ROMAN SZUSZKIEWICZ

Czwarty dzień rozprawy, 27 listopda 1947 r.

(Po przerwie).

Przewodniczący: Następny świadek, Roman Szuszkiewicz. Proszę podać generalia.

(Staje świadek Roman Szuszkiewicz).

Świadek: Roman Szuszkiewicz, 40 lat, lekarz stomatolog, zamieszkały w Tarnowie, wyznanie rzymskokatolickie, w stosunku do oskarżonych obcy.

Przewodniczący: Pouczam świadka w myśl art. 107 kpk, że należy mówić prawdę. Składanie fałszywych zeznań karane jest więzieniem do lat pięciu. Czy strony zgłaszają wnioski co do trybu przesłuchania świadka?

Prokuratorzy: Zwalniamy świadka od przysięgi.

Obrona: My także.

Świadek: W obozie w Oświęcimiu przebywałem od 1941 do stycznia 1945 r. O tym wszystkim, o czym koledzy moi wspominali, nie będę mówił. Będę mówił tylko o tym oskarżonym, z którym zetknąłem się osobiście, w 1942 r., kiedy po przebytym tyfusie plamistym spotkałem się z Aumeierem. Chodzi o to, że on miał wydać rozkaz, aby przyjąć do przychodni dentystycznej, gdzie byłem zatrudniony jako lekarz, Niemca 14-letniego, złodzieja, oznaczonego trójkątem koloru zielonego. Nie oddałem temu więźniowi klucza od przychodni i przez to zostałem oskarżony przed Aumeierem. Byłem wtedy dwa tygodnie po tyfusie plamistym, tak że ledwo stałem na nogach. Zaraz na wstępie w Schreibstubie zostałem wciągnięty do pokoju Aumeiera, bez żadnego pytania chwycił mnie jedną dłonią za klatkę piersiową i począł bić po twarzy do tego stopnia, że byłbym może zemdlał, lecz uratowało mnie to, że stałem pod murem. W trakcie bicia mówił, że bezwzględnie mnie powiesi, że zastrzeli, że jak mogłem nie wysłuchać jego rozkazu. Mnie nie wolno było odpowiadać. Nie umiejąc dobrze po niemiecku, prosiłem o tłumacza. To stało się po kilkunastu minutach i dopiero po wytłumaczeniu, że winy nie ponoszę ja, lecz ten Niemiec, pozwolił mi odejść. Mówię to tylko dlatego, że tego oskarżonego znałem bezpośrednio, a równocześnie znałem ze słyszenia i opowiadania moich kolegów, którzy byli bici bezpośrednio przez niego. Poza tym z innymi oskarżonymi nie zetknąłem się, dlatego że pracowałem w przychodni dentystycznej i w związku z tym nie musiałem wychodzić poza obręb mej pracy. Tylko to uratowało mi życie. W przychodni dentystycznej byłem po miesiącu kwarantanny, która polegała na tym, że wszyscy więźniowie pracowali ciężko przy taczkach, przy odgarnianiu śniegu lub kopaniu dołów w lesie. Później w przychodni dentystycznej dostałem specjalny plan [?] od szefa, którego nazwiska nie pamiętam, że wolno mi wyrywać zęby i zatruwać bolące. Co do innych zabiegów, mających na celu zapobieganie chorobom zębów lub ich leczenie, to nie było o nich początkowo w latach 1941 – 1942 żadnej mowy. Później złagodniało trochę, tak że więźniowie potrzebni do pracy dostawali polecenie zabezpieczenia swego uzębienia, aby mogli swobodnie pracować. Jeżeli chodzi o bliższe szczegóły pracy, należy podkreślić, że dostaliśmy w 1942 r. z SS-Zahnstation kilka potężnych bali, wyłącznie ze sztucznymi zębami. Te zęby były odesłane przez naszą przychodnię na blok 10, gdzie mieściło się laboratorium oczyszczające te protezy i sortujące te zęby oraz odsyłające je do Berlina. Jeżeli chodzi o sprawy złota, uzębienia sztucznego ze szlachetnego materiału, to zęby te przychodziły do obróbki wyłącznie w przychodni dentystycznej specjalnego oddziału przy SS-Zahnstation. Jest mi to wiadome stąd, że byłem parę razy kierowany do tej przychodni SS i tam zetknąłem się z kolegami, którzy pracowali w Sonderraumie. Od nich dowiedziałem się wielu ciekawych szczegółów dotyczących tych prac.

Wszystkie trupy więźniów politycznych były oznaczone czerwonym ołówkiem znakiem krzyża i osobno wysyłane do krematorium. W krematorium był również osobny oddział SS-manów, który usuwał zęby ze szlachetnych metali. Odbywało się to w okropny sposób (o tym wiem ze słyszenia tylko), nie zważano zupełnie na uzębienie, wyrywano zęby z ciałem, czasami całą szczękę i te wszystkie wyrwane zęby odsyłano do Sonderraumu, gdzie przetapiano metal. Również ze słyszenia wiem, że ten metal szlachetny topiony był w odlewy o wadze mniej więcej pół do jednego kilograma i wysyłany do Berlina w ilości około 15 – 20 kg miesięcznie. Jako lekarz stomatolog mający praktykę wiem, że aby zebrać 20 kg złota, trzeba co najmniej 10 tys. sztucznych koron. Ponieważ wiadomo, że nie każdy ma całe uzębienie, należy podkreślić, że ilość zagazowanych więźniów była nieprzeliczona.

To wszystko, co chciałem w moich zeznaniach zaznaczyć.

Przewodniczący: Świadek mówił w zeznaniach o Aumeierze, a w śledztwie wspominał także Grabnera. Co świadek może o nim powiedzieć?

Świadek: Grabnera znam ze słyszenia, wiem, że był postrachem całego lagru. Starałem się zawsze unikać takich jak Grabner czy Palitsch, nie mówiąc już o Aumeierze, który karał i nie tylko karał, ale pastwił się nad nami, jak gdybyśmy byli psami.

Przewodniczący: Czy są pytania do świadka?

Prokurator Szewczyk: Czy świadkowi wiadomo, co się działo następnie z tym złotem, po dostawieniu go z Zahnstelle? Do którego oddziału czy obozu było odstawiane?

Świadek: Wiem tyle, że były wypadki w niektórych miesiącach, że wysyłano to złoto bezpośrednio z przychodni dentystycznej SS lub Verwaltungstelle, oddział IV i stamtąd były dalej odsyłane do Berlina czy do Oranienburga.

Prokurator Szewczyk: O tym świadek wie z opowiadania?

Świadek: Tak jest.

Prokurator Szewczyk: Czy świadek był zajęty wyłącznie w Zahnstelle, czy także w innych komandach?

Świadek: Pracowałem wyłącznie w przychodni, potem byłem instrumentariuszem, a właściwie sprzątaczem.

Prokurator Szewczyk: A więc stosunków w szpitalach świadek nie zna, jak również nie może nic powiedzieć o selekcjach?

Świadek: Znam te stosunki, nie chciałbym jednak o nich mówić, ponieważ koledzy moi, którzy będą zeznawać, są bardziej au courant w tych sprawach.

Prokurator: Z własnego doświadczenia świadek o tym nie może mówić?

Świadek: Nie.