JAN KASZYŃSKI

Siódmy dzień rozprawy, 18 marca 1947 r.

Świadek podał co do swej osoby: Jan Kaszyński, 26 lat, funkcjonariusz Milicji Obywatelskiej, żonaty, wyznania rzymskokatolickiego, w stosunku do stron obcy.

Przewodniczący: Jakie są wnioski stron co do trybu przesłuchania świadka?

Prokurator Cyprian: Zwalniamy z przysięgi.

Adwokat Umbreit: Zwalniamy.

Przewodniczący: Za zgodą stron Trybunał postanowił zwolnić świadka z przysięgi. Upominam świadka o obowiązku zeznawania prawdy i o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania.

Proszę przedstawić, w jakich okolicznościach znalazł się świadek w Oświęcimiu i co w ogóle może zeznać w sprawie przeciw oskarżonemu Hößowi. Tylko to, co świadek bezpośrednio widział lub słyszał i czego bezpośrednio na sobie doświadczył.

Świadek: Aresztowano mnie 14 września 1940 r. podczas ogólnych łapanek w Warszawie. Po dwóch dniach zostałem wywieziony z transportem ok. 2500 ludzi do obozu, jak się później dowiedziałem, do Oświęcimia.

W obozie przebywałem na bloku 10a. Początkowo cały czas pozostawałem na terenie obozu. Nie wykorzystywano nas do pracy, natomiast stosowano dla nas rozmaitego rodzaju ćwiczenia fizyczne, tzw. gimnastykę, z [jednoczesnym] biciem i różnym maltretowaniem. W późniejszych okresach, jeżeli chodzi o to, co naocznie widziałem w stosunku do oskarżonego, to pracowałem przez pewien czas przy tzw. rolwadze, [czyli] wozie, który był przetaczany przy pomocy siły ludzkiej. Przy tym wozie pracowało 12 więźniów. W tym właśnie okresie wyjechaliśmy rano z tzw. Diensthofu I. Stamtąd zabraliśmy wóz i jechaliśmy na teren tzw. Bauhofu. Była godzina 7.00 rano, kiedy za centralną kuźnią rozstrzeliwano więźniów. Było ich 10. Oskarżony własnoręcznie dobijał tych więźniów, rozstrzelanych przez pluton SS.

Przewodniczący: To były pierwotne egzekucje, które wykonywał pluton egzekucyjny?

Świadek: Tak jest. Nie wszyscy ludzie zostali [od razu] zabici. Oskarżony bezpośrednio dobijał ich z pistoletu.

Przewodniczący: Świadek poznaje oskarżonego?

Świadek: Tak jest.

Teren za kuchnią przylegał do terenu Bauhofu, do terenu magazynów budowlanych i koszar SS, więc przejeżdżaliśmy tamtędy.

Drugi moment to jest moment powrotu z terenu pracy do obozu wtedy, kiedy zostało wydane zarządzenie przystąpienia do rozbudowy tego obozu. Było wówczas zarządzone, że każdy więzień wracający z terenu Bauhofu obowiązany jest wziąć ze sobą pięć cegieł. Licząc mniej więcej po cztery kilo na cegłę, to jest ok. 20 kg. Zmuszano nas do kroku marszowego i tempa i z tymi cegłami wracaliśmy z terenu pracy do obozu. Oskarżony bardzo często był świadkiem naszego powrotu, bo przy bramie wejściowej – przy słynnej bramie z napisem „Arbeit macht frei” – obserwował nas. W naszych grupach nie wszyscy mieli na tyle sił, żeby utrzymać te pięć cegieł i je donieść. Byli ludzie słabi, dla których ten ciężar był ponad siły. Oskarżony nie pozwalał na to, żebyśmy idąc w szeregach, pomagali jeden drugiemu. Kładł nacisk, że każdy musi iść samodzielnie, a jeżeli kto się potknął, upadł, to – jak w swoim zeznaniu w śledztwie zaznaczyłem – [Höß] kopnięciem mu pomagał, żeby się podniósł i szedł dalej. To są fakty osobiście przeze mnie widziane.

Na okoliczność pobytu w obozie mógłbym więcej powiedzieć. Ponieważ pracowałem zawsze na terenie otwartym, nie miałem bezpośredniej styczności z władzami przełożonymi obozu, ale miałem styczność z tymi, którzy wykonywali rozkazy władz przełożonych. Pracowałem w tzw. kolumnie transportowej, w magazynach w tzw. Bauhofie, gdzie zmuszano nas do bardzo ciężkiej pracy, która przerastała nasze siły. W tym okresie, jak to widać ze moich własnych zdjęć z obozów, ważyłem ok. 45 kg. Zmuszano zaś takich jak ja i podobnych mi do wyładowywania wagonów, do wynoszenia cementu z wagonu workami 50-kilogramowymi, czyli worek ważył więcej niż ja sam.

Poza tym jedno z morderczych zarządzeń zostało wydane w grudniu 1940 r., w okresie deszczu i słoty. Wracaliśmy do obozu na obiad, na tzw. apel obiadowy, zbiórka była w lokalu? Czekaliśmy pół godziny, godzinę na odebraniu apelu. Przerwa obiadowa minęła, a Rapportführer wydaje polecenie: „Arbeitskommando, abtreten”. I bez obiadu wychodzimy do z powrotem pracy. Na terenie Bauhofu pracowało ok. 1500–1600 więźniów, dokładnie nie przypominam sobie liczby, natomiast z naszego terenu przywieziono na wieczorny apel 200 trupów. Inne komanda miały jeszcze większe nasilenie [śmiertelności] tego dnia. Stało się to może nie na skutek bicia, ale dlatego, że więźniów pozbawiono gorącej strawy i ludzie ci, wyczerpani, wyziębnięci, po prostu zamarzli.

Co do zaostrzenia kursu w stosunku do współwięźniów Żydów, to mogę powiedzieć, że kiedy zostałem przywieziony do obozu, Żydzi byli jeszcze na zwykłym bloku dla pracujących więźniów. Niedługo potem wszystkich przerzucano do Strafkompanie – kompanii karnych.

Bezpośrednio z kompanią tą zetknąłem się w 1940 r. pod koniec listopada, kiedy nas wykorzystano do współpracy z kompanią karną do wywożenia żwiru z Soły – rzeki płynącej poza obozem. Pracowali też z nami księża. I [w stosunku] do nich stosowali specjalne bicie, torturowanie przez nadmierne ładowanie taczek, przez zmuszanie do pracy biegiem z pełnym obciążeniem w taczkach.

Pracując dalej przy tzw. Kiesgrube, przy terenie przylegającym do bloku za terenem kuchni, widziałem, jak kapo kompanii karnej ręcznie wprost wykańczali jeńców, którzy właśnie wracali z tej kompanii karnej. Wykańczanie odbywało się w prosty sposób. [Na tym] terenie był olbrzymi dół pozostały po wykopanym żwirze, głęboki [na] ok. półtora piętra, w niektórych miejscach może głębszy. Kapo uderzał więźnia raz – więzień się cofał. Uderzał więźnia drugi, trzeci raz, aż więzień cofał się do krawędzi dołu. Wtedy kapo strącał go do niego, schodził sam na dół, po 5 min wychodził, otrząsał ręce i wszystko w porządku. W ten sposób wykańczano ludzi.

Pracowałem ok. trzech tygodni na terenie przyległym do terenu pracy kompanii karnej. Obserwowałem, że przyjeżdżały auta, które zabierały codziennie ośmiu – dziesięciu martwych więźniów.

Niektóre momenty z ucieczki więźniów: leżałem na bloku 16. – Krankenbau (numery podaję według starej numeracji). Obserwowałem przez okno ucieczkę dwóch więźniów z kompanii karnej. Działo się to w odległości 200 m od bloku, w którym byłem. Miałem więc możność obserwowania. Więźniowie uciekając, przebiegali około dziesięciu metrów przed wartownikiem. Ten SS-man nic nie zrobił, żeby ich zatrzymać – tylko podniósł pistolet maszynowy, wymierzył i zabił. Drugi [więzień] zdołał przebiec [pewien] odcinek szosy i został zabity.

Przewodniczący: Czy świadek może coś powiedzieć o więźniach z Lubelszczyzny?

Świadek: Byłem na bloku 20. (stara numeracja). W okresie tym na nasz blok zaczęły masowo napływać Zugangi, nowi chorzy, którzy pochodzili z Lubelszczyzny. To był pierwszy transport lubelski. Tych wszystkich ludzi bezpośrednio wcielono od razu do kompanii karnej. Tam był szczególnie zaostrzony kurs, bo praca była wykonywana biegiem, nie uznawano wolnych godzin, więc rzecz zwykła, że w bardzo szybki sposób ludzie się wykańczali. Rówieśnik mój, chłop zażywny, który w obozie był wszystkiego półtora tygodnia do momentu, kiedy się znalazł na izbie chorych, zmarł w ciągu trzech dni. Ostre zapalenie płuc i zapalenie mózgu. Został pobity i zaziębił się. W ten sposób bodaj cały transport został wykończony: nadmierna praca w ciężkich warunkach i marne wyżywienie. Kompania karna miała mniejsze racje żywnościowe od naszych.

Przewodniczący: Świadek wspomniał, że pracował przy walcu. Jak się ta praca przedstawiała?

Świadek: Tę pracę stosowano w początkowym okresie, jako karną pracę dla księży i Żydów. Ich właśnie w pierwszej kolejności zaprzęgano do tego walca. Był to walec betonowy [o] średnicy metra, masywny, [o] szerokości 1,20 czy 1,50 m, zaopatrzony w długi dyszel z możnością zaprzęgania ludzi. Walcowano nim plac terenu obozowego i żwirowane odcinki drogi. Praca była bardzo ciężka. Nawet ta liczba ludzi, która była zaprzęgana, nie była w stanie pracować w taki sposób, w jaki żądano – [to znaczy] aby [praca] była intensywna, by [więźniowie] szli żywym krokiem, a nie krok za krokiem. To ludzi wykańczało. W pewnym okresie, w maju 1941 r., z powodu nieprzyjścia wagonów do wyładunku nasi koledzy zostali wykorzystani do różnych zajęć porządkowych. Dwudziestce [więźniów], w której pracowałem, z Vorarbeiterem na czele, został przydzielony do wywalcowania plac zbiórki na terenie magazynu, na którym to placu zbieraliśmy się przed pójściem na obiad i na kolację. Pracowałem pół dnia przy tym walcu, nie miałem nawet siły zjeść tej mizernej strawy, którą wydawano w obozie.

Przewodniczący: Którzy kapo tam byli?

Świadek: Moim bezpośrednim zwierzchnikiem był kapo Peter. Nazwiska nie znam. Krankemann w maju–czerwcu był blokowym bloku 4., który był później moim blokiem macierzystym. Krankemann był początkowo blokowym kompanii karnej i został przeniesiony na normalny blok pracy jako blokowy. Kapo Peter znał się z nim bardzo dobrze.

Krankemann był to człowiek, tak jak się wyraziłem w swoim pisemnym zeznaniu, dosłownie chory, kiedy nie miał okazji uderzenia więźnia. Raz na zbiórce rannej opóźniłem się z wyjściem z sali, zupełnie niezależnie od siebie, [Krankemann] spotkał mnie na korytarzu bloku i za to przewinienie dostałem dwa razy w twarz. I nie wiem, w jaki sposób wyleciałem z tego bloku. Skądinąd znany był również ze swego poprzedniego pobytu w karnej kompanii jako blokowy.

Przewodniczący: Czy znany jest świadkowi wypadek rzucenia pod ten walec jakiegoś więźnia?

Świadek: Tego nie widziałem i nie słyszałem o takim wypadku, ale mógł być, nie mogę temu zaprzeczyć, ponieważ więźniowie [nieczytelne] się przy tym walcu, a reszta była zmuszona toczyć go dalej.

Przewodniczący: Świadek powiedział, mówiąc o plutonie egzekucyjnym, że oskarżony Höß osobiście strzelał, dobijał. Może świadek powie w jakich to było okolicznościach.

Świadek: Myśmy wyszli normalnie do pracy. Zawsze staraliśmy się wyrwać z gorszej pracy do lepszej, kiedy [tylko] się udawało. Tego dnia trafiliśmy do Distrikthofu I, leżącego bliżej obozu. Tam przeznaczono mnie do wozu, który miał przewozić różne materiały budowlane. Tym wozem z Vorarbeiterem wyjechaliśmy z terenu Distrikthofu I na teren Bauhofu. Podczas przejazdu z obozu (Distrikthof leżał po prawej stronie, Bauhof po lewej) przejeżdżaliśmy koło bramy wejściowej prowadzącej na teren Bauhofu. Zaraz za bramą, na terenie obozu, stał budynek kuchni. Teren za kuchnią był niezniwelowany, były różne doły po żwirze, po piasku, tam odprowadzano grupę ludzi. Po prostu nie wiem, czy opóźniono tę egzekucję, dość, że [nasz] wóz nadjechał w momencie, kiedy salwa egzekucyjna już został oddana, kilku już było zabitych, natomiast kilku było jeszcze żywych, jeszcze się ruszali. Oskarżony Höß, bezpośrednio asystujący przy tej egzekucji, zauważył, że ludzie się ruszają, wyjął pistolet i osobiście dobijał więźniów.

Przewodniczący: Świadek sam widział?

Świadek: Tak, bezpośrednio. To się działo w odległości 25 m [ode mnie], więc mogłem to zobaczyć bezpośrednio.

Przewodniczący: Oskarżony słyszał, co świadek zeznał – czy przyznaje się do tego, co świadek zeznał przed chwilą?

Oskarżony: Nie, to się odbywało inaczej. Tego pojedynczego wypadku nie mogę sobie przypomnieć. Ale było zawsze tak, że przy tych egzekucjach, które były przeprowadzane przez wojsko, przez grupę SS-manów, zawsze pod komendą jakiegoś dowódcy, ten dowódca musiał zawsze oddawać strzał „załatwiający” po owych salwach oddanych przez SS-manów. Ja osobiście takich strzałów „wykańczających” nie oddawałem i zasadniczo było mi to w myśl regulaminu zabronione. Komendantowi obozu nie było wolno w ten sposób działać przy egzekucji, miał on być wyłącznie świadkiem egzekucji. Świadek na pewno myli się co do mojej osoby.

Przewodniczący: Świadek obstaje przy swoim twierdzeniu?

Świadek: Tak. Jeżeli ta okoliczność musiałaby być uwierzytelniona, to mógłbym podać jeszcze jednego świadka, który również był widzem – człowieka, który był z pierwszego transportu warszawskiego, wywieziony 12 sierpnia z Warszawy, i który był razem ze mną, później ode mnie wrócił z obozu.

Sędzia Zembaty: Świadek zeznał, że w obozie był jakiś obywatel egipski, może świadek to bliżej wyjaśni?

Świadek: Z tym człowiekiem zetknąłem się w izbie chorych. Według jego podania był obywatelem egipskim pochodzenia polskiego. Był to prof. Korwin-Pawłowski.

Sędzia Zembaty: W jakich warunkach znalazł się on w obozie?

Świadek: Podał nam, że miał jakąś rodzinę na terenie Polski. Kształcił się przed tamtą wojną w Rosji, po odebraniu nauk wyjechał z niej, kiedy pewna część ludzi stamtąd emigrowała, i osiedlił się w Egipcie. Przed wybuchem wojny w 1939 r. chciał nawiązać kontakt z rodziną, przyjechał do Polski i w okolicach południowej Polski został aresztowany przez Niemców i wywieziony do obozu.

Sędzia Zembaty: Z jakiego powodu?

Świadek: Nie podawał. Był z całym majątkiem, z kuframi. Krążyły wersje, jakoby miał prowadzić pewną szpiegowską robotę przeciwko Niemcom, czyli miał podejrzenie, że mu [to] udowodnili. Nie wiem.

Sędzia Zembaty: Co się z nim stało?

Świadek: Dość przykra historia. Kiedy każdy walczył o swoje życie, on markował chorobę. W tym czasie specyfiki były bardzo drogie i było ich bardzo mało. On twierdził, że jest przyzwyczajony do południowego klimatu, więc nie znosi warunków w obozie i jest mu potrzebny salicyl, który był bardzo drogi na terenie obozu, przydział był mały. On nim spekulował, nie zużywał tych specyfików – udowodniono mu to. Został wyrzucony do obozu pracy i tam go wykończono.

Sędzia Zembaty: Więc nie przeżył?

Świadek: Nie.

Sędzia Zembaty: Czy przedstawiciele innych narodowości byli również w obozie?

Świadek: Nie słyszałem. To był 1940, 1941 r.

Prokurator Cyprian: Świadek zeznał, że gdy jego komando wracało do obozu, to każdy przynosił pięć cegieł. Czy to miało jakiś specjalny cel, czy to było tylko znęcanie się?

Świadek: Miało ten cel, że w tym okresie przystąpiono do rozbudowy centralnego obozu w Oświęcimiu. Jak wiadomo, później apel odbywał się przed blokami, początkowo na centralnym placu. Plac został zabudowany blokami podobnymi do tych, jakie zastał na terenie obozu okupant.

Prokurator Cyprian: Skąd te cegły noszono?

Świadek: Te cegły były noszone z terenu magazynów cegły, dokąd były one przywożone z cegielni w okolicach Śląska.

Prokurator Cyprian: Czy ludzie, niosąc cegły, upadali pod ich ciężarem?

Świadek: Tak jest. Nie wszyscy mogli unieść ten ciężar. Na przykład ja, który miałem jeszcze dość sił, żeby chodzić, w pewnym momencie doniosłem cegły do wyznaczonego punktu, położyłem je – i nie wiem, co się stało, znalazłem się na terenie zbiórki swego bloku, ale nie wiedziałem, w jaki sposób. Widocznie mnie poprowadzono.

Prokurator Cyprian: Świadek zeznał, że Höß często się temu przyglądał.

Świadek: Dlatego że Höß często był świadkiem, kiedy dochodziliśmy z terenu pracy do obozu.

Prokurator Cyprian: Mam pytanie do oskarżonego. Czy oskarżony widział to noszenie cegły przez ludzi do obozu?

Oskarżony: Tak jest.

Prokurator Cyprian: Czy oskarżony nie uważał, że to jest zbyt ciężka praca dla tych ludzi?

Oskarżony: Nie. (Poruszenie na sali).

Prokurator Cyprian: Czy nikt pod ciężarem tych cegieł na oczach oskarżonego nie upadł?

Oskarżony: Nigdy nie widziałem, żeby więźniowie upadali na ziemię przy noszeniu tych cegieł.

Adwokat Ostaszewski: Mam pytanie do świadka. Ile świadek miał lat, gdy został aresztowany i odesłany do Oświęcimia?

Świadek: Miałem 20 lat.

Adwokat Ostaszewski: Kiedy to było?

Świadek: We wrześniu 1940 r. We wrześniu 1941 r. zostałem zwolniony – zresztą nie wiem, na skutek czego.

Adwokat Ostaszewski: Chodzi mi o ustalenie i dokładne zbadanie tego momentu, o którym świadek opowiadał, o tych egzekucjach. Czy świadek jechał samochodem?

Świadek: Nie. Jako środek transportowy [nieczytelne] używane były w obozie, ale bez siły pociągowej zwierzęcej. Jako siła pociągowa wykorzystywani byli więźniowie. Tego właśnie dnia zostałem także przydzielony do jednego z wozów, który – trzeba trafu – skierowany został do miejsca pracy na teren magazynów, tzw. Bauhofu. Ciągnąc ten wóz, musieliśmy przechodzić koło miejsca egzekucji.

Adwokat Ostaszewski: [To] znaczy dokąd ciągnęliście tym wozem materiał z magazynów? Czy do tej kuźni?

Świadek: Nie. My zabraliśmy pusty wóz z terenu Industriehofu I i z tym wozem szliśmy do normalnej pracy na teren materiałów budowlanych.

Adwokat Ostaszewski: Gdy świadek przechodził koło tego miejsca egzekucji, [to] czy po egzekucji długo już trwała praca?

Świadek: Nie. To było z samego rana. Była mniej więcej godz. 7.00.

Adwokat Ostaszewski: A o której rozpoczynała się praca?

Świadek: Apel był o godz. 5.30, po apelu odpoczywaliśmy do 6.30, a potem rozchodziliśmy się z komandami pracy, więc mogła być godz. 7.00.

Adwokat Ostaszewski: [To] znaczy[, że] świadek był wypoczęty. Czy świadek przy wozie był za konia, czy za woźnicę?

Świadek: Za konia.

Adwokat Ostaszewski: [To] znaczy[, że] świadek był po tej stronie, gdzie była wykonywana egzekucja?

Świadek: Tak jest.

Adwokat Ostaszewski: Świadek powiedział, że podjeżdżając do tego miejsca, sami egzekucji nie widzieliście, ale słyszeliście strzały?

Świadek: Egzekucja odbyła się jakiś czas wcześniej, na tyle, że pluton egzekucyjny już nie strzelał.

Adwokat Ostaszewski: Rozumiem, ale w takim razie proszę mi wytłumaczyć jedną rzecz, której nie rozumiem, a ten wypadek jest dość istotny dla sprawy. Gdy ciągnęliście ten wóz, czy on był już naładowany?

Świadek: Nie, nie był.

Adwokat Ostaszewski: Ale nawet jeśli wóz był lekki, w każdym razie posuwaliście się dość wolno. Momentu egzekucji świadek nie widział, samego rozstrzeliwania, natomiast widział świadek moment tzw. dobijania. Od egzekucji do dobijania jaki czas mógł upłynąć?

Świadek: Jakieś trzy minuty.

Adwokat Ostaszewski: Czy tam była jakaś zasłona?

Świadek: Nie, teren był otwarty i to było w odległości od drogi, którą przejeżdżaliśmy, mniej więcej ok. 25 m.

Adwokat Ostaszewski: Ale tego momentu ustawiania więźniów przed rozstrzeliwaniem przez pluton egzekucyjny świadek nie widział?

Świadek: Bezpośrednio nie widzieliśmy. Natomiast zauważyliśmy moment dobijania, bo to było kwestią dojścia przez nas z tym wozem ok. 70 m.

Adwokat Ostaszewski: Siedemdziesiąt metrów w trzy minuty?

Świadek: Mniej więcej.

Adwokat Ostaszewski: Czy oskarżony Höß otoczony był innymi SS-manami, czy oprócz oskarżonego byli i inni SS-mani w tej grupie ludzi? Czy świadek nie wyklucza, że na odległość 25 m mogła nastąpić omyłka wzrokowa?

Świadek: O tyle nie, że postać Lagerkommendanta mogła się utrwalić w oczach każdego więźnia i co do tego nie można się było omylić.

Adwokat Ostaszewski: Czy on, oddając te strzały, był odwrócony do świadka twarzą, czy profilem?

Świadek: Profilem.

Adwokat Umbreit: Liczni świadkowie od początku procesu zeznali, że oskarżony Höß był tak wielką figurą na terenie obozu, że jeżeli się zjawiał, to zawsze w samochodzie albo z liczną świtą. Świadek zeznawał o fakcie, że oskarżony skopał tych, którzy nosili cegły. Czy oskarżony sam znalazł się tam pod bramą, czy z pewną świtą?

Świadek: Oskarżony mógł być z pewną świtą ludzi i mógł przyjechać samochodem, ale samochód mógł być pozostawiony dalej.

Adwokat Umbreit: Ale tu chodzi o fakt, czy on tego znieważenia poszczególnych więźniów, jak świadek zeznał, dopuścił się na oczach całej świty?

Świadek: My przechodziliśmy od tej grupy, od świty oskarżonego, w odległości może 2 m. W momencie naszego przechodzenia przez bramę świta mogła stać przy samej bramie. Więc tu oskarżony nie potrzebował specjalnie się fatygować, żeby do nas pobiec. Wystarczyło zrobić trzy, cztery kroki, żeby być znowu przy szeregach.

Adwokat Umbreit: I on te trzy kroki zrobił, przybliżył się?

Świadek: Tak jest. Przybliżył się i skopał ludzi.

Przewodniczący: Świadek jest wolny.