MICHAŁ DENKIEWICZ

Dnia 1 kwietnia 1946 r. w Chełmie, Sąd Grodzki w Chełmie, w osobie sędziego S. Antonowicza, przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania i o treści art. 107 kpk oraz o znaczeniu przysięgi, sędzia odebrał od niego przysięgę na zasadzie art. 111 kpk po czym świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Michał Denkiewicz
Wiek 53 lata
Imiona rodziców Anna i Stanisław
Miejsce zamieszkania Chełm, ul. Lubelska 123
Zajęcie kupiec
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarany
Stosunek do stron obcy

W Oświęcimiu przy wysiadaniu kazali nam z wagonu skakać w wąwóz, a kto nie skakał od razu, to dostawał pałą od gestapowców. Zaprowadzono nas na blok ewidencyjny, koło którego ładowano na wóz nagie trupy mężczyzn. Każdy z nas dostał kartkę ewidencyjną, na odwrocie której były personalia zmarłego. Zabrano nam ubrania i żywność i nago zaprowadzili nas z numerkami do łaźni, gdzie ogolono nas ze wszystkich włosów. Po wymyciu ubrano nas w pasiaste ubrania więzienne i drewniaki.

Zostałem umieszczony w [bloku] 11. – „bloku śmierci”, z którego było widać „czarną ścianę”, dwie szubienice i basen z piaskiem dla skazańców rozstrzeliwanych. Spotkał nas więzień „Staszek” z Zamościa z grubą pałą, który bił nią więźniów i zabijał. Był to mężczyzna, niski brunet, lat 23. Tenże więzień wyprowadzał pod ścianę na egzekucję. Położono nas na łóżkach brudnych, zapchlonych i zawszonych, po trzech na jednym łóżku.

Inżynier Robak zabrał nas jako stolarzy do pracy. Przebrali nas w świeże ubrania i przenieśli do bloku 15. Stamtąd chodziliśmy do pracy w fabryce zbrojeniowej. Tu pracowałem do czasu ewakuacji [w] 1944 r. Podczas pracy znęcali się nad więźniami. Gestapowiec, lat 50, [po]wyżej średniego wzrostu, blondyn, kapo Robak z Gdańska, inżynier meblowy, którzy bili więźniów [do] śmierci. Jego zastępcą [był] kapo Bytomski, nauczyciel, Polak, były kierownik szkoły zawodowej w Poznańskiem, który bił więźniów czym miał pod ręką, Pisarz Komkiewicz z Poznania, kupiec branży tekstylnej. Skarżył na więźniów gestapowcom, którzy katowali więźniów.

Przy obiedzie i zbiórkach gestapowcy nieznani mi z nazwiska bili więźniów i zabijali przy wejściu do pracy na schodach. Gestapowcy bili więźniów stalowymi szpicrutami, oblanymi gumą. Dostałem jedno takie uderzenie po palcach prawej ręki, wskutek tego uderzenia mam złamany mały palec i uszkodzone kości w trzech palcach. Gdy od takiego uderzenia po głowie więźnia pękła skóra i czaszka i mózg wytryskiwał, widziałem. Na placu bił kierownik szkoły powszechnej w Oświęcimiu i zabijał więźniów. Imienia i nazwiska jego nie pamiętam. Był to mężczyzna wzrostu średniego, ciemny blondyn, lat 33, o twarzy okrągłej. W bloku 11. zabijali Niemcy zastrzykami w ten sposób, że dwóch więźniów trzymało koc, zastrzyk wykonywał lekarz więzień i po zastrzyku natychmiast umierał więzień, padając na koc.

Rozstrzeliwali nie palną bronią, a szpilką z automatu. Wystrzału nie było słychać. Strzelał z tyłu w potyliczną część czaszki.

28 października 1942 r. wywołali więźniów z Lubelszczyzny, rozstrzelali dużo więźniów. Egzekucje te trwały do 30 października 1942 r. i w tych trzech dniach, jak wiem, zastrzelili z Lubelszczyzny 286 mężczyzn. Reszta pozostała na skutek odwołania.

Młodszych więźniów, od nr 60 000 wzwyż, rozstrzeliwali w dalszym ciągu. Rozstrzeliwali SS-mani. Ponadto pokazywali więźniom rozstrzelonych rzekomo za ucieczkę z obozu. Urządzali publiczne egzekucje przez powieszenie. Przy tej okazji komendant obozu, mężczyzna niski, blondyn, lat 32-33, Niemiec, mówił, że więzień w Oświęcimiu może żyć tylko do sześciu miesięcy maksimum, gdyż jeżeli dłużej żyje, to czyni [to] kosztem kolegów i obozu, okradając [ich] w ten sposób.

Więźniowie pętle nakładali z rozkazu gestapowca, który naciskał sprężyny i opadał pomost.

Widziałem pod słupem ustawionych starszego mężczyznę, starszą kobietę i młodą pannę lat 18, a za nimi napis: „To są rodzice i narzeczona więźnia, który zbiegł. Jeżeli do terminu nie powróci, zostaną powieszeni rodzice i narzeczona”. Tak samo pokazywano nam matkę zbiega. Widziałem 12 mierniczych i inżynierów powieszonych rzekomo za planowanie ucieczki.

Gestapowcy urządzali wybiórki polegające na tym, że starych, opuchniętych, wychudłych, [których] wybrały władze obozu, zaprowadzili w liczbie 17001800 osób do gazowni w Rajsku-Birkenau. Takie wybiórki były częściej

, a pot e m blokowi i k ap o przy pracy notowali
numery i odsyłali do gazowni.

Naczelnym lekarzem obozu był więzień Daring, lekarz z Warszawy, który ratował więźniów. Gdy ja spuchłem z głodu i sam zgłosiłem się do szpitala, żeby ratować się, co groziło mi zagazowaniem, Daring odesłał mnie do izby chorych, pomimo że lekarz gestapowiec oponował i chciał mnie posłać do gazu. Po trzech dniach opuchlizna spadła, a po dziesięciu dniach przyjechało auto i zabierali do gazu wszystkich po kolei chorych. Znowu uratował mnie dr Dering i lekarz celi szpitalnej, wybierając mnie jeszcze do pracy. W lipcu 1944 r. zostałem ewakuowany do Mauthausen.