NARCYZ OBRYCKI

Dnia 9 grudnia 1946 r. w Warszawie, p.o. sędzia okręgowy śledczy II rejonu Sądu Okręgowego w Warszawie, delegowana do Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Warszawie Halina Wereńko, działając na zasadzie Dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. o Głównej [Komisji] i Okręgowych Komisjach Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce (DzU RP nr 51, poz. 293), przesłuchała na zasadzie art. 254, w związku z art. 107 i 115 kpk, w charakterze świadka, który po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznanie, zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Narcyz Tadeusz Obrycki, były więzień obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu nr 121 557 i Mauthausen nr 112 480.
Data i miejsce urodzenia 4 września 1896 r. w Warszawie
Wyznanie rzymskokatolickie
Narodowość i przynależność państwowa polska
Stan cywilny żonaty
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Świętokrzyska 12
Wykształcenie dyplom Politechniki Warszawskiej
Zawód inżynier

7 kwietnia 1943 r. zostałem aresztowany za kolegę rozstrzelanego przez Niemców na Pawiaku. Aresztowano mnie w czasie mszy w kościele św. Floriana na Pradze. Aresztowanie nastąpiło na skutek zdrady człowieka, który pracował na dwie strony: w organizacji i w gestapo. Gestapo otoczyło kościół, po wyprowadzeniu nas zrobiono w nim rewizję. Zawieziono nas w al. Szucha, a następnie wieczorem na Pawiak. Osadzono nas w oddziale VII, każdego w innej celi. Uprzednio zrobiono dokładną rewizję, w czasie której bito

nas i szykanowano. Było nas 28 , z cz ego 14 z organizacji, reszta to ludzie przygodnie
znajdujący się w kościele.

Pierwsze przesłuchanie przeprowadzono 10 kwietnia 1943 r. na Pawiaku. Na przesłuchania te wzięto mnie pierwszego. Ponieważ nic nie chciałem mówić i nic nie powiedziałem, bito mnie do utraty przytomności i wybito górne zęby. W czasie pobytu na Pawiaku widziałem, jak gestapowcy kazali więźniom czołgać się na brzuchu, bili ich, był również jeden z gestapowców, który w czasie swej służby nie uspokoił się dopóki paru więźniów nie pobił. Jęki bitych rozlegały się wówczas po całym naszym oddziale.

Warunki pobytu na Pawiaku były złe, w jednej celi, małej, przeznaczonej najwyżej na dwóch więźniów, mieściło się ich pięciu, sześciu, a nawet więcej. Żydów znajdujących się na Pawiaku przeważnie zabijano. Żydzi ci przechodzili koło naszego piwnicznego okienka i nigdy nie wracali. Koledzy siedzący w celach po drugiej stronie mówili że Żydów wyprowadzano za bramę i rozstrzeliwano na nieruchomości położonej naprzeciwko Pawiaka.

Po dwóch tygodniach przeprowadzono nas na oddział V, gdzie siedzieliśmy do 12 maja 1943 r. W okresie tym wzięto z naszej grupy dwóch kolegów, Mariana Przysieckiego i Fryderyka Kojera, w al. Szucha, tam ich przesłuchiwano i – jak zdołaliśmy się dowiedzieć – łamano im kości. Delikwentów uprzednio rozpoznali agenci gestapo. Jeden z agentów, który nas rozpoznawał, był byłym sierżantem WP z lotnictwa z Brześcia, drugi był Żydem. W czasie badania kolegi Przysieckiego przewieziono mnie w al. Szucha, czekałem na przesłuchanie w tzw. tramwaju od rana do godz. 18.00. Ponieważ coś się stało na mieście, oprawcy wyjechali, nastąpiła przerwa w przesłuchaniach i wobec braku dyspozycji co do mojej osoby, zawieziono mnie z powrotem na Pawiak. Kolegę Przysieckiego po przesłuchaniu przywieziono do izby chorych na Pawiak. Według otrzymanych wiadomości rozstrzelano go w bramie naprzeciwko Pawiaka. Tego rodzaju sprawy i egzekucje były stałe i mogą o nich wiedzieć dr Loth, syn profesora, który jako więzień pracował na izbie chorych, i prof. Kapuściński, który był również więziony na Pawiaku i pracował jako lekarz.

12–13 maja zgromadzono nas na oddziale transportowym, tj. oddziale VI, i wysłano do Oświęcimia 13 czy też 14 maja 1943 r., było to w czwartek. Do Birkenau (Brzezinki) przyjechaliśmy tegoż dnia późno wieczorem. Byliśmy pod wrażeniem ostatnich dni na Pawiaku, kiedy paliło się getto i widzieliśmy przez kraty płonący dom, a na dachu ludzi, których Niemcy ogniem karabinowym wpędzali do ognia.

Po przybyciu do Birkenau – a jechaliśmy stłoczeni w wagonach towarowych, boso, odebrano nam bowiem buty, obawiając się, że uciekniemy – zostaliśmy wyładowani. „Pomagano” nam [w tym], kopiąc nas, bijąc i kłując bagnetami. Podprowadzono nas do leżącej kupy butów i kazano brać pierwsze lepsze, nie od pary i szybko ustawiać się w piątki.

Po przybyciu do samego obozu zostaliśmy wpędzeni do drewnianego baraku 12. i tam siedzieliśmy przez dwa dni na ziemi w oczekiwaniu na dalsze dyspozycje. Drugiego dnia obrewidowano nas dokładnie, zabierając wszystko prócz ubrania, następnie w sobotę spisano personalia i wytatuowano numery na ręku (na lewym przedramieniu). W niedzielę rano wykąpano nas, zabrano całą odzież i bieliznę i w zamian wydano rzeczy pożydowskie: brudną bieliznę z plamami ropnymi, podarte kurtki i spodnie, wszystko krótkie i podarte. Pozostawione nam własne buty i czapka – stara cyklistówka, względnie wojskowa bolszewicka – uzupełniały strój. Po kąpieli przydzielono nas do bloku 30. W 1943 r. były tylko dwa obozy w Birkenau: męski i położony naprzeciw obóz żeński. Obozy na tzw. polu 2. i [i] polu 3. były w budowie.

Barak 30. był murowany w jedną cegłę i w pół cegły, z filarkami wzmacniającymi. Przykryty był dachówką. Pierwotnie budynek był przeznaczony na stajnię. W poszczególnych stoiskach pobudowano półki ze starych drzwi i desek. W ten sposób legowiska były na dole na betonie (o ile blok był przepełniony), następnie na wysokości ca 1,20 [m] i następnie na wysokości ca 2,20 [m]. Półki takie były pod ścianami w środku. W przedziale na poszczególnej półce mieściło się sześć, do siedmiu osób, czasami tylko pięć. Na półkach gdzieniegdzie były stare sienniki, w nich garść woliny, przeważnie kładło się koce i przykrywało się kocami. Koców było maksymalnie po jednym na osobę, przeważnie mniej. W bloku mieściło się po tysiąc osób.

Sam Oświęcim [był] malaryczny, wieczne deszcze, wieczne błoto, tak że nogi grzęzły po łydkę. Normalny dzień w Oświęcimiu / w Birkenau wyglądał następująco: o godz. 4.30 pobudka. Kto nie wstanie, otrzyma na pewno od sztubowego kijem przez głowę. Wszystko się ubiera i biegiem na dwór. W wyjściu każda przygodna piątka otrzymuje 0,75 l tzw. kawy (nawet nie namiastki), gorzkiej. O godz. 5.00 ustawianie więźniów na placu i formowanie drużyn roboczych. Były wówczas następujące drużyny: komando plantowania (Planierungskommando), komando prac przy krematorium, komando ciesielskie (budowa baraków na odcinku II, tj. w nowym obozie). Naturalnie każdy z więźniów starał się dostać do prac lżejszych, jak np. do [komanda] cieśli lub ogrodników. Nie obyło się za tym bez bicia, kopania, tym bardziej że kapo, sztubowi byli przeważnie więźniami kryminalnymi, sadystami i bicie sprawiało im zadowolenie.

O godz. 5.00 rano wymarsz. Przy przejściu przez bramę obozu kapo komenderował z początku: „Links”, podkreślając, by wszyscy więźniowie szli równo, wysuwając to lewą, to prawą nogę jednocześnie. Przy bramie orkiestra więźniów grała marsze. Więźniowie maszerowali w [ich] takt. Następowała komenda: „Mützen ab”. Wszystko zdejmowało czapki, SS-mani liczyli piątki i komando robocze przekraczało bramę.

Robota była ciężka. Trzeba było wozić ziemię taczkami, i to zawsze biegiem. W razie jakiejkolwiek przerwy kapo bił kijem. Otrzymywaliśmy porcję 25 batów dziennie. Do robót również ciężkich należało ciągnięcie walca drogowego. Ciągnęło [go] ok. 25, do 30 więźniów. Kapo stał na dyszlu walca i poganiał więźniów kijem. Vorarbeiterzy(starsi robotnicy) biegli z boku i również bili więźniów. Bydło u gospodarzy było zawsze lepiej traktowane.

Praca trwała do godz. 12.30, kiedy to przynoszono kotły z zupą. W kolumnie ok. 300 ludzi było 30 misek do jedzenia. [Jako] zupę dawano nam 0,75 l wody z brukwi lub zupę z trawy. W niedzielę dawano sześć kartofli w łupinach i 0,5 l wodnistej zupy.

O godz. 13.00 na nowo rozpoczynała się praca i trwała do godz. 17.00. O 17.00 zbiórka i wymarsz do obozu. Po powrocie do obozu natychmiastowe ustawienie się do apelu. O 18.00 apel. Z robót przynosiliśmy parę trupów. Układało się je przed zebranym blokiem. Liczby musiały się zgadzać. Rano przy wymarszu spotykaliśmy na drodze wyjściowej szereg wózków z trupami. Byli to ci, którzy umierali na blokach i izbie chorych. Zawsze było ich dużo. Zwłoki znoszono do drewnianej przybudówki tuż przy naszym baraku. W nocy zabierano [je] do krematorium.

Po apelu wszyscy udawali się natychmiast na blok. W wejściu otrzymywaliśmy chleb w ilości 250 gr [oraz] dodatek do niego – kawałek margaryny (kostka margaryny na 10, później 12 [więźniów]), poza tym ca 10 deka, względnie łyżkę marmolady, i zaraz spać.

O myciu w ogóle nie było mowy, bo nie było gdzie. Był czynny jeden kran wodny przy ustępie, niestety czynny był przez parę godzin w czasie, gdy byliśmy na robocie. Chodziliśmy stale brudni. Ponieważ w Oświęcimiu ciągle padały deszcze, byliśmy wiecznie zmęczeni i ubranie i bieliznę suszyliśmy własnym ciałem, i to w wilgotnych barakach.

Niedostateczne wyżywienie [oraz] praca ponad siły bardzo szybko wykańczały więźniów. Ubywało nam stale wagi, zaczynały puchnąć nogi. Po obozie zaczęli się słaniać wychudli i wygłodniali ludzie, skóra i kości (tzw. muzułmanie). Już w pierwszych miesiącach część poszła na izbę chorych (tzw. Krankenbau) i nikt stamtąd nie wrócił. Mówiono u nas, że odbywały się tam selekcje, stosowano dosercowe zastrzyki fenolowe.

Po upływie ca dwóch miesięcy przeniesiono mnie do Oświęcimia głównego. W Birkenau pracowałem w tzw. Planierungskommandzie, potem w transportach baraków, a następnie jako cieśla. W Oświęcimiu głównym pracowałem parokrotnie przy budowie drogi jako siła pociągowa przy walcu. Wyglądało to w ten sposób: ok. 30 więźniów ciągnęło walec szosowy. Na dyszlu stał kapo i kijem popędzał więźniów, bijąc po głowie. Z boku biegli Vorarbeiterzy i bili tych, których nie mógł dosięgnąć kij kapo. W Oświęcimiu przydzielono mnie później do Baubüra. Była to praca umysłowa i pod dachem. O ile się nie mylę, w sierpniu 1943 r. uciekło z Baubüra trzech więźniów. Za to zostało wybranych spośród nas 25 więźniów, z których 13 męczono w bunkrze na bloku śmierci[, tj. na bloku] 11., resztę zaś publicznie powieszono. Szubienice zostały wystawione przed kuchnią na widok publiczny, w czasie apelu wyprowadzono skazańców i powieszono na naszych oczach. Podobne egzekucje były jeszcze dwa razy. Raz powieszono trzech Czechów za ucieczkę, trzeci raz nie pamiętam już kogo.

W Oświęcimiu głównym najgorszą opinią cieszył się [właśnie] blok 11. Na dole, w jego piwnicach, były bunkry rozmaitych wymiarów (murowane i betonowe piwnice). Były tzw. Stehbunkry – pomieszczenia piwniczne, w których ze względu na [ich] wielkość można było tylko stać. Na górze był normalny blok, z którego szło się na wolność. Cały blok 11. był w dyspozycji Oddziału Politycznego komendy obozu. Na bloku tym rozstrzeliwano więźniów, przeprowadzano również badania. Badań dokonywano przeważnie w budynkach Oddziału Politycznego poza drutami. Kierownikami oddziału byli Grabner i Boger. Obaj sadyści.

Jeśli chodzi o traktowanie więźniów, to stale byłem świadkiem przeprowadzania rozmaitych karnych ćwiczeń, [trwających] godzinami, aż do mdlenia ludzi; stałego karania ludzi chłostą za uchylanie się od pracy, względnie [za] zatrzymanie się w czasie roboty. Chłosty były publiczne. Na bloku 16., na którym byłem raz po apelu, w czasie mrozu kazano nam się rozebrać i nago ćwiczyliśmy: powstań, padnij, turlaj się itd. przez parę godzin. Później poprowadzono nas do gorącej kąpieli, a następnie na mróz. Przed kąpielą na mrozie polewano nas zimną wodą z gumowego węża. Drugi raz, pamiętam, kazano nam wstać w nocy i biegiem iść do łaźni. Tam trzeba było przebiegać koło SS-mana Kaduka, a ten kwalifikował, kto się nadaje do gazu. Zabrał wówczas ok. 1200 ludzi, przeważnie Żydów.

Podobno na bloku 10., dokąd skierowano wybranych więźniów, aryjczyków puszczono, resztę wysłano do gazu. Wywózkę do gazu widziałem osobiście.

Był ze mną na bloku 16. Niemiec, który rzekomo walczył w Hiszpanii po stronie czerwonej. Został przesłany do Oświęcimia, przedtem był w Krankenbau i sam własnoręcznie dokonał 4 tys. zastrzyków dosercowych. Niestety nazwiska Niemca ustalić nie mogłem.

W Oświęcimiu głównym był również blok 10., gdzie mieszkały kobiety – króliki doświadczalne. Był on odseparowany od innych bloków, okna [były] zamknięte i zasłonięte. W 1944 r. opróżniono go, niewiasty ewakuowano do Ravensbrück. Co się na tym bloku działo, najlepiej wiedzą lekarze, należałoby przesłuchać dr. Wasilewskiego, który jest w Gdańsku, oraz innych lekarzy więźniów. Starszym lekarzy był prof. Dering, który później podpisał volkslistę i, jak mi wiadomo, jest teraz w armii gen. Andersa we Włoszech, możliwe, że obecnie w Londynie. Lekarze Polacy zachowywali się bez zarzutu, co do Deringa, to mam wrażenie, że był powolnym narzędziem w ręku Niemców.

W Oświęcimiu było ogółem pięć krematoriów. Krematorium I, koło Oddziału Politycznego – małe, w latach 1943 i 1944 nieczynne, później częściowo rozebrane i zamienione na skład; następnie krematoria II i III w Birkenau – jednego typu oraz krematoria IV i V – drugiego typu. Początkowo gazowano ludzi w szopie w Brzezince i tam palono na stosach. Później wybudowano krematoria II i III. Budowę wykonywała firma Bon i Industriegesellschaft z Gliwic, piece stawiała firma Topf & Söhne. Kierownikiem budowy był SS-man Oberscharführer Siehorn, mówiący po polsku prawdopodobnie renegat. W części dolnej, tj. pod ziemią, krematorium składało się z dwóch sal o wymiarach 7 na 30 m każda, położonych względem siebie pod kątem prostym. Sale łączył korytarzyk. Wszystko było wykonane z betonu. Ściany [o] grubości 40 cm, stropy betonowe, na zewnątrz ściany izolowane papą. Strop podparty pośrodku rzędem słupów i przysypany półmetrową warstwą ziemi.

Do pierwszej sali wchodziło się po pięknych schodach. Była [to] rozbieralnia, gdzie stały ławki, dawano ręczniki i mydło. Przez korytarz przechodziło się do drugiej sali, w której były zainstalowane fałszywe prysznice. Delikwent niczego się nie domyślał. Po wejściu [więźniów] do drugiej sali zamykano gazoszczelne drzwi i SS-man z zewnątrz rzucał nabój gazu cyklon. Druga sala miała kanały dolne i górne. Po zagazowaniu puszczano w ruch ekshaustory, usuwano gaz z komory i wpuszczano powietrze. Obsługa składająca się z więźniów Żydów,

tzw. Sonderkommando, wchodziła do sali i za pomocą windy korytarzowej wywoziła trupy na wierzch, do sali, gdzie były ustawione piece krematoryjne. Pieców było pięć, o pięciu otworach każdy. Do otworu wkładano po dwa trupy. Ubrania z pierwszej sali pod dozorem SS-manów rewidowano, sortowano i wywożono na skład do tzw. Kanady, tj. do Laderfabrik do Oświęcimia. Przede wszystkim poszukiwano złota, zatem badano uzębienie trupów, wyrywano złote zęby itd. Ponieważ, jak obliczaliśmy, w krematoriach i na stosach spalono ok. 5 mln Żydów, to składy w „Kanadzie” stale pełne były rozmaitych rzeczy pożydowskich.

Obsługę krematorium likwidowano co trzy miesiące, wywożąc ją do Gliwic, gdzie ją gazowano. Przychodziła nowa obsługa. Pozostawali tylko kapo i palacze Polacy. Ci mieli zostać wysłani z nami do Mauthausen, w ostatniej chwili zmieniono decyzję i wysłano ich tam osobno po nas, późniejszym transportem, i zamęczono czy też zamordowano w bunkrze w Mauthausen.

Mogę stwierdzić, że przez okres mego pobytu – prawie całe dwa lata – krematoria cały czas dymiły, dzień i noc, i ciągle czuliśmy zapach palonego mięsa. Jeśli chodzi o SS-manów, to opowiadał mi współtowarzysz więzień prof. Jakubski z Poznania, że SS-man będący na komandzie, gdzie pracował profesor, przynosił z krematorium ludzkie mięso i karmił nim swego psa. Prof. Jakubski widział obcięte kobiece piersi przyniesione w papierze.

Pierwsze gazowanie wykonano przed moim przyjściem do Oświęcimia na bloku 14., gazując żołnierzy rosyjskich. Stwierdzam, że widziałem trupy rozstrzelanych na bloku 11. i jak lała się krew z samochodu ciężarowego, gdy je wieziono do krematorium. Droga, gdzie stawaliśmy idąc do pracy, bardzo często była zroszona krwią i ślady te było znać. Zwracaliśmy na to wszyscy uwagę i był to znak, że na bloku 11. kogoś rozwalono. Zresztą jeśli chodzi o ziemię Oświęcimia, to cała ona pokryta jest prochami ludzkimi, wysypywano nimi pola, ogródki, drogi itd.

Do krematorium przywożono ludzi z zewnątrz. Były to transporty żydowskie. Z transportów stale 10 prof. zdrowych fachowców trafiało do obozów, resztę zawożono do krematorium. Do krematorium szli starcy, kobiety z dziećmi, niefachowcy, chorzy. Dzieci z reguły szły do krematorium. Ci, co szli do obozu, pracowali, a gdy siły ich się wyczerpywały, gdy stawali się chorymi, względnie muzułmanami, szli do krematorium. Na początku [istnienia] obozu wystarczyło mieć wrzód czy nawet czyrak i już był kandydat na selekcję, tj. do gazu. Selekcje odbywały się na izbie chorych.

Akcja tępienia Żydów nazywała się Übersiedlungsaktion. W Oświęcimiu wszyscy pracownicy cywilni Niemcy i Ślązacy musieli podpisać zobowiązanie, że nie zdradzą tajemnic tej akcji i że będą w niej pomocni. Gazowano również i Cyganów. Po wybudowaniu obozu na odcinku II, część tego obozu została zajęta przez Cyganów wraz z żonami i dziećmi. Część Cyganów wywieziono, część przesłano do Oświęcimia głównego i stąd ich także wywieziono.

O tzw. Übersiedlungsaktion, jak również o tym, że wywiezieni Cyganie zostali zagazowani, mówił mi Ślązak Herbert Kuhn, którego przydzielono do obozu jako budowniczego przez Arbeitsamt w Katowicach na zapotrzebowanie obozu. Rysunki krematoryjne otrzymałem również od Herberta Kuhna i miałem je w Baubürze przez prawie sześć miesięcy, a to celem sprawdzenia rachunków firm wykonujących krematorium. Były to rysunki krema[toriów] II i III. Miałem również rysunki krema[toriów] IV i V, lecz niekompletne i niedługo, gdyż kierownik całego BaubüraObersturmführer Jothan zażądał ich zwrotu i zamknął je u siebie w szafie. Detale urządzenia krematorium opowiedział mi Żyd Słowak, który na miejscu robił dokładne pomiary. Ponadto o tym się głośno mówiło. Dużo danych mógłby podać Herbert Kuhn, urzędnik cywilny w Baubürze, który specjalnie interesował się wszystkim, pokazywał nam wszystko, co tylko mógł, po to, by można było świadczyć o bestialstwie Niemców.

Ponadto Żydzi mówili mi, że otrzymywali karty drukowane, by takowe wysyłać do rodzin i znajomych. Treść kart była, jak opowiadali, taka, że są w obozie na robotach, dobrze im się powodzi i proszą krewnych i rodzinę, by się dobrowolnie zgłaszali na wyjazd do Niemiec (do Oświęcimia). Pamiętam również, jak przyszedł transport Żydów węgierskich, przebrano ich w pasiaki i fotografowano uśmiechniętych grupami. Byli to Żydzi węgierscy, którzy pracowali w wojskowych organizacjach pracy, należeli do armii węgierskiej i jako patrioci węgierscy byli zwolennikami Niemców. Jeden z nich, który trafił do Baubüra, opowiadał mi, że jako inżynier i kapitan był dowódcą kolumny roboczej w stopniu kapitana węgierskiego. Władze niemieckie zarządziły, by wojsko węgierskie dostarczyło paru najzdolniejszych inżynierów do budowy mostu. Odkomenderowano kapitana i jeszcze jakiegoś inżyniera aryjczyka. Aryjczyk został, a on trafił do Oświęcimia. Inni Żydzi węgierscy mówili, że nie wiedzieli o tym, że są Żydami i dowiedzieli się o tym od Niemców, którzy ich przesłali do obozu, ponieważ któryś z ich przodków był podobno Żydem.

Jeśli chodzi o numerację więźniów, to pamiętam, że wtedy gdy wszystkie obozy oświęcimskie należały do Oświęcimia głównego, Rapportführer meldował, że stan obozów wynosi ca 40 tys. ludzi. Najwyższy numer więźnia wynosił wówczas ca 180 000. Różnica wynosiła 140 tys., zatem to była liczba ludzi numerowanych, która zginęła w Oświęcimiu. Prócz tego zginęli ci, którzy szli od razu z wolności do krematorium, ci nie byli numerowani. Było tam według obliczeń moich i kolegów ok. 5 mln Żydów i ok. 400 tys. aryjczyków. W 1944 r. Żydzi otrzymywali inną numerację, mianowicie numerowano ich od nr. 1, dodając przed nim litery: A, B, C. Przed wywiezieniem mnie do Mauthausen były już numery C26000.

W 1943 r. był główny obóz Oświęcim, nazwany później Oświęcim I, następnie było Birkenau, zwane później Oświęcim II, poza tym były mniejsze obozy przy zakładach, [takie] jak [Neu- Dachs] (kopalnia Jaworzno), Buna-Werke (IG Farbenindustrie), Budy. Oświęcim główny miał wszystkich 28 bloków, licząc bloki gospodarcze, kantyny i dom publiczny (dom specjalnie dla pokazu, dla kapo i ludzi bez ambicji, którzy wyróżniali się i wysługiwali Niemcom). Był to obóz dla fachowców i traktowanie było [w nim] lepsze niż w Birkenau.

Birkenau w 1943 r. składało się z dwóch obozów: męskiego i żeńskiego. Przez 1943 i 1944 r. rozbudowywano odcinki II i III tego obozu. W 1944 r. opróżniono odcinek I i przeniesiono wszystko na odcinek II. Składał się on z następujących obozów: obóz A – kwarantanna męska, obóz B – kwarantanna żeńska, obóz C – żeński, obóz D – męski, obóz E – pierwotnie cygański, następnie męski. Obozy A i B liczyły po 15, reszta po 30 bloków. W każdym obozie na 15 bloków przypadał jeden budynek ustępowy, jeden budynek umywalni oraz dwa budynki służbowe. Odcinek ten w całości mógł pomieścić ok. 200 tys. osób. Odcinek III miał być dwukrotnie większy. Ponieważ plany Niemców się zmieniły, w 1944 r. przestano rozbudowywać odcinek III, a wzniesione baraki rozebrano. Prawie wszędzie na odcinku II stosowano baraki typu Stallbaracke(stajnie) o pojedynczych ścianach z desek, [z] podłogą i ziemią krytymi papą, bez okien, z wymurowanym wzdłuż sali ciągiem kominowym. Część baraków na odcinku III [przeznaczono] dla obsługi niemieckiej, [był to] typ baraków mieszkalnych, dla więźniów – stajnie.

Poza tym dalej pod lasem był szpital dla więźniów składający się z 12 baraków, dalej zakład kąpielowy dla przybyłych i odchodzących w transporcie, zakład dezynfekcyjny, a [jeszcze] dalej cztery krematoria. Jeśli chodzi o zakłady kąpielowe i dezynfekcyjne, to bez względu na płeć przeważnie więźniowie mężczyźni wygalali całe owłosienie mężczyznom i kobietom, ubranie i bieliznę zabierano, czasem oddawano własne ubrania, czasem dawano inne brudne łachy. W przejściu wstępowało się w studzienkę pełną jakiegoś brudnego płynu, następnie wycierano więźnia brudną płachtą i [wysyłano] pod prysznic (płyn w studzience i na płachcie był prawdopodobnie rozczynem lizolu).

Rysunki krematoriów II i III mógłbym prawdopodobnie odtworzyć. Były to krematoria tego samego typu. Rysunków krematoriów IV i V niezupełnie pamiętam.

Jeśli chodziło o selekcję, to byłem świadkiem, gdy do aut pakowano ludzi zdrowych, a ze szpitala ludzi chorych w bieliźnie. W sprawach tych najlepiej poinformowani mogli być lekarze więźniowie, należałoby przesłuchać dr. Wasilewskiego na powyższe okoliczności i w sprawie operacji na [kobietach –] królikach [doświadczalnych]. Dr Wasilewski mieszka w Gdańsku. W obozie zachowywał się przyzwoicie, interesował się różnymi wyczynami, jak i inni więźniowie. O selekcjach w Birkenau mógł wiedzieć dr Zenkteler, szef szpitala, więzień, który był powolnym narzędziem w rękach Niemców i katował więźniów.

O początkach obozu mogliby powiedzieć z pierwszego transportu Polaków Stanisław Ryniak, więzień nr 31 (poprzedni transport – Niemcy kapo w liczbie 30), adres: ul. Pierackiego 16, Sanok. Poza tym mogą zeznawać: Jan Roman, ul. Niepodległości 221 m. 7 lub Zjednoczenie Konfekcyjne, ul. Marszałkowska 6, Jaszczuk sklep, ul. Niepodległości 227/231; Viktor Hawel, zamieszkały w Łodzi [przy] ul. Wólczańskiej 222 m. 34; Witold Antoni Nowacki, zamieszkały w Warszawie [przy] ul. Świętokrzyskiej 12.

Na powyższym protokół zakończono.

Odczytano i podpisano.