JÓZEF GŁUSZAK

Dnia 9 grudnia 1946 r. w Świdnicy sędzia śledczy Sądu Okręgowego w Świdnicy Franciszek Korzeń, z udziałem protokolantki Jadwigi Szlękowej, przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka. Po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Józef Głuszak
Wiek 34 lata
Imiona rodziców Jan i Maria
Miejsce zamieszkania Dzierżoniów, ul. Obywatelska 10
Zajęcie instruktor pszczelarski
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarany
Stosunek do stron obcy

Dnia 23 listopada 1940 roku zostałem aresztowany w Tarnowie, a raczej w Moszycach Małych, pow. Tarnów, gdzie mieszkałem. Byłem członkiem polskiej organizacji podziemnej, która trudniła się wydawaniem „Biuletynu Informacyjnego” i wiadomości z radia londyńskiego. Prócz mnie w tym dniu aresztowano większą liczbę osób, przeważnie należących do wspomnianej organizacji. Po przewiezieniu mnie z Koszyc Małych do Tarnowa zostałem umieszczony w areszcie gestapo w Tarnowie. W tym samym dniu zostałem przesłuchany przez gestapo, po oczywiście dotkliwym pobiciu. Zarzucano mi, że byłem głównym organizatorem i najbardziej czynnym członkiem podziemnej organizacji. Podczas przesłuchań wypierałem się wszystkiego, jednak bezskutecznie, gdyż inni członkowie organizacji, do której należałem, przyznali się do wszystkiego i stawiani mi do oczu twierdzili, że istotnie jestem członkiem organizacji podziemnej. Z aresztu zostałem odprowadzony do więzienia sądowego w Tarnowie, jednak stamtąd byłem jeszcze dwukrotnie doprowadzany do gestapo. Zaznaczam, że do żadnej winy się nie przyznawałem mimo wszystko i protokołu mego przesłuchania nie podpisałem.

W więzieniu w Tarnowie przebywałem do 4 kwietnia 1941 r., następnie zostałem przewieziony transportem do obozu koncentracyjnego do Oświęcimia. Po przybyciu do obozu umieszczono mnie w bloku nr 1, gdzie odbywałem tak zwaną kwarantannę przez dwa tygodnie, po czym przydzielono mnie do pracy przy budowie baraków, gdzie przez dwa tygodnie woziłem taczkami ziemię i piasek. Po dwóch tygodniach pracy przy budowie baraków przydzielony zostałem do pracy ciesielskiej, gdzie pracowałem do czerwca 1941 r. Po tym dniu zostałem zwerbowany przez więźnia Stanisława Dubiela, osobistego służącego komendanta obozu Rudolfa Hößa, do pracy w jego gospodarstwie. Pracowałem w charakterze bądź to stolarza, bądź ogrodnika, bądź też pszczelarza. Budowałem szklarnie ogrodnicze, okna inspektowe, ule itp. Nadto robiłem oszalowanie z desek przy budowie betonowego schronu podziemnego.

W gospodarstwie ogrodniczym Hößa byłem zatrudniony aż do listopada 1944 r., to jest do czasu, kiedy zostałem ewakuowany do obozu koncentracyjnego w Groß-Rosen. Będąc zatrudniony w gospodarstwie Hößa, nie zaobserwowałem nigdy, by on sam osobiście kopał kogoś lub zabijał. Zdołałem zaobserwować, że wszelkie pomysły i projekty co do systemu i sposobu urządzenia obozu pochodziły od samego Hößa, jak na przykład budowa krematorium. Widziałem sam, jak po masowej egzekucji Żydów, ciała ich zakopano w rowach, i gdy następnie ziemia w tych miejscach stała się grząska, ropa i smród wydostały się na wierzch, Höß osobiście to oglądał, po czym wydawał polecenia, by śpiesznie budowano krematorium. Widziałem nieraz, jak przychodzili do niego inni SS-mani z listami i Höß kontrolował wypisane na tych listach numery i nazwiska, podpisywał taką listę, a na drugi dzień następowała masowa egzekucja. Doszedłem więc do wniosku, że wykaz więźniów, którzy mieli pójść na tak zwaną rozwałkę, musiał być przez Hößa zatwierdzony. Przy pierwszej masowej egzekucji w maju 1942 r., gdy rozstrzelano około 60 osób, zdaje mi się Höß nie był obecny. W czerwcu 1942 r. odbyła się w obozie druga masowa egzekucja, kiedy rozstrzelano ok. 200 osób, również nie był obecny, bo w czasie, kiedy rozstrzeliwano te osoby, ja pracowałem w ogrodzie Hößa, on zaś krążył po ogrodzie wybitnie zdenerwowany.

W ogrodzie Hößa pracowałem z dwoma więźniami, to jest ze Stanisławem Dubielem i Romanem Kwiatkowskim, obaj z Chorzowa. Zdarzyło się raz w lecie 1942 r., że zostali oni obydwaj zatrzymani w obozie, tak że do pracy przyprowadzony zostałem tylko sam. Domyśliłem się, że zostali zatrzymani, bo mają być rozstrzelani. Rozstrzeliwanie odbywało się na bloku nr 11. Po przybyciu do pracy do Hößa zaraz rano zameldowałem o tym przez służącą więźniarkę Hößowej, bo on był w tym czasie nieobecny, że moi dwaj koledzy do pracy nie przyszli i mają być rozstrzelani. Hößowa zdenerwowała się tą wiadomością, zatelefonowała natychmiast do oddziału politycznego w obozie. Potem natychmiast ci dwaj moi koledzy zostali przyprowadzeni do pracy i w ten sposób uniknęli rozstrzelania.

W 1943 r. w lecie krążyły po obozie wiadomości, że Höß został ze stanowiska komendanta obozu przeniesiony, za to, że dość częste były ucieczki więźniów. Na jego miejsce komendantem został Liebehenschel, który wyraźnie oświadczył, że złagodzi kurs panujący w obozie i wzywał do tego, by nikt nie uciekał, że nie będzie dokonywał masowych rozstrzeliwań i że powiększy racje żywności. Istotnie, kurs od tego czasu złagodniał i nie było więcej egzekucji. Po jakimś czasie Höß z powrotem został komendantem obozu, przy czym awansował, a Liebehenschel został przeniesiony na komendanta innego obozu, tak że gdy ewakuowano obóz w listopadzie 1944 r., komendantem był znowu Höß. Gdy ponownie został komendantem, istniało wśród więźniów przekonanie, że znowu zaostrzy kurs, że skoro przyszedł ponownie na komendanta, to widocznie dlatego, że się okazał specjalistą w niszczeniu ludzi, więc znowu zdarzały się w Oświęcimiu częste ucieczki więźniów. Niedługo przed ewakuacją obozu Höß otrzymał poufne pismo z Berlina, którego treść ja sobie odpisałem – bo po niemiecku nie umiałem i nie umiem, i dlatego byłem zmuszony odpisać sobie to pismo i dać do przetłumaczenia innemu więźniowi, nie pamiętam dziś, jak się ten więzień nazywał, który mi pismo przetłumaczył – z pisma tego wynikało, że należy w obozie przy ewakuacji przestrzegać, by żaden z więźniów nie zbiegł, gdyby zaś ewakuacja była już niemożliwa, by cały obóz zniszczyć. Było to więc poufne pismo do Hößa.

Ja w listopadzie 1944 r. zostałem przewieziony do obozu w Groß-Rosen, a raczej do Wrocławia-Lisa, to jest do tak zwanego komanda roboczego z Groß-Rosen.

Mimo że byłem zatrudniony w ogrodzie Hößa przez tak długi czas, to jednak nie mogę nic specjalnego o jego zbrodniczej działalności powiedzieć, dlatego że on przez dzień był w obozie, ja zaś pracowałem w jego ogrodzie i dopiero wieczorem byłem odprowadzany na blok.

Zdaniem moim za wszystkie masowe egzekucje, za cały system panujący w obozie, to jest obchodzenie się SS-manów z więźniami, winę ponosi Höß, bo ten na odprawach pouczał ich o sposobie postępowania z więźniami. Od SS-manów wiedziałem, że strasznie srogi jest Höß, żalili się, że ten i ów SS-man został ukarany nawet śmiercią, czy też umieszczeniem w obozie (na wniosek Hößa) za to, że był łagodny w stosunku do więźnia.

Niewątpliwie mógłbym więcej wiedzieć o działalności Hößa, gdybym był umiał język niemiecki, lecz ja niestety tego języka nie znałem i treści rozmów, jakie prowadził z wyższymi SS-manami, nie rozumiałem. Wiem również, że Höß żył w wielkiej przyjaźni z byłym gubernatorem Frankiem, nawzajem się odwiedzali i współdziałali ze sobą. Dla przykładu przytoczę następujące fakty: gdy w okolicach Lublina dokonano jakichkolwiek aktów sabotażu, zaraz na drugi dzień ginęło w obozie dużo osób z tych właśnie okolic, gdzie Polacy dokonali sabotażu. Najlepiej mógłby zeznać o tym Stanisław Dubiel pochodzący z Chorzowa, bo ten znał język niemiecki, słyszał nieraz rozmowy prowadzone między Hößem a SS-manami, mógł rozumieć, jakie instrukcje Höß wydawał podwładnym, czego ja rozumieć nie mogłem.

Czy Dubiel przeżył obóz, tego nie wiem, bo z Oświęcimia został ewakuowany już po mnie. Dubiel był Volksdeutschem, choć miał się za Polaka. Poza tym nic konkretnego o działalności Hößa nie mogę powiedzieć, bo nie wiem.

Protokół odczytano.