PIOTR PASZENDA

Wodzisław, dnia 24 października 1946 r., o godz. 8.15, ja, funkcjonariusz służby stałej Julian Adamczyk z Powiatowej Komendy Milicji Obywatelskiej w Rybniku, przy udziale protokolanta- świadka Kluszczyńskiej przesłuchałem w charakterze świadka niżej wymienioną osobę:


Imię i nazwisko Piotr Paszenda
Data urodzenia 26 czerwca 1896 r. w Botroppie [Bottrop?]
Imiona rodziców Wincenty i Józefa z d. Duda
Przynależność państwowa i narodowość polska
Stan cywilny żonaty, 7 dzieci
Miejsce zamieszkania Radlin II, ul. Chrobrego 85
Wyznanie rzymskokatolickie
Zajęcie robotnik maszynowy

Świadek zeznał, co następuje:

W 1943 r. z firmy Spirra z Opola wysłano mnie jako Polaka i tysiące innych Polaków do budowy studni w lagrze oświęcimskim. Pracując tam, musiałem nosić opaskę zieloną, co oznaczało, że jestem narodowości polskiej. Niemcy nosili opaski koloru żółtego.

Pracując do końca zlikwidowania lagru, widziałem straszne rzeczy, które się tam działy. Przypominam sobie, jak jednego razu, daty dokładnie nie pamiętam, będąc przy pracy w obozie widziałem, jak więźniowie polscy byli zatrudnieni przy robotach ziemnych. Na tym odcinku, co ja pracowałem, przypominam sobie, był kapo nazwiskiem Herman z Köhln i drugi Franz z Oberhausen. Ci ludzie dopuszczali się na więźniach polskich [czynów] okropnych, nie do pomyślenia. Pracował przy wspomnianej pracy Polak, który był słaby i nie miał siły do pracy, wówczas kapo podchodził i uderzeniem ostrej łopaty uderzał przez głowę, zabijając człowieka na miejscu. Były też kompanie karne, które miały o sto procent gorsze warunki. Ludzie ci musieli nosić podkłady kolejowe dębowe. Zaznaczam, że nas musiało być co najmniej dwóch, by nosić wspomniane podkłady, a z tych ludzi musiał nosić jeden. Człowiek taki był wyczerpany fizycznie, gdy w końcu podniósł, kazano mu iść naprzód. Były zaznaczone miejsca, że nie wolno tam chodzić – człowiek, który był przygnieciony podkładem, szedł, nie widząc dokąd i w którym kierunku. Wówczas pilnujący SS-mani, widząc człowieka idącego w zakazane miejsce, strzelali.

Zdarzały się takie wypadki, że żołnierze SS-mani byli lepsi jak kapo. Kapo kazał sobie często zawołać jakąś ładną dziewczynę więźniarkę obojętnej narodowości, brał ją do swego baraku, tam dawał jej pić alkohol, potem ją gwałcił. Gdy po kilku miesiącach okazało się, że dziewczyna jest w ciąży, wówczas dawano jej śmiertelny zastrzyk, a potem spalano ją w krematorium.

Jednego razu przyjechał transport ludzi z Węgier, którzy przyjechali na teren Oświęcimia. Kazano im bagaże zostawić w pociągu, a wszystkim wysiąść. Zarządzenia takie wydawał SS-man, żeby wszystkie rzeczy wartościowe, to znaczy złoto, dolary, brylanty, zegarki i inne rzeczy kłaść na jedno miejsce. SS-man zapowiedział, że kto nie odda wszystkiego, zostanie zastrzelony na miejscu. Następnie odbywała się rewizja osobista, bo ludzie ci mieli rzeczy pochowane w ubraniach. Wówczas SS-man brał noża i przecinał ubrania. U jednego znalazł schowaną w ramieniu marynarki walutę, kazał mu się odwrócić, iść naprzód i zastrzelił wymienionego. Widząc, co się stało z pierwszym, ogarnął wszystkich paniczny strach, zaczęli się rozbierać i co kto miał jeszcze schowane, wykładać. Następnie, gdy wszyscy się rozebrali, kazano im pójść do łaźni. Były tam dzieci, starcy, mężczyźni i kobiety. Gdy wszyscy byli już w łaźni, zamknięto za nimi drzwi i zamiast wody puszczono gaz. Zabitych ludzi brano na wózki służące do robót, wywożono na specjalny plac, gdzie stały przygotowane stosy drewna, oblewano pomordowanych benzyną i podpalano stos. Ciała pomordowanych paliły się przez dwa dni. Wówczas nad całym obozem unosił się dym, a ludzie, którzy pracowali w pobliżu, musieli wchłaniać w siebie spaleniznę ludzką.

Zaznaczam, że była w lagrze orkiestra z 82 muzykantów, którzy mieli za zadanie grać, gdy ludzi wieszano, gdy szli do pracy i gdy wracali z pracy.

Co do Hößa, to nie mogę nic bliższego zapodać, bo nie miałem możności wglądnąć bliżej w obóz. Wiadomo mi tylko to, że była swego czasu zmiana i wówczas było zaostrzenie i nam cywilom nie wolno było opuścić terenu lagru i nie wolno było jeździć do domu.

Było szereg innych wypadków, kiedy za lekkie przewinienie [więźniowie] byli wieszani na miejscu lub rozstrzeliwani.

Muszę zaznaczyć, że ja często jeździłem do domu i wracając do lagru przywoziłem lekarstwa, żywność i wiadomości ludziom, którzy siedzieli w obozie.

Nie będę więcej wspominał okropnych chwil, które przeżyłem w czasie okupacji w lagrze, moim życzeniem byłoby, aby władze zainteresowały się jednym kapo z Królewskiej Huty nazwiskiem Sikora, który był zatrudniony pod firmą Huta. Nie było dnia, żeby ten człowiek nie zamordował kogoś. Po morderstwie palił papierosa. Był to kawaler i przystojny mężczyzna.

Na tym protokół zakończono i przed podpisem odczytano.