JAN SZCZEPANOWSKI

Dnia 20 grudnia 1946 r. w Zamościu, sędzia śledczy Sądu Okręgowego w Zamościu w osobie sędziego Czesława Godziszewskiego, z udziałem protokolantki Stefanii Pastuszkowej, przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania i o treści art. 107 kpk, świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Jan Szczepanowski
Wiek 37 lat
Imiona rodziców Jan i Marianna
Miejsce zamieszkania kolonia Podstary Zamość, gm. Nielisz
Zajęcie stolarz
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarany
Stosunek do stron obcy
9 października 1941 r. zostałem aresztowany przez gestapo w kolonii Podstary Zamość

[i] osadzony w więzieniu w Zamościu, gdzie byłem przez siedem miesięcy. W tym czasie kilkakrotnie byłem brany przez gestapo z więzienia do gmachu gestapo w Zamościu przy ul. Przybyszewskiego, gdzie mnie w okropny sposób bito i przesłuchiwano na okoliczność podpalenia szkoły w Białobrzegach i pobicia niemieckiej nauczycielki w tejże wsi.

Jak pamiętam, 25 kwietnia 1942 r. wraz z 60 mężczyznami Polakami, przebywającymi w więzieniu w Zamościu, zostałem samochodem ciężarowym przetransportowany do więzienia na Zamek w Lublinie. Nazwiska współtowarzyszy transportu są następujące: dwaj synowie płk. Wojska Polskiego Górzniewicza, Czesław Zelaźnicki, trzech Podskarbich z Ruskich Piasków [w] gminie Nielisz, Roman Mikieta z Zamościa, Jerzy Kiecana z Zabytowa [w] gminie Stary Zamość, dwóch Szumiłów z Białobrzegów [w] gminie Wysokie. Górzniewicze i Zelaźnicki pochodzą z Zamościa.

Na Zamku przebywałem do 10 maja 1942 r., skąd wraz z 307 więźniami Polakami (mężczyznami) zostałem przetransportowany pociągiem do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, gdzie byłem do 12 marca 1943 r. Z tego obozu wraz z 999 Polakami przetransportowano mnie do obozu w Groß-Rosen, gdzie byłem przez miesiąc. Stąd wraz z 50 Polakami zostałem przeniesiony do fabryki gazów trujących w Dychenfurcie, gdzie byłem do stycznia 1945 r. Z fabryki tej zostałem wraz z innymi Polakami w liczbie ok. 300 piechotą przepędzony do obozu w Groß-Rosen, w którym byłem miesiąc, po czym pociągiem wraz z 6 tys. więźniów różnej narodowości (mężczyznami i kobietami) zostałem przeniesiony do obozu w Buchenwaldzie. [Tam] komenda obozu nas nie przyjęła, [więc] skierowano nasz transport do obozu w Mauthausen.

W czasie drogi zmarło z głodu i zimna ok. 3000 osób. Wieziono nas na otwartych platformach. Po trzech tygodniach [podążania] piechotą wraz z 999 więźniami różnej narodowości zostałem popędzony do obozu Gusen II, gdzie byłem do czasu przybycia wojsk amerykańskich.

Po przywiezieniu nas do Oświęcimia, na stację kolejową, popędzono nas piechotą do obozu, gdzie nas wykąpano i ubrano w pasiaki oraz oznaczono numerami. Ja otrzymałem nr 35 312. Nasza partia została umieszczona w baraku 11., w którym dokonywano egzekucji z broni palnej krótkiej. Po dwudniowym pobycie zostaliśmy zapędzeni do sąsiedniego obozu w Brzezince (Birkenau). Tutaj rozdzielono nas na poszczególne komanda. Ja zostałem przeznaczony do regulacji rzeki Soły. Po tygodniu przydzielono mnie do budowy baraków, gdyż z zawodu jestem stolarzem. Pracowałem tam do końca swego pobytu w obozie oświęcimskim.

W czasie budowy baraków miałem możność widzieć żywych ludzi pędzonych i wożonych do komory gazowej, gdzie ich uśmiercano. Nagie trupy kładziono na wózki wąskotorówki, przewożono na plac odległy o jakieś 200 m od komory gazowej i zrzucano na kupę. Tutaj kładziono warstwę trupów, którą przekładano warstwą drewna, a na nią znów kładziono trupy i powstawały w ten sposób warstwy. Stos ten oblewano materiałem łatwopalnym i zapalano. Palił się dzień i noc, gdyż do takiego płonącego stosu dorzucano świeże trupy. Co Niemcy robili z prochami spalonych, nie zdołałem zauważyć. Widziałem tylko w rowach zsypany popiół.

Gdy przyjechałem do Oświęcimia, było tam jedno krematorium. Za mojej bytności w Oświęcimiu w Birkenau pobudowano jeszcze trzy krematoria, lecz takowe nie mogły nadążyć z paleniem zmarłych i zagazowanych więźniów. Z 50 razy widziałem nowo przybyłe transporty Żydów do Oświęcimia. Na rozkaz z wagonów wychodziły kobiety z dziećmi i mężczyznami, którzy piątkami byli kierowani do komory gazowej na śmierć. [Przy] kilku transportach [można było odnieść] wrażenie, że przywiezieni Żydzi byli z zagranicy, gdyż byli bogato ubrani. Kobiety wiozły na wózkach dzieci wraz z zabawkami. Przed komorą gazową wpędzano Żydów do baraku, gdzie musieli się rozbierać do naga i nagich wpędzano do komory gazowej. Widziałem też, jak SS-mani przywieźli kilka aut żołnierzy sowieckich do komory gazowej w Birkenau, gdzie ich uśmiercono.

W czasie swego pobytu w Oświęcimiu spotkałem sporo osób z terenu powiatu zamojskiego. Nazwisk wszystkich nie pamiętam, przypominam sobie, że pochodzili z Wierzby, Małych Chomęcisk, Ruskich Piasków, Nowej Wsi [w] gminie Nielisz, Skierbieszowa, Płoskiego i Zamościa. Przed Bożym Narodzeniem 1942 r. przywieziono do Oświęcimia bardzo duży transport Polaków z powiatu zamojskiego. Wśród nich było 48 chłopców, których rozebrali między sobą blokowi. W drugiej połowie stycznia Niemcy zabrali chłopców pod pretekstem odesłania ich do Oświęcimia, do szkoły murarskiej. Chłopcy ci byli początkowo w Birkenau. Jak się następnie okazało, Niemcy zabrali ich do baraku 13., gdzie zostali uśmierceni zastrzykami.

W Oświęcimiu był znany SS-man Unterscharführer Palitzsch, [słynny] z tego, że własnoręcznie rozstrzeliwał więźniów, a nawet i dzieci, na bloku 11. Na terenie, na którym znajdował się blok 11., była specjalnie pobudowana ściana, przy której Palitzsch stawiał przeznaczonego na śmierć i strzelał. Przy ścianie była wkopana w ziemię skrzynia z piaskiem, który skopywano łopatą po zastrzeleniu kilku osób, a to celem ukrycia krwi. Gdy piasek był bardzo nią przesiąknięty, zastępowano go świeżym. Teren bloku 11. był szczelnie ogrodzony i nikt tam nie mógł się dostać, by zobaczyć, co tam się dzieje.

Ja w tym baraku zostałem umieszczony po przyjeździe do Oświęcimia. Z bloku 6. w Birkenau w mojej obecności zabrano Mikietę z Zamościa, Miściura z Sitańca i szereg innych mężczyzn, łącznie ok. 60 osób, które umieszczono na bloku 11. w bunkrach, a następnie 28 października 1942 r. na tymże terenie pod wspomnianą ścianą zastrzelono. Tego dnia pod ową ścianą rozstrzelano [dodatkowo] ok. 190 mężczyzn z terenu Oświęcimia. Byli to w większości Polacy z terenu Lubelszczyzny. Pomiędzy rozstrzelanymi byli: lekarz Frank z Warszawy, starszy wachmistrz służący w Wojsku Polskim w Krasnymstawie, nazwiska jego nie pamiętam, oraz porucznik z 9 pp Leg. [pułk piechoty Legionów] w Zamościu, Maślanka.

Więźniowie w Oświęcimiu i Birkenau byli w okropny sposób [i] bez przyczyny bici pałkami, strzelano [też do nich]. Wszyscy musieli pracować od świtu do późnej nocy bez względu na pogodę, pomimo bardzo a bardzo złego odżywiania. Na śniadanie dawali 0,5 l wywaru [z] jakichś ziół, na obiad 0,75 l zupy bez tłuszczu składającej się z wody i odrobiny brukwi czy też kartofli albo szpinaku lub innego chwastu. Na skutek złego odżywiania ludzie marli z głodu. Z grupy więźniów osadzonych razem ze mną w Oświęcimiu pozostały przy życiu jednostki, reszta bądź sama zmarła bądź została zamordowana.

Odnośnie [do] Tadeusza Rycyka z Sitańca i Mieczysława Rycaja z Wólki Złojeckiej mogę powiedzieć, że spotykałem ich na terenie obozu Birkenau. Co się z nimi stało, nie wiem.

Po wysłuchaniu nazwisk więźniów wskazanych w piśmie z dnia 14 września 1946 r. nr 1486/46 oświadczam, że takowych nie znam. W Birkenau spotkałem się z Harczukiem (ojcem) z Chyży obok Zamościa, który mówił mi, że dostał się z żoną do Oświęcimia w czasie wysiedlania Polaków z Chyży, a syn jego został uprzednio aresztowany. Z synem Harczuka spotkałem się w obozie w Groß-Rosen.