EDWARD WRONA

Siódmy dzień rozprawy, 18 marca 1947 r.

Początek posiedzenia o godz. 9.10.

Obecni jak w pierwszym dniu rozprawy.

Przewodniczący: Wznawiam rozprawę Najwyższego Trybunału Narodowego w sprawie przeciwko Rudolfowi Hößowi.

Zawiadamiam, że ławnik poseł Henryk Dobrowolski zachorował. Wobec tego miejsce ławnika posła Henryka Dobrowolskiego zajmie ławnik zapasowy, poseł Wincenty Kępczyński. Proszę to uwidocznić w protokole.

Proszę wezwać wszystkich wezwanych na dziś świadków.

(Wchodzą świadkowie: Wrona, Kaszyński, Grabowski i Weszke).

Świadek Wrona pozostanie na sali. Reszta świadków – proszę opuścić salę.

Świadek podał co do swej osoby: Edward Wrona, 33 lata, urzędnik państwowy, żonaty, wyznania rzymskokatolickiego, w stosunku do stron obcy.

Przewodniczący: Jakie są wnioski stron co do trybu przesłuchania świadka?

Prokurator Cyprian: Zwalniamy z przysięgi.

Adwokat Umbreit: Zwalniamy z przysięgi.

Przewodniczący: Za zgodą stron Trybunał postanowił przesłuchać świadka bez przysięgi. Upominam świadka o obowiązku zeznawania prawdy i o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania.

Niech nam świadek opowie, co mu wiadomo w sprawie oskarżonego.

Świadek: Oskarżonego Hößa znam jako komendanta Oświęcimia. Zostałem aresztowany 3 maja 1940 r. i wywieziony do Oświęcimia pierwszym transportem 13 czerwca 1940 r.

z więzienia w Tarnowie. Na miejscu stanąłem 14 czerwca. Otrzymałem nr 206. Pierwsze moje wspomnienie dotyczy momentu, gdy pociąg wiozący transport tarnowski przyszedł do Oświęcimia. 700 więźniów wiezionych do obozu koncentracyjnego stanęło na dworcu. Otwarły się drzwi separatki, wszedł do środka SS-man i zapytał po niemiecku, kto z nas rozumie język niemiecki. Ponieważ w tej separatce jechało dużo młodych mężczyzn do lat 17, ja z nich byłem najstarszy, odpowiedziałem, że znam język niemiecki tylko tyle, ile mnie nauczono w gimnazjum. Na to usłyszałem następujące słowa: „Hier ist euer zweites Vaterland” – „Tu jest wasza druga ojczyzna”. Łzy stanęły nam w oczach. Szybko przegoniono nas z pociągu do obozu, szczując psami, i pozostawiono nas w prowizorycznym obozie, tzw. kwarantannie.

Od samego początku przechodziliśmy tortury, jakie, zdaje się, są Wysokiemu Sądowi znane. Oskarżonego Hößa zobaczyłem po raz pierwszy w trzecim dniu pobytu w obozie, kiedy urządzano dla nas „sport”, do którego, zdaje się, oskarżony Höß upoważnił naszych władców życia i śmierci, bandytów niemieckich z zielonymi winklami. Höß przyszedł w trzecim dniu pod bramę naszego obozu i wówczas gorliwość służalców okazała się jeszcze większa, ponieważ mordowano nas wtedy jeszcze więcej, bito i katowano leżących na ziemi. Jeżeli chodzi o „sport”, to na taki jego program mógł się zdobyć tylko naród niemiecki. Uderzyło mnie w pierwszym dniu obozu, że nas częściowo pozostawiono na placu apelowym, odebrano nam całą własność prywatną, jaką przywieźliśmy ze sobą, a kiedy wyciągnąłem książkę do nabożeństwa, którą mi dała matka, i zapytałem, czy to mogę sobie zostawić, otrzymałem odpowiedź, bez obrazy Wysokiego Sądu: „Tym możesz sobie dupę obetrzeć”. Książkę wyrwano mi z ręki i wyrzucono poza druty.

Wielkie wrażenie zrobiło na mnie to[, że] czekając w kolejce na otrzymanie numeru, zobaczyłem więźniów współtowarzyszy nagich, zupełnie pociętych, a z przyrodzenia ich spływała krew. Sam przeszedłem taką operację, leżąc w piwnicy na stole, cięty tępymi brzytwami do krwi. Robiło to na nas wrażenie, że Niemcy nas sterylizują. Po otrzymaniu numeru przydzielony zostałem na blok 2., na piętro.

Wspomnień z obozu mam bardzo dużo. Chcę tylko zwrócić uwagę na to, w jaki sposób z nami postępowano. Dlatego przytoczę jeden wypadek. Zamknęli nas w małej izbie, gdzie stłoczono przeszło 400 ludzi leżących na słomie. Znamienne jest, że jeden dostał szoku nerwowego z braku powietrza – młody chłopiec, zdaje się, z Zakopanego. Gorączka pragnienia była straszna, toteż system niemiecki znalazł i na to wyjście. Pozostawiono nam na noc w korytarzu kocioł pełen herbaty, żeby skusić więźniów, by sięgnęli po zakazane picie. Pragnienie było tak wielkie, że zmusiło paru śmiałków do sięgnięcia do kotła. Wówczas po raz pierwszy zobaczyliśmy na naszej sali Rapportführera Palitzscha, który wpadł i rozbił jednemu więźniowi rewolwerem głowę za to, że [ten] wziął na siebie całą winę wypicia jednego kubka herbaty. Klozety mieliśmy na miejscu. Żelazna beczka od cementu służyła za klozet, którego zawartość przelewała nam się na łóżka. Ja sam, szukając lepszego miejsca, spałem na betonie w korytarzu, ponieważ okna w sali były szczelnie zamknięte, a w razie otwarcia był wypadek, że z budki strażniczej strzelano.

Po miesiącu kwarantanny przeniesiono nas do tzw. Stammlagru. Były to budynki murowane. Przydzielony zostałem na blok 3. Ratowałem życie swoje jednym: wiarą w Polskę, wiarą w oglądanie własnej matki i rodziny. Toteż zmysł życiowy kazał mi szukać drogi wyjścia i uratowało mnie to, że przydzielono mi najlżejszą pracę w obozie, mianowicie zamiatanie, sprzątanie obozu. Wyciągałem ze śmietnika stare odpadki sera, odpadki cygar rzucane przez władców pana Hößa. Z odpadków tych gorliwie korzystali koledzy, paląc ukradkiem i uspakajając nerwy.

W lipcu 1940 r. nastąpiła pierwsza ucieczka kolegi, Wiejowskiego. Staliśmy po niej cały dzień i całą noc do wieczora następnego dnia. Wiem, że oskarżony Höß na pewno musiał się [temu] przyglądać z okna, bo okna jego willi wychodziły właśnie na to podwórze, gdzieśmy stali. Staliśmy tak długo, aż z przeszło 700 więźniów zostało na nogach zaledwie 10. Koledze, który chciał ratować swoich towarzyszy i przyznał się, że znał więźnia, który uciekł, wymierzono karę chłosty 125 kijów. Robiono to w sposób szczególnie humanitarny, mianowicie na specjalnym koźle. Po wymierzeniu kary sanitariusze pędzlowali otwarte rany, które otrzymał ten kolega, pędzlem do bielenia.

W sierpniu 1940 r. przyszedł pierwszy transport z Warszawy. Rzuciło mi się w oczy to, że na bloku – według nowej numeracji – 10. leżały trzy ciała pomordowanych warszawiaków, którzy rzekomo próbowali uciec z transportu. Wymienieni koledzy leżeli pod blokiem zmasakrowani w okropny sposób, ich jelita były na wierzchu i pasły się na nich muchy. Ciała te leżały od rana do wieczora.

Jeśli chodzi o przestępstwa, [to] chcę powiedzieć – nie określę dokładnej daty – że przyszedł transport ze Śląska kobiet ciężarnych i mężczyzn, którzy też – zdaje się, z rozkazu Hößa – zostali rozmieszczeni na bloku 1. do dyspozycji Wydziału Politycznego. Kobiety te leżały na brzuchach, o ile mi wiadomo, przez cały tydzień, nie wolno im się było ruszyć, nie wolno im było załatwiać swoich potrzeb fizjologicznych inaczej jak tylko na rozkaz SS-mana, tylko rano i to tylko dla widzimisię.

Nastąpiły pierwsze egzekucje. Tragiczne dla nas było to, i nad tym roniliśmy łzy, że nie tylko nas rozstrzeliwano, ale że koledzy, których znałem i którzy byli mi bardzo bliscy, szli na śmierć, mając ręce związane drutami kolczastymi.

Egzekucje wykonywano pod kuchnią. Obserwowałem to ze strychu. Ustawiono wszystkich, wywoływano po jednym i rozstrzeliwano. Śmiem twierdzić, że oskarżony Höß był wtedy i widział to, i sam, zdaje się, strzelał – tego nie mogę sobie przypomnieć – do tych, których pluton egzekucyjny nie wykończył. Smutne było to, że gdy więźniowie szli na rozstrzelanie, zaraz za nimi niesiono trumny. Pakowano do nich po czterech więźniów.

Obóz gnębiono przede wszystkim głodem. Dochodziło do tego, że w obozie w Oświęcimiu zdarzyło się ludożerstwo. Trzech kolegów targnęło się na wątrobę i serce swojego kolegi, którego zjedli. Gdy zameldowano to ze szpitala więziennego komendanturze lagru, komendantura odszukała tych trzech, którzy rzekomo skradli płuca ludzkie, i dla swoich badań wypytywała się, jak im te płuca smakowały, po czym zostawiła ich w spokoju.

Dla zaspokojenia naszego głodu stworzono nam kantynę, w której mogliśmy wszystko kupić. Przypominam sobie, gdy raz byłem bardzo głodny i chciałem sobie kupić w tej kantynie kiełbasę – przyszedł transport kiełbasy – i okazało się, że ta kiełbasa była naprawdę kiełbasą niemiecką, bo w środku zamiast mięsa była sałatka z octem, groszkiem i marchewką.

Jeśli chodzi o katowanie więźniów, przypominam sobie Stehbunker. Było to miejsce, gdzie więźniowie mieli stać całą noc. Przygotowane było na czterech ludzi i miało ok. 80 cm2. Do takiego bunkra zamykano trzech–czterech kolegów. Brak powietrza zmuszał ich do mordowania siebie nawzajem. Pozostało przy życiu trzech. Pomordowani mieli poobrywane uszy i nosy – co sam widziałem na własne oczy – widać było, jak straszna musiała być ich walka o życie.

W 1941 r. przybyli pierwsi jeńcy wojenni. Podkreślam ten fakt, bo wtedy oskarżony Höß był przy tym – jak jeńców wojennych mordowano w bezlitosny sposób. Byłem świadkiem, ponieważ skończyłem właśnie tzw. Nachtschicht w Wasserpumpe tzn. w pompowni obozowej, gdzie byłem laborantem, i miałem dzień wolny do spania. Chciałem przyjrzeć się, jak potrafią mordować SS-mani na oczach przełożonego lagru. Wysoki Sąd, zdaje się, zna szczegóły. Wspomnę tylko jako świadek o jednym. Na moich oczach rozpruto jeńcowi wojennemu brzuch rękojeścią łopaty, tak że wnętrzności wyszły na wierzch. Byłem osobiście tego świadkiem, obserwując to z bloku 25., z parteru.

Przewodniczący: Jakiej narodowości był jeniec?

Świadek: Sowiet. Jeśli chodzi o ich zagładę, to pierwszy transport wynosił przeszło sto ludzi, po tygodniu nie pozostał nikt. Mordowano w ten sposób, że na szynach kolejki wąskotorowej kazano kłaść szyję i uderzano drągiem od łopaty po szyi. Inni więźniowie mieli pełnić pracę przy wydobywaniu piasku. Jeńcy ci byli otoczeni eskortą SS-manów z karabinami maszynowymi. Opodal leżały kilofy i narzędzia do pracy. Wybierano paru z jeńców i polecono im przynieść narzędzia dla swych współtowarzyszy. Była to jednak perfidia. Każdy wysłany był trafiany zaraz karabinem maszynowym SS-mana, a świta obozowa z komendantem Hößem przychodziła zbadać przyczyny ucieczki, do której rzekomo ten jeniec się dopuścił.

Podam urywkowo fakty. Zdaje się, że nikt ze świadków nie podkreślił, że w Oświęcimiu były stosowane auta do gazowania. Przypuszczam, że oskarżony Höß wie o tym, bo swoją piękną limuzynę codziennie oglądał w obozowych warsztatach samochodowych i widział te trzy stojące tam auta, w których mordowano ludzi. Pracując na bloku 18. w pompowni wody, przyglądałem się, podczas gdy cały obóz spał: o [godz.] 12.00, 1.00 w nocy zajeżdżały auta, gasiłem światło w pompowni, wychylałem głowę i obserwowałem, jak do tych aut pakowano niewiasty i mężczyzn i dokonywano egzekucji. Byłem świadkiem, jak w nocy wykonywano egzekucję na Niemcu, generale, za to rzekomo tylko, że odmówił wykonania rozkazu w czasie wojny. Zajechało wtedy 50 limuzyn z największą świtą generalską i komendą obozu i egzekucji dokonano w uroczysty sposób, oświecając ścianę śmierci i plac bloku 11. reflektorem.

Taką perfidię stosowano na każdym kroku.

Jeden z kolegów próbował uciec w ten sposób, że schował się w trumnie przechowywanej w kostnicy obozowej. Przypuszczam, że nikt inny nie mógł zdobyć się na wydanie rozkazu jak tylko oskarżony Höß, żeby jeszcze po śmierci naszym kolegom nie dawano spokoju. Kiedy szli ostatnią drogą do krematorium, jeden ze służalców oskarżonego Hößa wbijał damską szpilkę w piętę, [sprawdzając] czy [więzień] przypadkiem nie żyje.

Pompownia umieszczona w piwnicach bloku 18. była tragedią Żydów. Powiesiło się w niej ok. pięciu Żydów. Ponieważ musiałem przechodzić tym korytarzem, gdzie wieszano się na głównej rurze doprowadzającej wodę do obozu, natknąłem się raz w ciemnościach na takiego powieszonego Żyda. Zameldowałem o tym blokowemu, co uważałem za swój obowiązek, bo jeśli kogoś w obozie brakło, to musieliśmy stać na mrozie o głodzie i zimnie. Blokowy zameldował dalej. Wówczas o godz. 9.00 zjawiło się u mnie gestapo, zrobiło całkowitą rewizję pompowni, zaprowadziło mnie do Wydziału Politycznego. Wszedłem. Jako więzień miałem obowiązek się meldować. Wówczas odezwałem się słowami niemieckimi: „Häftling 206, bitte eintreten zu dürfen”. Otrzymałem następujące zapytanie: „Co to, czwarty rok wojny i więzień 206 jeszcze żyje?”. Odpowiedziałem twierdząco: „Jawohl”. „Ty wiesz – otrzymałem odpowiedź – iż anständiger więzień (to znaczy uczciwy i porządny więzień), według, zdaje się, niemieckiego prawa komendanta Hößa może żyć tylko trzy miesiące w obozie”. „Tak jest, wiem i rozumiem”. Ponieważ moja postawa była zdecydowana, zdaje mi się, że [to] ona złamała nastawienie urzędnika wyciągającego zeznanie.

Ponieważ przebywałem około pięciu lat w Oświęcimiu, byłem świadkiem scen strasznych. Zwracam uwagę, że w obozie odbierało sobie życie 10, kilkanaście osób. Na bloku 18., gdzie spałem, jeden Żyd podciął sobie żyły. Kopano go jeszcze po śmierci, a krew zalewała cały korytarz bloku.

Drugi przypadek przypominam sobie przy Effektenkammer, gdzie przy przewożeniu transportu jeden z więźniów podciął sobie żyły na oczach wszystkich, w obecności SS-mana, który go jeszcze do tego zachęcał.

Nie przygotowałem sobie poszczególnych faktów według dat. Będę mówił tylko urywkowo o niektórych rzeczach. Chcę mówić o pieniądzach. Do obozu zezwalano nam przesyłać pieniądze z domu. Podkreślę perfidię niemiecką, że każdemu czekającemu na ten grosz, żeby mógł choć sobie czasami kupić ten Rief z gliny zrobiony do umycia, odbierano pieniądze na Ostfront.

Za ucieczki, które się zdarzały coraz częściej, bo uciekano pieszo, konno, rowerem, autem i śmiem twierdzić – [wiem to] od kolegów, z którymi bardzo blisko żyłem – że była przygotowywana jeszcze ucieczka samolotem, stosowano w obozie najrozmaitsze kary. Chcę stwierdzić oskarżonemu, że w 1943 r. uciekł więzień z obozu i w zamian za to przywieziono do obozu matkę, staruszkę ok. 75 lat, i jego narzeczoną. Postawiono je na widoku publicznym na stołach. Spłakane niewiasty trzymały duże tablice z podpisem oskarżonego Hößa, że jak długo nie znajdzie się więzień, który uciekł, tak długo narzeczona i matka zostaną w obozie. Jak się dowiedziałem, matka ta skończyła w obozie życie.

Przysyłano nam z domu paczki. Na Boże Narodzenie zwyczajem staropolskim otrzymywaliśmy z domu opłatki. Byłem jednym z tych poszkodowanych, którzy dostali zroszony łzami matki opłatek. Wyciągnięty został z paczki przez SS-mana i zostałem za to skatowany.

Jedną rzecz chciałbym usłyszeć od oskarżonego. Wyjaśnienie. Mianowicie w 1944 r. rozeszła się po obozie sensacyjna wiadomość, że odbędzie się ślub więźnia. Nie chcieliśmy w to wierzyć, jednak tak się stało. W obozie mianowicie przebywał jeden więzień niemiecki, który zawarł związek małżeński z Hiszpanką. Ponieważ mieli jedno dziecko, ponieważ wymieniona starała się w Rzeszy Niemieckiej o środki utrzymania dla siebie i dziecka, bo mąż był zamknięty w obozie, a prawo niemieckie nie uznawało ślubów zawartych w Hiszpanii, władze, zdaje się, że Himmler – Höß musiał o tym wiedzieć – udzieliły mu zezwolenia na zawarcie związku małżeńskiego wobec kodeksu cywilnego prawa niemieckiego. Ślub się odbył w Oświęcimiu. Pamiętam, jak opróżniono dom publiczny i zrobiono z niego apartamenty dla gości, dla żony i dziecka, którzy się zjawili w obozie. Pytam się oskarżonego Hößa, dlaczego po ślubie, może w trzy – cztery tygodnie, dokładnie nie pamiętam, rozstrzelał jej męża.

Chcę także powiedzieć, że oskarżony Höß wszystkie wyroki podpisywał. W dniach naszego święta narodowego, 11 listopada, komenda obozu wybierała zawodowych oficerów, podoficerów, oficerów rezerwy i kończyło się ich rozstrzelaniem na bloku 11. Wybiórka tych oficerów była bardzo prosta. Ponieważ Wydział Polityczny miał spisy zawodów, umieszczał ich na liście skazańców, a oprócz tego urzędnik Wydziału Politycznego Boger chodził po blokach [i] wybierał starych więźniów. Obawiając się, że jako stary numer mogę się znaleźć na liście skazanych, prosiłem Schreibera, by schował moją kartotekę, ponieważ byłem pierwszy.

Jeżeli chodzi o pracę samopomocową, istniała ona w obozie prawie od samego [jego] założenia. Nie będę powtarzał tych rzeczy, które, jak widziałem z gazet, przedłożyli moi koledzy. Chcę stwierdzić, że konspiracja obozowa była tak twarda i nieugięta, że pozwalała sobie nawet na odprawianie mszy świętej, która się odbywała na bloku 18., na strychu. Mszały, jak mnie poinformowano dostarczyli księża mieszkający w Oświęcimiu.

Nie tylko nasz przełożony Höß spełniał gorliwie swój obowiązek kata oświęcimskiego, jego dzieci mu pomagały w tym dziele. Znanym mi jest, że jego syn należący do Hitlerjugend urzędował bardzo często na tych ulicach, przez które przechodzili do pracy więźniowie, i strzelał sobie figlarnie do nich z wiatrówki i procy. Żona też mu pomagała, bo patrząc się z okna lub spacerując albo idąc do miasta dla załatwienia swoich spraw, zwracała uwagę na więźniów niepracujących, którym brakowało sił, i zapisywała ich numery, aby gorliwemu małżonkowi przedstawić do ukarania.

Przewodniczący: Świadek wspomniał tutaj o wypadku ludożerstwa. W jakich okolicznościach to było?

Świadek: Było to w ten sposób, że przeprowadzano sekcję ciał na rewirze, wtedy wyjmowano płuca, części wnętrzności i pozostawiano je w kostnicy.

Przewodniczący: Czy świadek widział to bezpośrednio?

Świadek: Bezpośrednio nie widziałem, ale było o tym głośno w obozie w pierwszych latach.

Przewodniczący: Czy są pytania do świadka?

Prokurator Siewierski: Do świadka pytań nie mam, natomiast mam do oskarżonego jedno pytanie w związku z zeznaniem.

Przewodniczący: Czy obrona ma pytania?

Adwokat Ostaszewski: Tak. Świadek kilkakrotnie podkreślał: „zdaje się, że z rozkazu Hößa” [lub] że Höß strzelał. Tutaj, przed Sądem, chodzi o ustalenie faktów, dlatego proszę, żeby świadek potwierdził, że widział takie rzeczy, a jeżeli nie widział to…

Świadek: Twierdzę, bo uważam, że jako komendant obozu był odpowiedzialny za to, co się działo w obozie.

Adwokat Ostaszewski: Więc to są wnioski.

Świadek: Jeżeli chodzi o udowodnienie tych spraw, to przytoczę jeden wypadek, gdy przysłano sowieckich jeńców wojennych stworzono Kriegsgefangenenlager, wówczas oskarżony Höß był przy tym, jak więźniów na zimnie oblewano wodą, był tego świadkiem.

Adwokat Ostaszewski: Chodzi mi o to, czy świadek widział osobiście Hößa strzelającego do więźnia.

Świadek: Nie przypominam sobie, bo to było przed siedmiu laty.

Adwokat Ostaszewski: Świadek wspomniał o rozstrzelaniu niemieckiego generała. Chodzi o to, jaki był sposób tej egzekucji, może świadek ten moment bliżej wyjaśni? Świadek mówił o ścianie śmierci?

Świadek: Nazajutrz, ponieważ mnie to bardzo interesowało, podszedłem pod ścianę śmierci. Na środku placu straceńców stała szubienica, a obok tej szubienicy były dwie na których były założone stryczki.

Adwokat Ostaszewski: Świadek – znaczy się – widział to już post factum?

Świadek: Tak jest. Widziałem tylko zajeżdżającą limuzynę i mówiono, że wieszają generała.

Adwokat Ostaszewski: Świadek oświadczył, że więzień nie mógł żyć dłużej jak trzy miesiące. Kto świadka wtenczas badał?

Świadek: Badał mnie Wydział Polityczny gestapo obozowego, które podlegało komendantowi Hößowi.

Adwokat Ostaszewski: Co do tych dzieci Hößa, co mu jakoby pomagały, świadek oświadczył, że strzelały do więźniów z wiatrówek lub z procy. [To] znaczy[, że] to nie była żadna broń palna, tylko proca i wiatrówka, i to była pewnego rodzaju zabawa?

Świadek: Tak jest. Ale chcę wyjaśnić jedną rzecz: czy kamień wystrzelony z procy w oko, czy ewentualnie śrut z wiatrówki nie mogły pozbawić więźnia życia?

Adwokat Ostaszewski: Ale czy takie wypadki były stwierdzone?

Świadek: Nie wiem. Wiem, że takie wypadki strzelania przez jego dzieci były.

Adwokat Umbreit: Czy świadek widział taki wypadek?

Świadek: Nie widziałem, ale wiem, ponieważ miałem brata w obozie i on właśnie tego doświadczył.

Przewodniczący: Zwalniam świadka.

(Świadek opuszcza salę).