przeprowadzał badania. Niezależnie od tego SS-mani przeprowadzali inne badania, mniej ważne. Jeżeli chodziło o badania w innych sprawach, związanych z innym miejscem, to przyjeżdżało odpowiednie gestapo i przesłuchiwało na miejscu, w Oddziale Politycznym. Urzędnicy Oddziału Politycznego prowadzili badania w związku z przestępstwami obozowymi, tzn. gdy wykryto jakieś poszlaki konspiracji w obozie czy w związku z kradzieżami lub tzw. organizacją obozową.

Przewodniczący: Czy te przesłuchiwania były połączone z udręczeniami, z torturami?

Świadek: Każde przesłuchanie, czy to odnośnie [do] przestępstw popełnionych w obozie, czy też poza nim, w konspiracji, w organizacji, połączone było z torturami, oczywiście wymyślnymi. Jedną z najcięższych tortur była kołyska, Schaukel, wymyślona przez Oberscharführera Bogera. Był to stojak z poprzecznym żelaznym drążkiem, na którym wieszano więźnia w ten sposób, że zakuwano go w kajdanki, względnie wiązano drutem czy sznurem, kolana musiał skulić pomiędzy ręce i kołysano więźnia naokoło drążka. Najbardziej cierpiały przeguby rąk. Rozhuśtany kręcił się wkoło drążka. Robiono to celem wymuszenia zeznań. Najbardziej bolały ręce i męczyło to, że się było głową na dół.

Przewodniczący: Czy te metody stosował Oddział Polityczny bez względu na różnice płci?

Świadek: Tak, bez względu na różnice płci.

Przewodniczący: Jakie jeszcze inne formy tortur znane są świadkowi?

Świadek: Chcę mówić o tym, co sam widziałem. Podczas bicia kładziono więźnia wprost w izbie na krześle. Również w czasie huśtania było bicie w twarz pięścią czy jakimś narzędziem. Nie chcę mówić o rzeczach, których nie widziałem.

Przewodniczący: Czy asystował świadek przy przesłuchaniu kobiet?

Świadek: Nie. W ogóle nie asystowałem przy przesłuchiwaniu więźniów. Przypadkowo tylko widziałem, będąc wysłanym przez gestapowca z biura politycznego do drugiego baraku, gdzie mieściło się również biuro polityczne, z jakimś rozkazem czy poleceniem. Otwierałem drzwi i mogłem przypadkowo widzieć. Żadnego z nas, więźniów, nie było [przy przesłuchiwaniu]. Były tylko Żydówki zatrudnione w Oddziale Politycznym.

Przewodniczący: Czy biuro polityczne wymierzało jakieś kary, czy Grabner lub Höß wymierzali doraźnie kary?

Świadek: Zasadniczo kary obozowe były wymierzane przez tzw. Lagerführera, kierownika obozu, a ponadto był jeszcze Lagerkommandant. Jeżeli chodziło o przestępstwa [takie] jak zatajenie danych przy personaliach, podczas Aufnahme, kary nakładał Oddział Polityczny. Przychodzili więźniowie już z odpowiednimi poleceniami gestapo. Był Stufe 1, 2, 3. Nie orientowałem się początkowo co to znaczy. Długi czas nie widziałem różnicy pomiędzy jednym i drugim. Później dopiero ją spostrzegłem. Początkowo dla mnie wszyscy byli jednakowo maltretowani. Później zauważyłem, że były cięższe i lżejsze przestępstwa, oczywiście w pojęciu Niemców.

Więźniów, którzy popełnili ciężkie przestępstwa, później kierowano do kompanii karnych, dawano im na ubraniu punkty czarne i żółte oraz litery IL – in Lager, wewnątrz obozu, tzn. nie byli zatrudniani poza obozem właściwym. Niezależnie od tego przychodziły listy z aktami personalnymi od władz gestapo z zaznaczeniem, co z każdym więźniem zrobić.

„Rücken [Rückkehr] unerwünscht” – powrót niepożądany. Ludzie początkowo nie wiedzieli, że mają jakieś adnotacje w swych aktach. Właściwie nie było żadnej różnicy, razem chodzili do pracy. W 1942 r., dokładnie nie pamiętam kiedy, niektórzy więźniowie zostali wybrani z obozu i przeprowadzeni do obozu bocznego, do Brzezinki – Birkenau. Akta zostały przewiezione, kartoteki pozostały na miejscu. Początkowo nie orientowaliśmy się, co to ma znaczyć. Ale stopniowo zaczęły przychodzić stamtąd zawiadomienia o zgonach; że ten lub tamten umarł. Szukam w kartotece – była [ułożona] alfabetycznie, akta były posegregowane według numerów. Patrzę – jest czerwony krzyżyk. Myślałem, że to taki sobie znak. Z czasem widziałem, że coraz to więcej Totenmeldungów przychodzi i że szczególnie tych wszystkich, którzy mieli czerwone krzyżyki. Ci właśnie [więźniowie] zostali wyciągnięci z Brzezinki i ze Stammlager na blok 11. i tam rozstrzelani z broni małokalibrowej. Później się okazało, że wszystkich tych, którzy mieli te adnotacje, rozstrzelano. Tylko jednostki utrzymały się przy życiu, dzięki zbiegowi okoliczności.

Przewodniczący: Czy świadkowi były znane te adnotacje? Czy była w nich [informacja], z jakiego powodu więzień ma być usunięty, czy nie?

Świadek: Nie, były tylko takie krótkie adnotacje. Nawet jeden z pracowników Oddziału Politycznego również miał taką adnotację – więzień nr 1108 Roman Taub. Ten człowiek przeżył i żyje do dziś.

Przewodniczący: Czy świadkowi wiadomo coś o tych egzekucjach na bloku 11.?

Świadek: Tak jest. Początkowo egzekucje odbywały się zbiorowo, to znaczy, że ludzie – nie wiedziałem z początku, na jakiej podstawie – byli wybierani z jakiejś listy spośród więźniów [i] odprowadzani do tzw. Kiesgruby. Ponieważ to było tuż nad bramą więzienia, mogliśmy obserwować stojących tam. Był tam wykopany dół i mogliśmy nawet z dachu przez okienko oglądać rozstrzelanie. Więźniowie byli przyprowadzani i przez pluton egzekucyjny rozstrzeliwani. Ale ponieważ przy budowie tego obozu było zatrudnionych wielu pracowników cywilnych i wieść o tym roznosiła się po okolicy, zaprzestano rozstrzeliwań w Kiesgrubie, a wybudowano później tzw. ścianę śmierci na bloku 11. Ale tam nie rozstrzeliwano już z karabinów, lecz z broni małokalibrowej cichostrzelnej.

Przewodniczący: Co to była ta „ściana śmierci”?

Świadek: Był to mur pomiędzy blokami 10. a 11., specjalnie przeprowadzony od bloku 10. do 11., zamykający podwórze bloku karnego 11. Blok 10. miał okna [wychodzące] na ten dziedziniec, [założono więc] na nie kosze, tak że nikt z bloku 10. nie mógł obserwować, co się dzieje na podwórzu przed blokiem 11. Przed tą ścianą, łączącą bloki 10. i 11., byli rozstrzeliwani więźniowie. Zyskała sobie ona nazwę „ściany śmierci”.

Przewodniczący: Czy dużo było takich rozstrzeliwań dziennie?

Świadek: Rozstrzeliwania zasadniczo nie odbywały się codziennie. Trudno powiedzieć, jak często się odbywały.

Przewodniczący: Czy Oddział Polityczny wiedział o tym?

Świadek: Tak jest. Były numery egzekucyjne, ale te akta egzekucyjne leżały zupełnie osobno.

Przewodniczący: Ale powodów śmierci świadek nie znał?

Świadek: Nie znałem.

Przewodniczący: Żadnych adnotacji w aktach, że to są ludzie przeznaczeni na rozstrzelanie, nie było?

Świadek: Nie, nie było. Właściwie ten protokół egzekucyjny istniał tylko teoretycznie, bo odbywało się w ten sposób, że Lagerführer otrzymywał z Oddziału Politycznego nazwiska na apelu wieczornym, a na apelu rannym – wtedy odbywały się jeszcze apele ranne – były wywoływane te nazwiska i od razu z placu apelowego ci więźniowie byli odprowadzani na blok 11., dokąd Lagerführer udawał się później z karabinkiem na ramieniu i tam dokonywało się rozstrzelanie.

Przewodniczący: Czy on sam dokonywał rozstrzelania?

Świadek: Był przy tym obecny Blockführer, ale to nie było oficjalne, gdyż nie byli oni ujęci w protokole egzekucyjnym; wymieniony był w nim pluton egzekucyjny, więc o ile Blockführer był, to z własnej chęci zobaczenia.

Przewodniczący: Czy w biurze politycznym funkcjonował jakiś sąd?

Świadek: Sądy czasami przyjeżdżały.

Przewodniczący: Ale sądu obozowego nie było?

Świadek: Nie było. Sąd taki w ogóle nigdy nie istniał.

Przewodniczący: Sądy były tylko dla umieszczenia przybyłych, tzw. Zugangów?

Świadek: Tak jest. Sądy te odbywały się nie zawsze w Oświęcimiu, gdyż często gestapo przysyłało zapotrzebowanie na takiego czy innego więźnia, często na większą grupę, i ci byli przenoszeni, ale nie do innego obozu, tylko do gestapo, skąd w ogóle nie wracali, a o ile wracali, to już jako nieboszczycy, bo w krematorium w Oświęcimiu byli paleni również ci, którzy zostali zamordowani przez gestapo. Nieraz widziałem auto, z którego wysiadał jeden z gestapowców, wchodził do Oddziału Politycznego i zgłaszał, że przywozi zwłoki do spalenia. Przypadkowo zobaczyłem, co się znajduje w aucie; byli to ludzie w ubraniach cywilnych.

Przewodniczący: Więc zasadniczo biuro polityczne wiedziało o tych, którzy mają być straceni, tylko powody śmierci były już ich własnymi adnotacjami. Tu się świadek nie orientował?

Świadek: Były w aktach tylko takie adnotacje: POP – ale nie wiadomo, czy [to] było udowodnione, czy nie. Na przykład było: „członek tajnej organizacji” – ale nie wiadomo, czy miał [to] udowodnione, czy nie, i czy sąd skazał go na śmierć, czy nie. Albo było odnotowane (mówi kilka słów po niemiecku) – „wzięty w akcji przeciw polskiemu ruchowi oporu”. Więc to nie był przecież wyrok żadnego sądu, nie były podane motywy, za co.

Przewodniczący: Czy biuru politycznemu było wiadomo o selekcjach, które się odbywały?

Świadek: My zestawialiśmy listy selekcjonowanych ze szpitala obozowego. Ale to nie było jeszcze wszystko, gdyż zasadniczo oni robili się humanitarni i tym, którzy byli bardzo chorzy, tzw. Musulmanen, chcieli skrócić męki i wywozili do gazu, według listy.

Przewodniczący: Świadek użył wyrażenia muzułmani, co to znaczy?

Świadek: To jest człowiek chory, osłabiony; taki, który się już ledwo mógł ruszać. Niemcy mówili Musulmanen, my – muzułmani.

Przewodniczący: To było oficjalne określenie? Człowiek bezwolny?

Świadek: Tak, człowiek wycieńczony fizycznie, bez ciała na sobie, ledwo powłóczący nogami.

Przewodniczący: To ich się specjalnie gazowało?

Świadek: Tak. Od czasu do czasu zwoływano nadzwyczajny apel, przychodził Lagerkommandant, Lagerführer czy ktoś z SS-manów obozowych razem ze starszym obozu i kapo i wyciągali z szeregu tych muzułmanów. Robiono wykazy, ładowano na auta i wywożono do Birkenau, do krematorium.

Przewodniczący: Do Brzezinki?

Świadek: Tak.

Przewodniczący: Ilu dziennie wywożono takich muzułmanów do Brzezinki?

Świadek: Selekcja taka nie odbywała się codziennie, bo z jednego dnia na drugi nikt się nie stawał muzułmanem, ale o ile chodzi o chorych, chcę podkreślić [jedno]. Chorzy byli notowani na daną chorobę – w tym wypadku na tyfus – w szpitalu. Władze obozowe, chcąc zniszczyć tyfus w obozie, wpadły na pomysł, żeby tych wszystkich chorych wygazować. Zaczęli sporządzać wykazy chorych na tyfus, ale upływał nieraz pewien czas, zanim to weszło w stadium realizacji, zanim ich do gazu wywieziono. W międzyczasie niektórzy z tych nich wyzdrowieli, wrócili na obóz, pracowali jako zupełnie zdrowi fizycznie. Później, gdy przyszły z Oddziału Politycznego na podstawie wykazów ze szpitala, Lagerführerzy wywoływali te numery, również tych, którzy byli w obozie już zupełnie zdrowi i normalnie pracujący, i bez względu na to, czy płakali, wrzeszczeli, pakowano [ich] razem z chorymi do aut i tylko już z aut dochodziły krzyki i lamenty, i byli wywożeni do Brzezinki, do krematorium.

Przewodniczący: Takie selekcje odbywały się od czasu do czasu?

Świadek: Tak, dopóki nie nagromadziła się odpowiednia liczba chorych.

Przewodniczący: Kto dokonywał selekcji?

Świadek: Tego dokonywał lekarz obozu, nazwiska nie pamiętam.

Przewodniczący: Świadek mówił o muzułmanach?

Świadek: Tej selekcji dokonywał komendant obozu, w ogóle SS-mani z obozu, po prostu wyciągali więźniów z szeregu.

Przewodniczący: Wyciągano ich, kiedy szli do pracy czy przy apelu?

Świadek: Przeważnie czynili to po pracy, względnie wtedy, gdy komanda wyruszały do pracy, a muzułmani pozostawali w obozie. Wtedy urządzano jeszcze raz apel i wszyscy zatrudnieni na terenie obozu spędzani byli razem i wybierani.

Przewodniczący: Czy sprawdzano fizyczną sprawność?

Świadek: Nie.

Przewodniczący: Tylko na podstawie wyglądu?

Świadek: Tak.

Przewodniczący: Co do żeńskiego obozu, czy świadek ma w tej kwestii jakieś dane?

Świadek: Pierwszy transport kobiet, który przyszedł do Oświęcimia, znajdował się w obozie męskim w Stammlager. Już wcześniej odgrodzono murem 10 bloków i w tych 10 blokach były umieszczone niewiasty, gdyż Birkenau nie było jeszcze przygotowane na przyjęcie kobiet. Dopiero mnie więcej latem 1942 r. niewiasty zostały przetransportowane do Birkenau, a te 10 bloków, które po nich zostały, były odgazowywane. Dlaczego? Bo tam były miliardy insektów, tak że [kiedy] więźniowie, którzy byli tam zatrudnieni, wynosili sienniki z tych bloków, to nie można było zobaczyć na nich białej plamy ciała, wszyscy byli pokryci pchłami. Te kobiety nie miały tam żadnych warunków higienicznych w blokach, łazienek; nie miały możności utrzymania się w czystości, tym bardziej, że w takim bloku, [na powierzchni] na której normalnie mogły mieszkać cztery osoby, mieszkało 20. W takim bloku jednopiętrowym mieszkało 1000–1500 ludzi i oczywiście nie można było utrzymać czystości ciała ani pomieszczenia. O tym, co się działo w tym obozie, wiedziałem tylko od moich współpracowniczek z biura politycznego, Żydówek. Latem 1942 r. Birkenau zostało ukończone i niewiasty przeniesiono do Birkenau, a tam już nie miałem możności obserwowania.

Przewodniczący: Czy biuro polityczne tam sięgało?

Świadek: Tak, stworzono placówkę biura politycznego w Birkenau, która podlegała obozowi macierzystemu. Siedział tam jeden czy dwóch SS-manów i miał dwie–trzy węgierskie Żydówki, które pracowały w Oddziale Politycznym.

Przewodniczący: Czy świadkowi wiadomo, żeby oskarżony przychodził do biura politycznego, wydawał decyzje, [a jeśli tak, to] jakiej treści?

Świadek: Owszem, widziałem często oskarżonego w Oddziale Politycznym, ale o treści rozmowy nie mogę nic powiedzieć, gdyż [rozmowa ta] odbywała się tylko w biurze Grabnera, za drzwiami i nie miałem możności usłyszenia, o czym rozmawiali.

Przewodniczący: Czy po wyjściu Hößa był jakiś żywszy ruch w biurze, jakieś zarządzenia Grabnera? Czy nie można się było zorientować co do celu wizyty Hößa?

Świadek: Owszem, można było, ale tylko rzadko, gdy była SB (Sonderbehandlung) do gazu albo wtedy, gdy miały przybyć całe transporty Żydów, bo te w największej części szły od razu do gazu. [Tak] więc wtedy to się dawało wyczuć, bo urzędnicy biura politycznego, SS-mani, od razu się ubierali i wychodzili, nas pozostawiając pod opieką najwyżej jednego SS-mana, gdy było ok. 30–40 pracownic i nas, pięciu męskich pracowników.

Przewodniczący: Co do SB, czy więźniowie również byli utrzymywani w ewidencji biura politycznego?

Świadek: Jeżeli chodzi o tych, którzy mieli numery na ręce. Były listy, ludzie byli selekcjonowani na zdatnych i niezdatnych do pracy. Zdatnych do pracy brano na obóz i przejmowano do rejestracji więźniów, a niezdatni szli do gazu.

Przewodniczący: Jaki był mniej więcej stosunek z takiego transportu, ile zatrzymywano do pracy?

Świadek: Stosunek był niejednakowy, ale mniej więcej 30% szło na obóz, a 70% do gazu.

Przewodniczący: Bezpośrednio do gazu?

Świadek: Tak.

Przewodniczący: Czy w ewidencji biura politycznego można ustalić liczby ruchu w obozie, ilościowo?

Świadek: Można by było ustalić, gdyż znajdowały się oryginalne wykazy transportów przesyłanych przez daną władzę do Oświęcimia. W biurze politycznym znajdował się wykaz zarejestrowanych więźniów w obozie.

Przewodniczący: Jak duża była liczba więźniów zarejestrowanych w obozie?

Świadek: Zarejestrowanych było ok. 200 tys. mężczyzn. Z początku byli rejestrowani wszyscy, tak Żydzi, jak i aryjczycy, i każdy otrzymywał swój numer porządkowy. W 1943 r. – jak się domyślam, dlatego, żeby stworzyć pozory, że nie ma zbyt dużo więźniów w Oświęcimiu – rozdzielone zostały przyjęcia aryjczyków i przyjęcia Żydów. Aryjczycy otrzymywali swoje numery, a Żydzi otrzymywali numery aż do 20 000, [poprzedzone literą] A. Gdy liczba przybyłych osiągnęła 20 tys., kończyła się numeracja [z literą] A i zaczynała się numeracja [z literą] B. Tak samo było z kobietami. Kobiety miały osobno numery dla Żydówek i osobno dla aryjek.

Przewodniczący: Ile takich aryjek było w przybliżeniu w obozie?

Świadek: Około 90 tys.

Przewodniczący: A Żydówek?

Świadek: Co do Żydówek zaznaczam, że Żydówki znajdowały się także w pierwszym rejestrze, bo z początku przyjmowani byli wszyscy pod jedną wspólną numeracją.

Przewodniczący: A później jak się to przedstawia?

Świadek: Później pierwsze 20 tys. Żydówek zostało wykończonych, a potem było niecałe 40 tys. ujętych w rejestrze.

Przewodniczący: Czy poza tym były jeszcze dalsze oznaczenia?

Świadek: Byli Cyganie, którzy mieli osobną numerację. Cyganie mieli literę Z z osobną numeracją. Poza tym byli tzw. erzieherische Häftlinge – więźniowie wychowawczy. Tu też kobiety miały osobną numerację, mężczyźni osobną.

Przewodniczący: Czy była różnica między więźniami wychowawczymi a zwykłymi?

Świadek: Tak, była kolosalna różnica. Bo zasadniczo tzw. erzieherische Häftlinge mieli z góry określony termin odbycia obozu wychowawczego. Było to 21, 28, 37, 56 dni do trzech miesięcy. Ale oczywiście z tych więźniów dużo siedziało i dłuższy czas.

Przewodniczący: Któż określał ten termin?

Świadek: Specjalne zarządzenia przychodziły od władz, tzn. od gestapo.

Przewodniczący: Jakie było kryterium?

Świadek: Ucieczka z pracy.

Przewodniczący: To znaczy z pracy na wolności?

Świadek: Tak. Umieszczano go wtedy w obozie wychowawczym, ale niekiedy dostawał się on również do obozu koncentracyjnego. Nie wiem, czym się to tłumaczy, że jeden, który nie chciał pracować, dostawał się do obozu koncentracyjnego, a inny do obozu wychowawczego.

Przewodniczący: Z jakich powodów trzymano go mimo upływu terminu i nie zwalniano go?

Świadek: Stwarzało się pozory, jeżeli kogoś chcieli zatrzymać, że popełnił jakieś przestępstwo obozowe.

Przewodniczący: Co to było „przestępstwo obozowe”?

Świadek: To było wtedy, gdy ktoś nieodpowiednio wykonał rozkaz albo jadł wtedy, kiedy nie było wolno, palił papierosa, kiedy nie było wolno, napluł na podłogę itp.

Przewodniczący: Jeżeli władza obozowa stwierdziła takie przewinienie, to jaka była za to kara?

Świadek: Więzień otrzymywał natychmiast swoją porcję kijów, a potem ewentualnie władza obozowa od siebie stosowała regulamin. Robił to Blockführer, względnie potem to szło do Lagerführera.

Przewodniczący: Była tu mowa, że można było uzyskać lepszą pracę, względnie cięższą. Czy istotnie były takie możliwości w obozie? Jak się to odbywało? Czy to robiły władze obozowe, czy można było te przesunięcia robić na własną rękę?

Świadek: Cięższa praca polegała na tym, że było się zatrudnionym przy przenoszeniu słupów betonowych czy przy noszeniu cementu. W ogóle praca na wolnym powietrzu należała do mniej korzystnych aniżeli praca pod dachem, bo pracujący na wolnym powietrzu narażony był na wpływy atmosferyczne, na deszcz, na słotę itp.

Przewodniczący: Czy taka lżejsza praca była uważana za rodzaj wyróżnienia?

Świadek: Wyróżnień w obozie zasadniczo nie było, raczej było to skutkiem zaradności czy sprytu danego więźnia.

Przewodniczący: W jaki sposób można było uzyskać te ulgi?

Świadek: Meldowano się do szpitala obozowego. Tam byli również zatrudnieni więźniowie, szli więc na rękę. Tak więc więzień przenosił się z komanda do szpitala, a później starał się o lepsze komando. Wyszukiwał kolegów pełniących [różne] funkcje w obozie i przez nich starał się dostać.

Przewodniczący: Starał się, żeby dostać się pod dach, bo to dawało większe możliwości przeżycia?

Świadek: Tak. Nie przypuszczałem nigdy, że głowa może spuchnąć. W 1940 r. nie mieliśmy czapek. Pracowaliśmy z gołymi, ogolonymi głowami. Głowy spuchły jak dynia. Czapki i płaszcze otrzymaliśmy dopiero 17 grudnia. Były i zimowe okrycia, mundury sukienne i letnie drelichy. Każdy zabezpieczał się, jak mógł, przed zimą.

Przewodniczący: Co to była „organizacja” w obozie?

Świadek: Polegała na staraniu się po prostu oszukania Niemców i zdobycia dla siebie pożywienia. „Organizowano” to, co było potrzebne dla przetrwania, a więc artykuły żywnościowe.

Przewodniczący: Jak się mogło „organizować”, skoro wszystko trzeba było oddać?

Świadek: „Organizacja” polegała na tym, że więźniowie zatrudnieni w magazynach żywnościowych SS zabierali z nich jedzenie – w Oświęcimiu były [zarówno] Truppenwirtschaftslager, jak i Hauptwirtschaftslager, Oświęcim, jak się dowiedziałem, był przewidziany jako Stirtspunkt [Stützpunkt] – punkt oparcia dla SS. Również ci, którzy pracowali w kuchni, mieli możność zabrania czegoś z magazynu kuchni. Tę żywność szmuglowali na teren obozu i dzielili się z kolegami. Można było zabrać wszystkie artykuły spożywcze, niczego nie wyłączając. Nie chcę wymieniać szczegółowo, ale wszystko.

Przewodniczący: Jakie były racje żywnościowe?

Świadek: W kaloriach nie umiem powiedzieć i na wagę tak samo. Codziennie wieczorem dostawaliśmy raz ćwierć, drugi raz jedną trzecią bochenka chleba, a gdy było ciężko w obozie, to nawet jedną piątą, do tego plasterek kiełbasy albo cieniutki margaryny. To była porcja dzienna, wydzielana wieczorem. Rano dawano kawę, względnie Avo – nie wiem, co to była za mikstura, biała, coś w rodzaju mąki.

Przewodniczący: Czy była smaczna?

Świadek: Więźniowie byli głodni, wiec im smakowało, ale później nawet głodni więźniowie tego Avo nie mogli wypić. Na obiad było Avo, Pellkartoffeln – w mundurkach.

Przewodniczący: Jeżeli coś więzień „zorganizował”, to mógł tak swobodnie jeść?

Świadek: Nie. W obecności kolegów mógł jeść, tylko musiał się strzec, żeby go nie zobaczył ktoś z SS, bo się zaczynały dochodzenia, skąd ma, wkraczał Oddział Polityczny i w dalszym ciągu były różne konsekwencje. Starano się z tym kryć.

Przewodniczący: Czy byli tzw. konfidenci w obozie i na czym polegała ich praca?

Świadek: Byli konfidenci. Zbierali wiadomości pomiędzy więźniami i dostarczali je do Oddziału Politycznego. Chodziło o konspirację w obozie, o rozmowy na tematy polityczne w obozie, o czytanie, przechowywanie pism.

Przewodniczący: Czy świadek widział meldunki konfidentów?

Świadek: To było poufne, dla gestapo, nie przechodziło przez ręce więźniów. Jedno tylko takie doniesienie widziałem. Było to więźnia Dorosiewicza, nr 17000 coś. On sam polecał swoje usługi Oddziałowi Politycznemu, chciał się w ten sposób przysłużyć, by wyjść na wolność. Dorosiewicz uciekł potem z obozu z jednym Żydem, zamordowawszy SS-mana z Oddziału Politycznego, który był przydzielony jako straż do niego w terenie. Co się dalej z nim działo, nie wiem. Słyszałem tylko, że pojawił się na terenie Polski, ale nie wiem gdzie. Słyszałem również, że swojego współuciekiniera, tego Żyda, również zamordował.

Przewodniczący: Jakichś ścisłych wiadomości świadek nie podaje?

Świadek: Nie podaję, jednak kategorycznie twierdzę, że był konfidentem, gdyż doniesienie jego do Oddziału Politycznego przypadkowo wpadło mi w ręce.

Prokurator Siewierski: Niech świadek nam krótko powie, od kogo wychodziły decyzje zabijania poszczególnych więźniów? Nie chodzi mi o to, jak powinno było być, tylko jak było?

Świadek: Decyzje zabijania więźniów były z nakazu i bez nakazu. Decyzje z nakazu przychodziły z gestapo i o ile chodzi o te masowe gazowania, nie mogę powiedzieć, bo przychodziły tylko listy transportowe.

Prokurator Siewierski: Mówię tylko o zabijaniu ewidencjonowanych.

Świadek: To znaczy o rozstrzeliwaniu protokołowanym. Tu przychodziły tzw. Schnellbriefy. Były to papiery z gestapo z czerwoną obwódką i tam był rozkaz rozstrzelania.

Prokurator Siewierski: A jeżeli ten rozkaz nie przychodził z zewnątrz, to w jakich wypadkach Oddział Polityczny decydował formalnie o zabiciu?

Świadek: Formalnego decydowania o zabijaniu nie było, nie było decydowania przeprowadzanego formalnie, papierowo. Ci z czerwonym krzyżykiem byli rozstrzeliwani przez Oddział Polityczny, myśmy później pisali zawiadomienia do rodzin i do Berlina, że zmarł taką a taką śmiercią.

Prokurator Siewierski: Czy były jakieś sądy zwoływane w tym Oddziale Politycznym?

Świadek: Przyjeżdżał tzw. Standgericht, ale jak się odbywał, nie mogę powiedzieć, gdyż przy tym obecnym nie byłem.

Przewodniczący: Czy obrona ma pytania?

Adwokat Ostaszewski: Jedno pytanie. Jaki był stosunek Grabnera do Hößa pod względem zachowania i również pod względem zależności?

Świadek: Grabner był zasadniczo podwładnym Hößa i odbywali oni częste konferencje wspólne u Grabnera w gabinecie.

Adwokat Ostaszewski: Ale chodzi mi o to, czy Grabner mógł wydawać pewne polecenia, niezależnie od Hößa jako gestapowiec, czy też był uzależniony i mógł wykonywać tylko rozkazy Hößa?

Świadek: Grabner wykonywał rozkazy Hößa, ale wykonywał również wszelkie rozkazy, które miał na piśmie przez tzw. Fernschreibung.

Adwokat Ostaszewski: Ale czy zupełnie niezależnie od Hößa mógł wydawać rozkazy?

Świadek: Nie mógł, gdyż wszelkie protokoły egzekucyjne były podpisywane przez Hößa.

Adwokat Ostaszewski: Czyli z akceptacją Hößa?

Świadek: Tak jest.

Adwokat Umbreit: Jeden z poprzednich świadków zeznawał tutaj, że oskarżony był figurą w obozie, był prawie półbogiem, że go tylko z daleka widział. Jak to pogodzić z tym, co świadek zeznał, że komendant brał udział w selekcjach tych tzw. muzułmanów?

Świadek: Tak jest, brał udział. Pamiętam sam w 1941 r., gdy była ucieczka, wybierano po dziewięciu z bloku. W bloku tym ja sam nie byłem, znajdował się tam mój brat rodzony, ja byłem wtedy na bloku 5., a blok 2., z którego uciekł ten więzień i z którego wybierano tych dziesięciu, znajdował się z tyłu za moim blokiem. Oglądałem się ciągle i widziałem, i brat mi opowiadał, że Höß w obecności Lagerführera i innych SS-manów sam wszedł do bloku i wskazywał palcem, którzy mają być wybrani na śmierć.

Przewodniczący: Zarządzam przerwę 15-minutową.