12 października 1946 r.
Wiadomym mi jest, że koło szkoły w 1939 r. było rozstrzeliwanie ludzi.
Dwóch ludzi ze wsi, którzy przywieźli kartofle, rozstrzelali za to, że mieli granaty na wozie. Ludzie ci tłumaczyli się, że nie wiedzą, co to jest.
Jeden był „przekonany”, że miał zapas mydła z kradzieży; on się tłumaczył, że z palącej się fabryczki. Nie uważali na to, rozstrzelali go. Jednego z osiedla rozstrzelali za to, że na podwórku jego była broń zakopana. On się przysięgał, że o tym nic nie wiedział. Rozstrzelali go.
Mąż mój grzebał tych rozstrzelanych na rozkaz Niemców. Żony prosiły, żeby ich zabrać na cmentarz, a Niemcy powiedzieli: „Nie zasługują na to, żeby ich grzebać na cmentarzu”.
Na terenie szkoły mieszkało Niemców bardzo dużo. To była żandarmeria. Mieli tam składy amunicji. Mieli tam też składy żywnościowe.
Zmieniali się w szkole, potem było gestapo, ale szkoła stale była zajęta. Wciąż amunicję przywozili samochodami. W tej przybudówce przy szkole – mąż mówił – że mieszkali Polacy i byli na ich usługi. A ja pytałam, czy ich nie wyrzucą? A mąż mówił, że muszą to robić, co oni im każą.
Podpisali:
G. Bogańska, zam. ul. Gorzykowska 27;
Śliwiński, zam. tamże