STANISŁAW GŁOWA

Szósty dzień rozprawy, 29 listopada 1947 r.

Przewodniczący: Następny świadek, Stanisław Głowa.

Świadek Stanisław Głowa, 48 lat, urzędnik Zarządu Miejskiego w Krakowie, wyznanie rzymskokatolickie, miejsce zamieszkania Kraków.

Przewodniczący: Przypominam świadkowi o obowiązku mówienia prawdy w myśl art. 107 kpk. Czy strony zgłaszają wnioski co do trybu przesłuchania świadka?

Prokuratorzy i obrona: Zwalniamy świadka od przysięgi.

Przewodniczący: Proszę, niech świadek przedstawi, co mu wiadomo w tej sprawie, a w szczególności w stosunku do oskarżonych siedzących tu na ławie oskarżonych.

Świadek: Zanim zacznę mówić o oskarżonych i podam ich nazwiska, chciałbym zwrócić uwagę na pewne fragmenty, pewne wypadki, które zapamiętałem, które znam, które przeżyłem i które utrwaliły mi się w pamięci.

Wypadki, które poprzedziły powstanie nieznanej w dziejach fabryki śmierci, która w 1942 r. szła na pełnych obrotach, na pełnym gazie.

Do obozu przybyłem w 1941 r., w momencie, kiedy obóz miał jeszcze na wskroś polski charakter i uderzył mnie charakterystyczny moment. Otrzymałem nr 20 017, a obóz liczył wtedy osiem czy dziewięć tysięcy ludzi. Zastanawiałem się, jaka była przyczyna, że w ciągu kilkunastu miesięcy, kiedy nie wąchano cyklonu, kiedy fenol zastrzykiwano dyskretnie, gdzie podziało się 12 tys. polskich więźniów. Zastanawiałem się nad tym i doszedłem szybko do wniosku, że Niemcy stosują próbę wykańczania ludzi innymi jeszcze sposobami. Była to w pierwszym rzędzie ciężka praca na Sole, gdzie ludzie ginęli setkami. Następnie likwidowano ludzi w komandzie kosiarzy. Należałem do niego od 1941 r. Komando składało się ze 150 ludzi, samej inteligencji polskiej, a w tym wielu księży. W ciągu kilku dni zostało nas zaledwie kilku. Czternaście godzin pracy, kilka kilometrów drogi do Babic wykańczało ludzi.

Wieczorem wracaliśmy do obozu, ciągnąc trupy kolegów albo na noszach z gałęzi nieśliśmy trupy, a następnego dnia, wychodząc z obozu, nie wiedzieliśmy, który z nas wróci, czy nie przywleką jego trupa. Znany był wówczas w obozie walec kilkutonowy. Jako siła pociągowa byli używani księża i Żydzi. Był wypadek, że więźnia, który upadł, przygniatał walec, a jego krew służyła za spoiwo do łączenia piasku i żwiru.

Był jeszcze jeden rodzaj zgładzania więźniów. Pamiętam w obozie [w] 1941 r., [że] za ucieczkę jednego wybierano na śmierć głodową dziesięciu innych. Dlatego w tym okresie nie uciekaliśmy, aby nie narażać kolegów. W 1941 r. wybrano za jednego dziesięciu. Za jednego takiego zgłosił się na ochotnika ksiądz, franciszkanin Kolbe. Znalazł się on wśród dziewięciu innych, wybranych przez Fritscha [Fritzscha] i zginął w bunkrze.

Znam stosunki w obozie i miałem możność obserwowania (bo byłem pisarzem na bloku 20.) „bloku śmierci”, bloku, na którym po raz pierwszy użyto cyklonu do zagazowania oficerów radzieckich. Te sprawy poruszali zresztą moi koledzy.

W 1941 r. zagazowano ok. 2000 ludzi, 800 to „muzułmanie” z bloku 10., ludzie, którzy do pracy się nie nadawali, 1200 to jeńcy sowieccy, którzy parę tygodni czy dni wcześniej przybyli do obozu. Jako sanitariusz byłem zmuszony do wynoszenia z bunkrów tych zagazowanych trupów. Po otwarciu drzwi zobaczyłem taki obraz: stali pomordowani, jak łan zboża, bo byli tak zgnieceni. Wywoziliśmy te trupy na rolwagach do Brzezinki, bo małe krematorium nie mogło obsłużyć takich mas.

Był mróz, dochodzący do 15 stopni. Po Oświęcimiu, mieście, które nie było jeszcze ewakuowane, szalała wichura, huragan, która zdarła z jednego wozu piętrzącego się od trupów płachtę. Kobiety oświęcimskie padały i mdlały, patrząc z przerażeniem na stosy trupów.

W Brzezince jeden z SS-manów, nazwiska nie pamiętam, podparł trupa kijem, aby nas pilnował przed ucieczką.

W 1942 r. po raz pierwszy zetknąłem się osobiście z oskarżonym Grabnerem i śmiem twierdzić, że wyroki wydawane w Oświęcimiu wychodziły w głównej mierze od niego.

Przypominam sobie profesorów uniwersytetu krakowskiego: Gieszczykiewicza, Preussa i Zakrzewskiego. Przyjechali do obozu, myśmy ich przygarnęli na izbie chorych. W kilka dni później odjechał transport do Flossenbürga i wybrano do niego Zakrzewskiego. Żyje, bo wyszedł spod ręki Grabnera. Gieszczykiewicz i Preuss zostali rozstrzelani. O zamordowanym prof. Gieszczykiewiczu powiem przy oskarżonym Aumeierze.

Trzeci wypadek wydarzył się w sierpniu 1942 r. Przyszedł do izby chorych rozkaz, że mamy sporządzić spis wszystkich chorych, znajdujących się na bloku. Stan miałem 1200 ludzi. Przygotowałem ten spis, a po kilku dniach zawiadomiono mnie, że my wszyscy, funkcyjni, sanitariusze z bloku i pisarze pójdziemy do gazu. Doktor Entress uradził z oskarżonym Grabnerem, że epidemię tyfusu można zgnębić w ten sposób, że się wymorduje chorych ludzi. 28 sierpnia 1942 r., w piękny sierpniowy dzień, zaczęło się wywoływanie chorych. Spędzono wszystkich na blok. Miałem wtedy w ręce podpisaną przez Grabnera listę na 1400 osób. Może oskarżony Grabner dopiero dziś się dowie, że z tej listy na gaz poszło dokładnie 826 osób. Resztę udało się wykraść. Wśród uratowanych było dużo osób z Krakowa, m.in. prof. Kopyciński, adwokat dr Goryczko, kolega Oliwa, Liszka i wielu innych.

Jeśli chodzi o oskarżonego Aumeiera, to zetknąłem się z nim w 1942 r., kiedy – przechodząc przez obóz – zostałem wezwany do niego, pobity i pokopany, dlatego że rzekomo miałem ręce w kieszeni. Drugie spotkanie, to na podwórzu bloku 11. W dzień przed rozstrzelaniem prof. Gieszczykiewicza przyszła karta z wezwaniem, aby zgłosił się w Schreibstubie. Napisałem na karcie, że jest chory. Myślałem, że w ten sposób uda się go uratować. Tymczasem po godz. 10.00 przyszedł rozkaz, by profesora dostarczyć na blok 11. w stanie, w jakim się znajduje. Nie mogliśmy go prowadzić, gdyż napisałem, że jest chory. Wzięliśmy go na nosze i wraz z Żydem słowackim Kleinem, sanitariuszem, zanieśliśmy go na blok 11. Trwało dłuższą chwilę, zanim wróciliśmy na blok 11., gdzieś ok. 20 min. Po przekroczeniu bramy zastaliśmy tam nieobecnego tutaj Palitscha [Palitzscha] oraz Aumeiera, który za to, że długo czekał, skopał mnie. Wtem usłyszałem za sobą dwa strzały. W pierwszej chwili myślałem, że Aumeier strzela do mnie. Kiedy przekonałem się, że jestem zdrów, usłyszałem rozkaz: „Trupa odnieść do piwnicy na blok 28”. W piwnicy zobaczyłem, że prof. Gieszczykiewicz dostał jeden strzał w ucho, drugi w skroń. Nie mogę powiedzieć, kto strzelał, gdyż stałem do nich tyłem, w każdym razie jeden z nich.

Z Aumeierem spotkałem się jeszcze w 1943 r., kiedy przywieziono ludność cywilną ze Śląska. Miałem za zadanie obserwować ludzi, chodząc często na blok 11. W tym czasie rozstrzeliwali ludność cywilną. Mogę opisać następujący obrazek rozstrzelania dwojga dzieci. Matka posiadająca dwoje dzieci, w tym dziewczynkę [w wieku] ok. 12 lat oraz małego chłopczyka na [trzymanego] rękach, może rocznego. Na placu stał Aumeier oraz SS-man Rumun, który porwał to dziecko za skórę, strzelił mu w głowę i oddał matce, drugi strzał padł z tyłu do matki, a trzeci do tej małej dziewczynki. Dziewczynka zginęła za Polskę, nie wydając ani jednego jęku. Ginęła jak mały bohater. Widziałem na twarzach tych zbirów, że zrobiło to pewne wrażenie. Odwrócili się i wyszli z placu.

Jeśli chodzi o innych oskarżonych, to spotkałem oskarżonego Liebehenschela, który stworzył raj na ziemi – zniósł apele i karę chłosty. To jednak było już niepotrzebne, gdyż myśmy i tak nie kłaniali się SS-manom, a oni udawali, że nas nie widzą. Często chodzili za nami, prosząc o chleb, gdyż byli już głodni.

Patrząc na oskarżonych, nie mogę pominąć oskarżonego Kremera, którego w 1942 r. widziałem, jak przyszedł na blok 20. z sanitariuszem Klehrem celem wybiórki ludzi na transport. Były dwa rodzaje selekcji. Przed południem sam oskarżony wyjaśniał znaczenie tych selekcji. Jedna to przegląd chorych – miała za zadanie selekcję chorych i wysłanie ich na blok do leczenia. Wszyscy chorzy wysegregowani z bloku 28. przechodzili na blok 20., z przeznaczeniem do krematorium. Mieli oni literę „T”, co oznaczało, że są przeznaczeni do transportu, czekano tylko tutaj aż się ich uzbiera 600–700, wtedy odsyłano ich do krematorium w Rajsku.

Pamiętam oskarżonego Müncha, kiedy przychodził na blok 20., a ja miałem obowiązek meldować mu, że mam tylu a tylu chorych. Münch mi na to odpowiadał: „Zostaw pan to!”. Przychodził on bowiem odwiedzić chorego Żyda Meiselsa. Przynosił mu lekarstwa, troszczył się o jego zdrowie, gdyż stan jego był bardzo ciężki, a nawet, co było zupełnie niedopuszczalne, pozwalał żonie odwiedzać chorego. Tyle pamiętam o oskarżonym Münchu.

Przewodniczący: Czy co do innych oskarżonych może świadek coś zeznać?

Świadek: Będąc stale na bloku zakaźnym nie miałem bezpośredniego kontaktu z innymi oskarżonymi.

Przewodniczący: Czy są pytania w związku z zeznaniem świadka?

Prokurator Szewczyk: Czy świadek mógłby powiedzieć, jaka różnica była, jeżeli chodzi o selekcje w obozie za czasów Hößa a Liebehenschela?

Świadek: Różnica polegała tym, że za Hößa selekcje odbywały się zupełnie oficjalnie, a za Liebehenschela pamiętam dwie grubsze wybiórki, które były robione dyskretnie, z zachowaniem wszelkich środków ostrożności.

Prokurator: Ale świadek wtedy również pełnił swoje obowiązki?

Świadek: Tak jest. Mogę to stwierdzić na podstawie naocznych i bezpośrednich obserwacji, gdyż jako sanitariusz pełniłem wtedy obowiązki.

Prokurator: Chodzi mi o sprawę szczególnie ważną. Ponieważ oskarżony wielokrotnie powtarzał zeznanie, że z jego ręki nikt nie zginął, proszę, aby świadek zechciał ustalić jasno i z całą stanowczością, jaki był udział Kremera w selekcjach, oraz jak te selekcje odbywały się w jego obecności. Czy można stwierdzić, że on ludzi wysyłał na śmierć?

Świadek: Śmiem twierdzić z całą stanowczością, że przy Kremerze sanitariusz Klehr na wybiórkach pełnił rolę tylko asysty. Klehr nie miał wtedy żadnego wpływu na selekcję, której dokonywał Kremer. Przeglądów dokonywał Kremer i ci z więźniów, którzy nie zdążyli zrobić lepszej miny, czy też nadać swojemu wychudzonemu ciału lepszego wyglądu, byli odstawiani do zagazowania, inni do leczenia. Klehr wybierał nie sam, lecz z polecenia lekarza. Szereg razy Klehr wybierał ludzi sam i uzależniał selekcję od tego, czy mu się kto spodoba, czy nie, w szczególności zaś zwracał uwagę na przynależność narodową więźnia, czy nie był Żydem.

Prokurator: Czy selekcje dokonywane przez Kremera były inne niż selekcje innych lekarzy?

Świadek: Sposób przeprowadzania selekcji przez Kremera nie różnił się niczym od selekcji dr. Entressa.

Prokurator Brandys: Czy, gdy świadek pracował jako sanitariusz, widział, żeby Aumeier dobijał rozstrzeliwanych więźniów w czasie egzekucji?

Świadek: Osobiście nie widziałem, ale mogę przytoczyć nazwiska tych, którzy to widzieli.

Prokurator: Świadek wspominał również o oskarżonym Plagge.

Świadek: Plaggego znałem dość krótko w 1942 r. Należał on do typów zbrodniczych, które znęcały się nad więźniami, nie miał umiaru w biciu, gdy się dorwał do więźnia.

Oskarżony Kremer: Do wywodów świadka mam następujące wyjaśnienia. Miałem w owym czasie, w niektórych godzinach, zastępować dr. Entressa, który był lekarzem obozowym i który nim pozostał przez cały okres mego pobytu w Oświęcimiu. Ja byłem w sali chorych tylko kilka razy. Jeden raz byłem tam, ponieważ sanitariusz Klehr pewnego dnia mi powiedział, że chciałby mi pokazać swój oddział. Poszedłem z nim na salę i przedstawił mi swoich, jak się wyraził, chorych. Wtedy zdaniem moim, na skutek tych odwiedzin, powstało u więźniów mniemanie, że dokonywałem selekcji. Nigdy nie otrzymałem rozkazu ani polecenia przeprowadzenia selekcji i nie przeprowadzałem selekcji na bloku. Klehr był tym, który zupełnie samodzielnie i samowolnie pracował. Świadek oświadczył tutaj, że Klehr sam wybierał, ale na polecenie lekarza. To jest wszystko, co chciałem do tego jeszcze dodać.

Świadek: Ciekawa rzecz, że po takiej wizycie, gdzie Klehr przedstawił swoją, że tak powiem owczarnię, mieliśmy o 100 czy 200 osób mniej na bloku. To było to przedstawienie Klehra swoich pensjonariuszy. Zabrano karty, przygotowano listę i ludzi wywieziono do Brzezinki.

Oskarżony: Sprawa wyglądała tak, jak tutaj przedstawiłem, to znaczy, że Klehr chciał mi pokazać swój oddział i przedstawiał mi, na co kto był chory itd. Jeżeli następnie Klehr przeprowadzał selekcję, to nie miałem z tym nic wspólnego.

Przewodniczący: Czy to jest wszystko, co oskarżony chciał powiedzieć?

Oskarżony: Tak.

Przewodniczący: Czy oskarżony Aumeier ma jakieś pytania?

Oskarżony Aumeier: Nie.

Przewodniczący: Czy są jeszcze pytania do świadka ze strony oskarżenia? Nie ma zapytań. Świadek jest zwolniony.