LUDWIK RAJEWSKI

Oświęcim, dnia 7 sierpnia 1946 r., sędzia okręgowy śledczy Jan Sehn, działając na zasadzie Dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. (DzU RP nr 51, poz. 293) o Głównej Komisji i Okręgowych Komisjach Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, jako członek Głównej Komisji, przesłuchał w trybie art. 255, w związku z art. 107, 115 kpk, niżej wymienioną osobę, która zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Ludwik Rajewski
Data i miejsce urodzenia 16 grudnia 1900 r. w Łodzi
Imiona rodziców Jan i Kunegunda z Horoszewiczów
Wyznanie rzymskokatolickie
Narodowość i przynależność państwowa polska
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Radzymińska 23 m. 7

W pierwszych miesiącach okupacji pracowałem jako dyrektor Gimnazjum Lorenza w Warszawie. W związku ze świętowaniem 3 maja 1940 r. wezwany zostałem wraz z kolegami z innych szkół 10 maja 1940 r. na ul. Daniłowiczowską, gdzie po stwierdzeniu obecności, odczytaniu listy i zwolnieniu kilku osób przybyło gestapo i całą pozostałą grupę wraz ze mną zabrało na Pawiak. W więzieniu tym przebywałem do 22 września 1940 r. Przez cały ten czas nie prowadzono przeciwko mnie żadnych dochodzeń. 22 września 1940 r. przewieziony zostałem drugim transportem warszawskim do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, gdzie przebywałem do 25 października 1944 r., kiedy wysłany zostałem transportem do Oranienburga. Z kolei potem przeszedłem przez obozy koncentracyjne Sachsenhausen i w Barth pod Rostokiem.

Od pierwszych chwil pobytu w obozie oświęcimskim wraz z towarzyszem Dębskim (Dubois) staraliśmy się nawiązać kontakt ze światem zewnętrznym, przyglądając się starannie temu wszystkiemu, co się działo w obozie. Kontakt ten został nawiązany z Krakowa przez śp. Kostka Jagiełłę. W ten sposób mogliśmy świat zewnętrzny informować o tym, co się działo w obozie. Początkowy kontakt był bardzo dorywczy, ażeby z czasem, tj. od 1943 r., kiedy powstała międzynarodowa organizacja podziemna „Oświęcim”, kontaktować się przy współpracy towarzyszy Cyrankiewicza i Kuryłowicza w sposób stały. Praca w organizacji podziemnej umożliwiła mi ocenę warunków życia w obozie na płaszczyźnie szerszej aniżeli to było dozwolone i możliwe dla przeciętnego więźnia, o czym zresztą świadczy książka moja pt. Oświęcim w systemie RSHA [Reichssicherheitshauptamt]. Na tej podstawie oświadczam, co następuje:

Okupant niemiecki przybył na polskie ziemie z gotowym i wypracowanym w najdrobniejszych szczegółach aparatem obozów koncentracyjnych. Instytucja ta wypróbowana przez długie lata przez system narodowo-socjalistyczny służyła w Niemczech przede wszystkim celowemu i świadomemu niszczeniu wszystkich przeciwników tego systemu. Był to aparat przemyślany, kierowany z góry przez centralę berlińską, a prowadzony w ramach poszczególnych obozów koncentracyjnych przez ludzi specjalnie w tym celu szkolonych. Wiadomo nam było, mam wrażenie, że dziś znane to już jest powszechnie, że SS-mani i funkcjonariusze obozów koncentracyjnych przechodzili specjalne kursy w Dachau. Sposobami niszczenia więźniów, którzy znaleźli się za drutami obozów koncentracyjnych były: mordercza praca, która odbywała się w biegu (każdy z nas dziś jeszcze słyszy nawoływania Laufschritt, Bewegung); tzw. sport, który wykonywany na komendę i pod nadzorem SS-manów i ich pomocników przerodził się w najstraszniejsze i rujnujące zdrowie fizyczne więźniów szykany; specjalne kompanie karne (SK [Strafkompanie]), obliczone na jak najszybsze wyniszczenie więźniów, którzy do kompani tych zostali przydzieleni; cały system kar porządkowych i dyscyplinarnych, wymierzonych przez komendę obozu jak: kara bunkra, kara celi stojącej i kara chłosty, a wreszcie głód.

Elementy o słabszym kośćcu moralnym ulegały łatwiej podszeptom SS-manów i za cenę rzuconych im ochłapów stawały się powolnym narzędziem w ich ręku, narzędziem odgadującym w lot myśli SS-manów. W tych właśnie drobnych ulgach dopatruję się genezy starszyzny obozowej, która w wielu wypadkach wyręczała SS w wykonywaniu najbardziej brudnych, a przede wszystkim kompromitujących w świecie niemieckie obozy koncentracyjne, robót. Jak daleko posunąć się może człowiek głodny świadczy fakt, że nie tylko zawodowi przestępcy, ale także więźniowie polityczni w wielu wypadkach okazali się godnymi pomocnikami swych szefów spod znaku SS.

Pierwszy komendant obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu Rudolf Höß rozpoczął swą pracę na terenie tego obozu z gotowym już aparatem i według starego, wypróbowanego w Niemczech, programu. Zarówno wszyscy podlegli mu SS-mani jak i pierwsza trzydziesta starych niemieckich KZ-owców miała za sobą długoletnią praktykę w życiu obozowym. Życie to zorganizowano w Oświęcimiu i ujęto zaraz od pierwszej chwili w tryby systemu celowego i z góry narzuconego i kierowanego. Wynikiem jego była zaraz w pierwszym okresie istnienia obozu gwałtowna śmiertelność wśród więźniów. Że nie była ona rzeczą przypadkową świadczy fakt, iż pierwszy Lagerführer obozu Fritsch [Fritzsch] z góry już przy przyjęciu do obozu zapowiadał więźniom, iż „żyć oni mogą tutaj najwyżej trzy miesiące”.

Podczas gdy w pierwszym okresie przybyli do obozu więźniowie żyć mieli według zasady SS najwyżej trzy miesiące, to grupy skierowane do oświęcimskiego obozu koncentracyjnego przez Reichssicherheitshauptamt od marca 1942 r. pod oznaczeniem „transporty RSHA”, przysyłane były do obozu celem jak najszybszego ich wyniszczenia. W tym wypadku obóz pełnił rolę miejsca egzekucji. Z transportów tych wybierano tylko tę grupę przybyłych, która była w chwili przybycia transportów niezbędnie potrzebna do uzupełnienia luk powstałych w komandach roboczych. Była to bardzo znikoma liczba – oceniamy ją zgodnie na najwyżej pięć procent całego transportu.

Na podstawie generalnych zarządzeń RSHA, które dla wszystkich przybyłych w danej grupie nosiły jedną liczbę, przybyły do obozu oświęcimskiego następujące grupy: Żydzi z Protektoratu [Czech i Moraw], Żydzi rumuńscy, Żydzi węgierscy, Żydzi z Niemiec, Żydzi z Francji, Żydzi z Belgii, Żydzi z Holandii, Żydzi z Theresienstadtu, Żydzi z Jugosławii, Żydzi greccy, Żydzi z Białegostoku, Żydzi z Polski i Polscy aryjczycy. W tej ostatniej grupie tzw. transportów RSHA przybyli do Oświęcimia wysiedleńcy z Zamojszczyzny. Transporty RSHA były bardzo liczne, każdy z nich obejmował od 1000 do 2500 ludzi. Spośród przybyłych takim transportem przyjmowano do obozu i ujmowano w ewidencję obozową, jak już wspomniałem, najwyżej pięć procent. Reszta bez jakiejkolwiek ewidencji szła wprost do gazu. Zdarzały się wypadki, że z niektórych transportów RSHA nikogo do obozu nie przyjmowano. Takie transporty nie figurują w ogóle w zestawieniu transportów przybyłych do Oświęcimia, które znajdują się w naszym posiadaniu. W zestawieniu tym odnotowane są tylko te transporty, z których bodaj kilku więźniów do obozu przyjęto i ujęto w ewidencję. Ilość przybyłych transportami, z których część więźniów przyjęto do obozu da się w przybliżeniu obliczyć. Liczby przybyłych transportami, które w całości skierowano do gazu, nie da się w tej chwili ustalić.

Z tym samym przeznaczeniem skierowano do oświęcimskiego obozu ponad 10 tys. rosyjskich jeńców wojennych. Przybyli oni do Oświęcimia jesienią 1941 r. i w ciągu pięciu miesięcy na przełomie lat 1941/1942 zostali tu wymordowani. Pierwszą partię wybito w ciągu trzech dni w Kiesgrubie przed Blockführerstubą obozu macierzystego. Dalszych 600 zagazowano w październiku 1941 r. w piwnicach bloku 11., reszta – z bardzo nielicznymi wyjątkami (niewielu ponad sto), zginęła z głodu, ciężkich warunków pracy, na skutek rozstrzeliwań i zastrzyków.

Pracując w biurze przyjęć (Aufnahme) miałem możliwość swobodniejszego poruszania się po terenie obozu i wglądu w sprawy obozowe. Poza tym w związku z mą pracą w podziemnej organizacji obozowej byłem poinformowany o tym, co się w obozie dzieje. Na tej podstawie stwierdzam, że komendant obozu Rudolf Höß interesował się wszystkimi przejawami życia obozowego, wglądając niejednokrotnie nawet w najdrobniejsze szczegóły. Podlegli mu członkowie załogi SS byli zdyscyplinowani, bali się go i przestrzegali we wszystkim jego rozkazów. Zatem to wszystko, co działo się w obozie oświęcimskim, działo się za wiedzą, zgodą i na polecenie Hößa. Wpływ jego na sprawy obozu oświęcimskiego nie urwał się nawet po odejściu ze stanowiska komendanta. Świadczy o tym fakt, iż właśnie Höß, jako szef jednej z grup urzędowych Wirtschafte und Verwaltungshauptamtu w Berlinie skierował do obozu oświęcimskiego na stracenie Żydów węgierskich. Aby przeprowadzić tę akcję w lecie 1944 r. powrócił on do Oświęcimia i kierował nią osobiście.

Autorytatywnym napiętnowaniem rządów Hößa w obozie oświęcimskim były podawane do wiadomości więźniom rozkazy jego następcy Liebehenschla [Liebehenschela], w których Liebehenschel napiętnował traktowanie więźniów przez władze obozowe jako szykanowanie i zniósł cały szereg najbardziej drastycznych zarządzeń. Konieczność uchylenia tych zarządzeń przez Liebehenschela świadczy, iż zarządzenia takie z okresu Hößa obowiązywały i były przez jego podwładnych wykonywane. Fakt złagodzenia warunków i stworzenia przez Liebehenschela pozorów łagodniejszego kursu w stosunku do więźniów nie świadczy bynajmniej o jego bardziej ludzkim nastawieniu do więźniów. Była to taktyka z góry przez władze naczelne Liebehenschelowi nakazana. Przyczyny jej dopatruję się w konieczności ratowania opinii niemieckich obozów koncentracyjnych, skompromitowanych już wówczas w świecie na skutek akcji propagandowej organizacji podziemnych pracujących na terenie obozów. Drugą przyczyną była konieczność utrzymania sił roboczych, potrzebnych niemieckiemu przemysłowi zbrojeniowemu. Władze centralne liczyły się z opinią zagranicy, a przede wszystkim obawiały się odwetu i represaliów, którymi grozili sprzymierzeni, [o czym] świadczy następujący fakt: latem 1944 r. odbyła się narada oficerów SS z garnizonu oświęcimskiego w sprawie zlikwidowania obozu w wypadku konieczności nagłej ewakuacji. Moll zaproponował wówczas zlikwidowanie obozu przez zbombardowanie z samolotów i ostrzał ciężką artylerią. Wiadomość ta doszła do naszej organizacji, przekazaliśmy ją zaraz na zewnątrz, a w krótki czas później przez radio angielskie rządy sprzymierzonych zagroziły surowym odwetem.

Groźba ta poskutkowała i obóz ocalał. Projekt Molla braliśmy zupełnie serio i dlatego szukaliśmy sposobu zapobiegnięcia jego wykonaniu. Że obawy nasze były słuszne dowodzi los obozu i więźniów w Neuengamme, których zatopiono na krążownikach na otwartym morzu.

Odczytano. Na tym czynność i protokół niniejszy zakończono.